ďťż

Jego łkania odbijały się echem od gładkich białych ścian Pałacu Lodowego...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Aąuinas uspokoił świadka, kładąc mu dłoń na ramieniu w bezpre- tensjonalnym geście sympatii. - To bolesne wspomnienia - powiedział. - Kilka minut później rozpoczęły się uroczystości. - Seabird otarł łzy z policzków. - To było jak... Sam nie wiem. Jak wtedy, kie- dy twoja drużyna zdobywa mistrzostwo świata strzałem z trzydzie- stu metrów w ostatniej minucie meczu finałowego. - Świadek chrapliwym głosem zaczął opowiadać, jak świętowano podpisanie traktatu. Roztrąbiły się klaksony samochodowe, rozryczały syreny fabryczne, wcześniej zamykano szkoły i zakłady pracy, ludzie wznosili toasty, milczeli, wydawali przyjęcia, szli do kościoła, uśmiechali się do obcych... - Stevie maszerował po całym domu. Miał dopiero trzy latka. Ściskał w ręku amerykańską flagę. „Dzia- dziuś pozbył się bomb!", wołał nieustannie. „Dziadziuś pozbył się...". -Wzruszenie sprawiło, że świadkowi głos uwiązł w gardle. Cisza była długa i brzemienna. George'a rozbolała rana po ku- li. Przed oczami stał mu obraz Holly maszerującej po domu Victo- ra Seabirda, wymachującej gwiaździstym sztandarem. Ujrzał ją wykonującą zabawny taniec z małym Steviem. Jesteśmy pogrążeni, nieprawdaż? - zapytał swoich spermatyd. Chyba że pojawi się ekspert od sępów, odpowiedział sobie. - Nie mam więcej pytań - rzekł Aąuinas uroczyście. A potem się zaczęło. Ogłuszający aplauz wstrząsnął galerią i otoczył szczelnie szklaną budkę oskarżonych. Overwhite roz- paczliwym gestem zasłonił uszy. Kiedy tumult wreszcie ustał, sę- dzia Jefferson zezwoliła Bonenfantowi na przesłuchanie świadka. - Ta propozycja całkowitego rozbrojenia ma wiele słabych punktów - rzekł Overwhite, opuszczając ręce. - Jeśli Bonenfant nadaje się do czegokolwiek, pożre ją na śnia- danie - zapewnił Wengernook. - Pamiętacie, jak próbowano wprowadzić prohibicję w latach dwudziestych? - zapytał Brzdąc. - To była katastrofa. George przyznał się swoim spermatydom, że jest dość mocno skołowany. - Panie Seabird - rzekł Bonenfant, zbliżając się do świadka. - Muszę przyznać, że nie dostrzegam wielkiej wartości w traktacie Einstein VI. Jak wszystkie podobne utopijne scenariusze, polega on na obdarzeniu zaufaniem państwa, które kłamało w kwestii swoich instalacji rakietowych na Kubie, zestrzeliło bezbronny ko- reański samolot liniowy... lista jest praktycznie bez końca. - Cóż, w świecie sprzed rozbrojenia również w poważnym stop- niu polegano na zaufaniu, nie uważa pan? - odparł Seabird. - Każ- dego dnia ludzie zasiadający dzisiaj na ławie oskarżonych ufali Rosjanom, że ci nie spróbują wykonać pierwszego uderzenia. Ufa- li, że zdołają skonstruować bezbłędnie działające zabezpieczenia i urządzenie kontrolne... Utopijny scenariusz? Cóż, nie nazwał- bym go tak, szczególnie biorąc pod uwagę ilość sporów wymagają- cych rozwiązania już po podpisaniu Einsteina VI. Mieliśmy Stałą Komisję Konsultacyjną do spraw Pogwałceń Warunków Traktatu i nie sądzę, by przeszedł choćby tydzień bez skarg z jednej czy drugiej strony. - A więc przyznaje pan, że porozumienie załamałoby się prę- dzej czy później? - Uważaliśmy, że najgorszą z możliwych jest sytuacja istnieją- ca w rzeczywistości, czyli pięćdziesiąt tysięcy bomb jądrowych kontrolowanych jedynie przez strach i łut szczęścia. Wiceprezy- dent matka Maria Katarzyna przekonała nas, że arsenały nuklear- ne są największym złem dwudziestego stulecia, tak jak w wieku dziewiętnastym było niewolnictwo. - Czysta fantazja. Ludzie zawsze wiedzieliby, jak stworzyć broń nuklearną. - Ludzie zawsze wiedzieliby również, jak stworzyć niewolnictwo. - Rosja była olbrzymim krajem. A jeśli Sowieci ukryli kilka- set głowic przed podpisaniem pańskiego sławetnego traktatu? Przypuśćmy, że zbudowali system ofensywny zdolny niszczyć wa- sze forty kosmiczne? Powaliliby Amerykę na kolana jednym na- głym uderzeniem. - Tak, ale oznaczałoby to dla nich potworne ryzyko. JAMES MORROW - Nie widzę tu żadnego ryzyka. - Również po wejściu w życie postanowień Einsteina VI od- straszanie pozostawało w mocy. Bonenfant stłumił szyderczy śmiech. - Odstraszanie? Bez broni? Odstraszanie? - pomyślał George. Bez broni? - Tak. W gruncie rzeczy tak właśnie to nazwaliśmy. Odstrasza- nie bez broni. - Teraz naprawdę przeszliśmy już na drugą stronę lustra. - Wygląda to tak. Któregoś dnia zapytaliśmy: „Czy nie ma żad- nej znaczącej różnicy pomiędzy krajem, który nigdy nie był potę- gą nuklearną, i krajem, który niegdyś był taką potęgą, lecz został rozbrojony?". I odpowiedzieliśmy: „Ależ jest. Ten drugi kraj na- dal posiada skuteczny straszak. Jest nim jego zdolność do ponow- nego uzbrojenia się". Na czole sędzi Jefferson pojawiły się głębokie zmarszczki. - To mi się wydaje dość kiepskim straszakiem, panie Seabird. - Wręcz żadnym - dodał sędzia Yoshinobu. Świadek podniósł ręce w uspokajającym geście
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.