- Ja wiem, |e si czepiam, |e wszystko chciaBabym o tobie wiedzie

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie my[l sobie, |e sama si z tym nie mcz. Strach o ciebie jest silniejszy ode mnie. - Ja te| si o ciebie boj - odpowiedziaBa mikko Dorota. - To akurat rozumiem. Nie wiem tylko, dlaczego mi a| tak bardzo nie wierzysz? - Wierz, tylko mój strach jest silniejszy od wiary. - PrzestaD, mamo. Powiedz lepiej, jaki jest Franciszek? - Nie jest zbyt atrakcyjny, zwykBy, przecitny m|czyzna, chocia| dla mnie bardzo dobry. Przez caBe |ycie chciaBam mie kogo[ pewnego i uczciwego. TrafiB mi si dopiero na stare lata. Nie wiedziaBam, jak to przyjmiesz, jak ci powiedzie. - Normalnie, mamo. Ja si naprawd ciesz, |e go masz. I nie na stare lata, bo kobiety w twoim wieku to jeszcze sroki. Tak przynajmniej kto[ uczony niedawno powiedziaB. Zajmij si teraz bardziej swoim m|em ni| mn, dobrze? - Dobrze, kochanie. I nie gniewaj si na Kamila. - Ty znowu swoje. Chcesz mnie programowa na odlegBo[, mówi, na kogo mam si gniewa, a kogo wolno mi pokocha? - Nie, Dorotko. Nie. Zbyt dobrze znaBa matk, by wierzy w takie zapewnienia. Sobota byBa dla Doroty dniem wolnym od pracy i jakichkolwiek planów. Powinna co prawda pojecha do Kowala, baBa si jednak spotka JodBowskiego. Gadanie blizniaka zrobiBo swoje. SBuchajc go, doszBa do wniosku, |e jej zachowanie, obserwowane z boku, mogBo wyglda na snobizm albo jeszcze 275 gorzej. Je|eli Piotr tak to odebraB, tym bardziej BBa|ej mógB poczu si dotknity. I cho nie lubiBa przeprasza, dla niego gotowa byBa zrobi wyjtek, byle nie dzisiaj. Za bardzo byBa roztrzsiona rozmow z matk, Kamilem i pogrzebem Maskotki. Nie rozumiaBa czego[ w postpowaniu HaczyDskiego, a jedynie z Jolk mogBa pogada szczerze, wic namówiBa j na wycieczk. WokóB chaBupy na skraju miasta nic si nie dziaBo. W jasnym sBoDcu wygldaBa tak ndznie, jak tylko mog wyglda ruiny. - JodBowski naprawd chce to kupi? - zdziwiBa si Jola. - Sama nie wiem, co on knuje. Na oko wida, |e szkoda ka|dego grosza wBadowanego w remont. To ju| lepiej byBoby wybudowa dom. - Otoczenie Badne. Jest miejsce na ogródki i na spore podwórko. Ale| pikny dzieD! To ju| wiosna, zauwa|yBa[? - Lokatorzy mojej kamienicy nie s nawet w poBowie tak romantyczni jak ty. Dobra, jedziemy do gabinetu. Po wylewce chyba mo|na ju| chodzi. Przed kamienic babki Miziakowej staB peugeot JodBowskiego. Dorota zebraBa si w sobie i postanowiBa nie pka. Ostatecznie kiedy[ musiaBa stan twarz w twarz z BBa|ejem. Nie widziaBa swojego wspólnika od tygodnia i z przykro[ci zauwa|yBa, |e zmizerniaB. Oczy miaB smutne, policzki wpadnite. Gdyby nie Jola, kto wie, czy zamieniliby cho kilka sBów. Ze dwa razy podchwyciBa jego uwa|ne spojrzenie, takie trwajce zaledwie moment, ale kaleczce dusz. My[laBa: wiem, |e masz do mnie pretensj, wiem, lecz miej nade mn lito[ i nie patrz tak. Wszystko ci wyja[ni, tylko nie teraz. Na szcz[cie do gabinetu zajrzaB majster WBadek i wycignB JodBowskiego przed dom. Przez okno widziaBa, jak rozprawiali do[ |ywo
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.