ďťż

Dowodziła, że chociaż ma najwspanialszą suknię balową, jaką kiedykolwiek widziała, i chociaż nauczyła się wykonywać ukłony, utrzymywać odpowiednią postawę, zwracać się do...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
To prawda, że miała lekcje tańca trzy razy w tygodniu, a kapryśny nauczyciel, który doprowadzał ją i Elizabeth do łez, oznajmił, że jest zdolną i pełną wdzięku uczennicą, ale mimo to nie czuła się na tyle pewna swych umiejętności, by tańczyć na prawdziwym balu. Nie czuła się nawet odpowiednio przygotowana, by tkwić nierucho­mo gdzieś w najgłębszym cieniu sali balowej. - Czy możemy już jechać? - spytał książę. Pięć minut później Lily siedziała wraz z Elizabeth i księciem w jego miejskim powozie. Udawali się na bal do lady Ashton. Lily ma obowiązek tam pojechać, wyjaśniła Elizabeth, kiedy dziewczyna protestowała z przera­żeniem. A jaki jest pożytek z przyzwoitki, jeśli nie może obracać się w to­warzystwie ze swoją pracodawczynią? Elizabeth nie potrzebowała kolejnej służącej, miała już cały komplet. Potrzebna jej była przyjaciółka. Lily była przerażona. Newbury Abbey dało jej przedsmak tego, na czym polegało życie wyższych sfer. Był to obcy, nieznany świat. Z tego, między innymi, powodu z zadowoleniem przyjęła fakt, że wcale nie jest mężatką. A teraz udawała się na bal w Londynie. Poczuła mdłości, chociaż podczas obiadu zdołała przełknąć jedynie kilka kęsów. Nie będzie zdziwiona, jeśli kolana odmówią jej posłuszeństwa, kiedy będzie wysiadała z powozu. Miała nadzieję, że po tańcu z księciem Portfrey będzie mogła się wyco­fać w jakiś bezpieczny kącik, ale czy na balu znajdzie się takie miejsce? Miała nadzieję, że Elizabeth nie będzie naciskała, by zatańczyła z kimś jesz­cze. Miała nadzieję, że nikt jej nie zna. Wiedziała, oczywiście, że niektórzy z obecnych gości z pewnością byli w kościele w Newbury na ślubie, który przerwała. Nie wierzyła jednak, że ktoś ją rozpozna. Z pewnością by ją haniebnie wyrzucono, jeśli ktokolwiek by odkrył, kim jest lub, co gorsza, kim nie jest. A z pewnością nie jest damą. Kiedy zerknęła na księcia okazało się, że ten nie odrywa od niej wzro­ku. Zawsze przez niego traciła oddech - nie z tego samego powodu, co przebywając z Neville'em, i nie ze strachu. Nie potrafiła nazwać tego uczu­cia, wiedziała jednak, że nie jest ono przyjemne. - To zupełnie nadzwyczajne - wymruczał. - Nieprawdaż? - powiedziała wesoło Elizabeth. - Zupełnie jak Kop­ciuszek, zgodzisz się ze mną, Lyndonie? Musisz jednak przyznać, że nie niemożliwe. Jest w niej wiele piękna i naturalnego wdzięku, na którym moż­na się było oprzeć. Nie stworzyliśmy nowej Lily. My jedynie wypolerowali­śmy dawną i uczyniliśmy ją taką, na jaką się zapowiadała. - Ciekawe. - Książę uniósł brwi i spoglądał na nią uważnie. Mówił miękko, ale dziewczyna niespokojnie zdała sobie sprawę, że Elizabeth nie zrozumiała jego poprzedniej uwagi. Nie miała jednak czasu na obawy. Powóz zwolnił, wreszcie zatrzymał się. Lily, wyjrzawszy przez okno, ujrzała, że stanęli w długiej kolejce pojazdów. Przed nimi widniał rzęsiście oświetlony pałac. Czerwony dywan rozpostar­to od drzwi na schodach i chodniku tak, by goście wychodzący z powo­zów nie musieli stawać na twardej, zimnej ziemi. Przybyli już prawie na miejsce. Musieli jeszcze poczekać na swoją kolej, tymczasem powozy podjeżdżały do dywanu, gdzie ubrani w liberię lo­kaje pomagali wysiąść pasażerom w bogatych strojach. Lily marzyła ze strachem, by ich kolej nigdy nie nadeszła. To znów pragnęła, by mieli to już za sobą, by nie miała czasu na trwożne myśli. - Wejdzie pani do domu wsparta o moje ramię, panno Doyle - powie­dział spokojnie książę, najwyraźniej zdając sobie sprawę z jej niepokoju, chociaż myślała, że go nie okazuje. - Nic pani przy mnie nie grozi. A nawet bez mojego towarzystwa wygląda pani w każdym calu jak dama. Tak pięk­nie, że z pewnością wywoła pani podziw każdej obecnej tu osoby. Lily nie chciała w ogóle zwracać na siebie uwagi, ale musiała przyznać, że jego słowa podziałały na nią uspokajająco. I nagle sprawił wrażenie czło­wieka, na którym można polegać i któremu można ufać. Uspokoiła się. Aż wreszcie powóz podjechał kolejnych kilka metrów, jeden z lokajów otwo­rzył drzwi i rozłożył schodki. * Neville przyjechał na bal dość późno. Zjadł obiad z markizem Attingsborough, a potem zasiedzieli się nad swoim porto dłużej niż zwykle. - Tak naprawdę, nie miałem okazji jej zobaczyć - przyznał kuzyn. - Elizabeth trzymała ją cały czas przy sobie
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.