ďťż

Honoré Cuendet fascynował go i jako typ człowieka, i jako specjalista w swojej „branży”; interesowali go oboje: i on, i stara Justyna, jego matka...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
„Jestem pewna, że nie zostawi mnie bez niczego”… — powiedziała z dumą. A przy tym Maigret był przekonany, że ona rzeczywiście nie wie, gdzie jej syn chował pieniądze. Miała do niego zaufanie, wierzyła ślepo, że jej syn Honoré nie zostawi jej bez środków do życia! Jaką drogą te pieniądze do niej dochodziły? Co przedsięwziął, żeby ją zabezpieczyć, zapewnić jej środki utrzymania, on, który nie miał ani przyjaciół, ani kolegów po fachu? Chyba po prostu nie przewidział, że któregoś dnia padnie, ofiarą morderstwa… Czyż można przewidzieć wszelkie ewentualności? Maigret popijał kawę małymi łyczkami. Zapalił fajkę i mimo woli rzucił okiem na kredens. I tu także, podobnie jak przy ulicy Mouffetard, stała karafka z czymś mocniejszym… Tam była zwykła wódka, tutaj śliwowica. Pani Maigret pochwyciła jego spojrzenie i szybko nalała mu kieliszek. ROZDZIAŁ CZWARTY O godzinie za pięć czwarta, kiedy Maigret siedział przy biurku pochylony nad stosem akt, upstrzonych różnymi adnotacjami, na które padał krąg łagodnego światła lampy, zadzwonił telefon. Dzwonili z centrali, z Pogotowia Policyjnego. — Napad rabunkowy na ulicy La Fayette, między ulicami Taitbout i Chaussee d’Antin. Strzelanina. Są zabici. Stało się to o godzinie za dziesięć czwarta, a już ogłoszono alarm Czekający w pogotowiu wóz z policjantami mundurowymi już wyjeżdżał sprzed Prefektury; jednocześnie prokurator, siedząc w swoim zacisznym gabinecie w Pałacu Sprawiedliwości, wydawał rozkazy i odbiera’ informacje o tym, co się dzieje na bieżąco. Maigret otworzył drzwi do pokoju inspektorów, mruknął coś do Janviera, a w chwilę później obaj zbiegali po schodach i wkładając w pośpiechu palta wsiadali do radiowozu. . Z powodu żółtawej mgły, która opadła na miasto, było już tak ciemno, jak o ósmej wieczorem, a wzmagający się ziąb przenikał do szpiku kości. — Dziś w nocy trzeba dobrze uważać — rzucił kierowca. — Z pewnością będzie gołoledź. Jechali na sygnale, niebieskie światełko migotało na dachu. Taksówki i autobusy zjeżdżały na skraj chodnika, a przechodnie wodzili oczyma za przejeżdżającym radiowozem. Ruch uliczny w kierunku Opery uległ zakłóceniu. Na jezdni powstały korki. Policjanci, regulujący ruch, energicznymi gwizdkami i zamaszystymi gestami starali się przywrócić porządek. Na ulicy La Fayette, jasno oświetlonej po stronie magazynów ,.Au Printemps” — była to godzina szczytu — tłum, złożony przeważnie z kobiet, tworzył gęstą, zbitą masę na chodniku. Trzeba było ten tłum skierować na boczne ulice, zatamować dalszy dopływ ludzi. Jeden z odcinków ulicy opustoszał, widać na nim było tylko ciemne sylwetki policjantów. Komisarz policji z komisariatu dziewiątego przybył tu wraz ze swoimi ludźmi. Specjaliści wymierzali i zakreślali kredą kontury na jezdni. Wsparty dwoma przednimi kołami o chodnik, stał samochód z rozbitą przednią szybą, a o dwa, trzy metry dalej widniała ciemna plama, nad którą stali ludzie i rozmawiali półgłosem. Niewysoki, szpakowaty mężczyzna w ciemnym ubraniu, w wełnianym szydełkowym szaliku, trzymał