ďťż

Być może początek anoreksji jest odpowiedzią na dążenie do spełnienia matczynego ideału; choroba trwa, bo chcę wymazać siebie samą...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Kieruje mną też głębsza, bardziej zdradziecka i trwała pokusa pozbycia się matki. Wymaganiom anoreksji da się sprostać, wymaganiom matki – nie; zatem zamieniam matkę na chorobę wraz z całym systemem pokuty i wyrzeczeń, w którym jest przewidziana osobna nagroda. I matki są w nim całkowicie zbyteczne. Przyjęcie nad basenem w domu z dziedzińcem i czerwonymi dachówkami. Dom należy do architekta, z którym matka się spotyka. Jest w nim siedem sypialni, z czego sześć nie używanych. Przebieramy się w tej, która została nazwana „pokojem błękitnym”. W bladoniebieskiej, kobiecej przestrzeni stoi wielkie łoże z baldachimem. Niczym bokserzy matka i ja wycofujemy się w przeciwległe kąty sypialni. Matka jak zwykle nie znosi pokazywać się nago. Jeśli może, przebiera się w ciemności. Przyglądam się, jak wciąga pod sukienkę kostium kąpielowy. Pragnę, by spojrzała na mnie, na moje ciało. Nic nie sprawia mi większej przyjemności niż rozbieranie się, właśnie teraz, kiedy jestem chuda. Codziennie wiele razy zdejmuję ubranie i staję na wadze. W publicznych toaletach czekam, póki nie zostanę sama. Podciągam bluzkę i podziwiam w lustrze sterczące żebra. Wystarcza mi widok samej siebie, bym się zachwyciła, by z podniecenia zadrżały mi ręce. Zdumiewa mnie ciało, które stworzyłam. Choć nikt inny go nie podziwia, nie uważam tego za nadmiar krytycyzmu, tylko za wyraz prostego faktu, że moje kryteria oceny są zbyt osobliwe, aby brali je pod uwagę zwykli ludzie. Ponieważ nie mam chłopca, nie ma kto narzekać, że nie pozostawiłam nic miękkiego, czym mógłby ucieszyć wzrok i dłonie. Sama jestem swoim kochankiem. Wieczorami kładę się naga do łóżka i dotykam się w ciemności, aż w końcu znam na pamięć mapę swego niedosytu. Poznaję oszałamiający zachwyt morzenia się głodem. Moc rezygnacji ze wszystkiego. Siłą woli staję się elfem, który żyje powietrzem, wodą, niewinnością. Właściwie to nie tylko jedzenia się wyrzekam, nie tylko wszelkich chęci, wszelkich żądz. Przede wszystkim płci. Głodzę się, aby matce odebrać moją seksualność – nie ot tak po prostu sprawiając, aby zniknęły mi piersi i biodra, lecz żeby wyschła krew. Jednego na pewno nie może ścierpieć w związku z tym, że jestem chuda: nie krwawię. Nie mogę zajść w ciążę, nie mogę zatem znaleźć się w niebezpieczeństwie, w jakim znalazła się kiedyś moja matka, tracąc nagle cześć. W dodatku jest wściekła musiała przecież choć raz usłyszeć przesłanie mojego dzieciństwa i okresu dorastania, słowa, które powtarzała mi babka: „Nie popełnij błędu matki”. Jakże ona musi mnie nienawidzić. W szkole mam dobre oceny i ostentacyjnie unikam chłopców. Na pewno sama siebie przekonuje, że to, iż wejdę na drogę występku i ona przyłapie mnie na gorącym uczynku, jest przynajmniej możliwe. Kiedy odkrywa, że straciłam okres, zaczyna mnie ciągać po lekarzach. Jest przy mnie w pokoju porad, a nawet w sali badań. Ginekolog przepisuje hormony, specjalista od akupunktury wkręca mi w uda igły. Przed rozpoczęciem nauki w college'u raz jeszcze razem odwiedzamy gabinet ginekologa. Matka chce mnie wyposażyć w kapturek, ów ciągle zawodny środek antykoncepcyjny. Tylko że żadnego nie można dla mnie dobrać. – To niemożliwe bez przerwania hymenu – powiada lekarz po wstępnym badaniu. – Przecież pani nie chce tego robić, prawda? Matka stoi pod oknem. Waha się. Ja podpieram się na łokciach. – Chcę – mówi. Mężczyzna posługuje się wieloma zielonymi plastikowymi penisami o coraz większych rozmiarach. Kiedy wyjmuje cały ich komplet spod pokrywy chirurgicznej tacy z nierdzewnej stali, nie dowierzam własnym oczom. Ta zieleń nie przypomina żadnej barwy, która występowałaby w naturze. W takim kolorze są pojemniki na odpady chirurgiczne, wymiociny i rozmaite groźne instrumenty, które kojarzą mi się z chorobą i śmiercią. Wsuwa je kolejno, zacząwszy od najmniejszego, który nie jest większy od jego małego palca. Wszystkie od drugiego po ostatni wyjmuje ubrudzone krwią. Dokonuje defloracji na oczach mojej matki. Jest położnikiem, człowiekiem, który był przy moim porodzie. Czy właśnie dlatego sądzi, że nie ma sprawy, że wszystko jest w porządku? Leżę na stole, na kolanach mam papierowe prześcieradło, dłonie na oczach. Naprawa autostrady i objazdy sprawiają, że podróż z college'u do domu trwa jeszcze dłużej niż zwykle. U matki jestem akurat w porze obiadowej. Zasiadamy do czegoś francuskiego i bardzo ambitnego, czemu musiała poświęcić całe popołudnie pracy. Ale i tak podczas posiłku zostawiamy telewizor włączony, raczej próbujemy niż jemy to, co przygotowała. – Odbierz – mówi matka za każdym razem, kiedy dzwoni telefon. Trochę mnie to dziwi – zwykle zachowuje dyskrecję, gdy w grę wchodzi jej prywatne życie – kiedy jednak o wpół do dziewiątej telefon odzywa się znowu, nareszcie pojmuję. To on, ojciec, chce nam podać numer swojego lotu. Jego głos, którego nie słyszałam od dziesięciu lat, wydaje się dziwnie wysoki. Później, z czasem, uświadomię sobie, że nie zawsze brzmi w taki sposób, ale wznosi się i opada w harmonii z emocjami
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.