jeszcze w trzęsącej się ręce kieliszek rumu, który przyniesiono mu z sąsiedniego baru. Był to kasjer z pobliskiego dużego sklepu artykułów gospodarstwa domowego przy ulicy Chateaudun. Po raz trzeci czy czwarty rozpoczynał swoją relację, unikając spoglądania na nieruchomy kształt ludzki leżący o kilka metrów dalej, przykryty szarym papierem. Z tyłu, za kordonem policji, napierał tłum i dobiegały stamtąd głosy podekscytowanych kobiet. — Jak zawsze, w końcu miesiąca… Maigret nie pamiętał, że dziś właśnie jest 31 stycznia. — …poszedłem do banku, na tyłach Opery, podjąć pieniądze na wypłatę dla personelu… Maigret wiedział, gdzie jest ten jego magazyn: trzy piętra stoisk, dwa podziemia, jakieś trzysta osób zatrudnionych. — … miałem do przejścia nie więcej niż pięćset, sześćset metrów. Trzymałem walizeczkę w prawej ręce… — Nie była przymocowana łańcuszkiem do przegubu pańskiej ręki? Człowiek ten nie był zawodowym kasjerem, żadnego zabezpieczenia nie przewidziano. Miał tylko w prawej kieszeni płaszcza rewolwer. Przeszedł na drugą stronę ulicy po zebrze i skierował się w stronę ulicy Taitbout. Tłum był tak wielki, iż wydawało się, że nic mu w takim tłoku nie grozi. Nagle zauważył, że jakiś człowiek idzie tuż obok niego, a gdy odwrócił głowę, stwierdził, ze drugi depcze mu po piętach. Wszystko to, co wydarzyło się później, odbyło się tak błyskawicznie, że teraz z trudem odtwarzał w pamięci przebieg wydarzeń. Przypomniał sobie tylko, że usłyszał tuż nad uchem słowa: — Jeśli ci życie miłe, nie udawaj chojraka! I w tej samej chwili wyrwano mu brutalnie z ręki walizeczkę. Jeden z napastników pobiegł szybko w stronę auta, które w zwolnionym tempie przejeżdżało tuż obok chodnika. Usłyszawszy strzał kasjer w pierwszej chwili myślał, że to strzelano do niego. Powstał tumult, rozległy się dokoła krzyki i piski kobiet. Drugi strzał i — brzęk rozbitego szkła. Podobno padło jeszcze kilka strzałów, niektórzy świadkowie mówili, że cztery czy pięć. Jakiś mężczyzna, mocno poruszony, z twarzą czerwoną jak burak, rozmawiał na uboczu z komisarzem policji. Był bardzo przejęty, nie wiedział bowiem, czy go uznają za bohatera, czy też pociągną do odpowiedzialności. Był to policjant z tej samej, dziewiątej dzielnicy, nazywał się Margeret. Nie będąc na służbie tego dnia nie miał na sobie munduru. Dlaczego więc nosił rewolwer w kieszeni? Będzie musiał się z tego później tłumaczyć. — Szedłem spotkać się z żoną, która poszła po zakupy. Byłem świadkiem napadu rabunkowego. Widziałem trzech osobników biegnących w stronę auta… — Było ich trzech? — Jeden po jednej, drugi po drugiej stronie kasjera, trzeci z tyłu… Strzelał policjant Margeret. Pod jednym z bandytów najpierw ugięły się kolana, a po sekundzie rozciągnął się jak długi u nóg kobiet, które rzuciły się do ucieczki w drugą stronę. Auto pędziło w kierunku ulicy Saint–Augustin. Policjant regulujący ruch wydawał przeraźliwe gwizdki. Z wnętrza samochodu, który po chwili zagubił się wśród innych pojazdów, padło kilka strzałów. W ciągu dwóch ostatnich dni Maigret nie miał czasu myśleć o zamordowanym Szwajcarze. Dwa razy telefonował do niego w tej sprawie inspektor Fumel, prosząc o dalsze instrukcje
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.