ďťż

Człowiek postawił stopę ,na trupie i wzniósłszy swą piękną twarz do księżyca, wydał okrzyk bardziej przeraźliwy niż wszystko, co słyszały jej uszy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Z przytłumionym okrzykiem strachu odsunęła się - pomyślała bowiem, że wskutek straszliwego napięcia sił w czasie spotkania z lwem postradał zmysły. Kiedy ostatnie odbite echa tego dzikiego triumfalnego okrzyku zamarły w oddali, człowiek-małpa opuścił oczy i spostrzegł dziewczynę. Natychmiast twarz jego oświecił przyjazny uśmiech, co dostatecznie świadczyło, że był przy zdrowych zmysłach. Dziewczyna odetchnęła swobodnie, odpowiadając również uśmiechem. - Co za człowiek z ciebie? - rzekła. - To, czegoś dokonał, to rzecz niesłychana. Jeszcze nie mogę uwierzyć, że jest możliwe, aby jeden człowiek, uzbrojony tylko w nóż, mógł stoczyć walkę z el adreą i zwyciężyć go, nie poniósłszy żadnego szwanku - zwyciężyć go jakkolwiek. A ten krzyk - nie był ludzki. Dlaczego taki krzyk wydałeś? Tarzan poczerwieniał. - ponieważ czasem zapominam - rzekł - że jestem cywilizowanym człowiekiem. Kiedy w walce zabijam, jestem jakby inną istotą. - Nie usiłował tłumaczyć jej tego bliżej, gdyż zawsze zdawało mu się, że kobieta musi uczuwać wstręt wobec kogoś, kto był tak bliskim drapieżnego zwierzęcia. Razem odbywali dalszą podróż. Słońce przesunęło się jedną godzinę poza południe, kiedy wyszli na pustynię rozciągającą się za górami. Tu odnaleźli konie pasące się przy małym strumyku. Przybyły tu w drodze powrotnej do domu, a nie mając więcej powodu do strachu, pasły się nad wodą. Łatwo dały się pochwycić. Wtedy Tarzan i dziewczyna wsiedli i wjechali na pustynię, kierując się ku domowi szejka Kadura ben Sadena. Nie widać było śladu pogoni i około godziny dziewiątej przybyli na miejsce. Szejk powrócił właśnie przed chwilą. Przejęty był żalem z powodu nieobecności córki, gdyż obawiał się, że porwali ją znowu maruderzy. Zgromadziwszy oddział z pięćdziesięciu ludzi, siadł już na konia, by udać się na poszukiwania, gdy tych dwoje wjechało do duaru. Radość jego z bezpiecznego powrotu córki nie miała granic. Uczuwał niezmierną wdzięczność dla Tarzana za jej obronę przed niebezpieczeństwem podróży w czasie nocy i był uradowany tym, że córka zdążyła ocalić człowieka, który przedtem ocalił jej życie. Kadur ben Saden nie zaniedbał oddać Tarzanowi wszystkich należnych honorów na dowód swej czci i przyjaźni. Kiedy dziewczyna opowiedziała o zabiciu lwa, otoczył Tarzana tłum Arabów, oddających mu cześć prawie bałwochwalczą - była to pewna droga do /dobycia ich podziwu i szacunku. Stary szejk nalegał, aby Tarzan pozostał na zawsze z nimi jako gość. Wyraził nawet chęć adoptowania go na członka plemienia. W umyśle człowieka-małpy przez czas pewien tkwiło na wpół sformowane postanowienie przyjęcia propozycji i pozostania na zawsze wśród tego wolnego ludu, który był przezeń rozumiany i który zdawał się go rozumieć. Przyjaźń powzięta do dziewczyny, którą bardzo polubił, przemawiała w nim mocno za zdecydowaniem tej sprawy pozytywnie. Gdyby była mężczyzną, rozumował, nie byłby się wahał, gdyż pozyskałby istotę przyjazną, według swego serca, w której towarzystwie mógłby robić wycieczki do woli. Tak jednak, jak było w istocie, byli zależni od praw konwencjonalnych, które wśród dzikich nomadów pustyni są nawet jeszcze ściślej zachowywane niż wśród ich cywilizowanych braci i sióstr. A w niedługim czasie wyjdzie za mąż za któregoś z tych śniadych wojowników i skończy się ich przyjaźń. Nie przystał więc na propozycję szejka, pozostał jednakże w charakterze gościa u nich przez cały tydzień. Gdy odjeżdżał, odprowadził go do Bu Saada Kadur ben Saden wraz z pięćdziesięcioma biało odzianymi wojownikami. Podczas siadania na koń w duarze Kadur ben Sadena w dniu odjazdu dziewczyna zjawiła się, by pożegnać się z Tarzanem. Modliłam się p to, abyś pozostał z nami - rzekła z prostotą, gdy schyliwszy się z siodła podał jej rękę na pożegnanie - a teraz będę się modlić, abyś do nas powrócił. W jej pięknych oczach odbił się wyraz zadumy, a w kącie ust bolesne skrzywienie. Tarzan był wzruszony. - Kto to wie? - rzekł i odjechał, doganiając Arabów. Nie dojeżdżając do Bu Saada, pożegnał się z Kadurem ben Sadenem i jego ludźmi, gdyż istniały powody, dla których życzył sobie, aby j ego przybycie do miasta odbyło się w możliwej tajemnicy. Kiedy przedstawił je szejkowi, ten pochwalił to postanowienie. Arabowie mieli wkroczyć do Bu Saada przed nim, nie rozgłaszając wiadomości o jego przybyciu. Później miał przyjechać Tarzan i udać się wprost do jakiegoś mało znanego miejscowego zajazdu. W ten sposób postępując, przybywszy o zmroku, nie był widziany przez nikogo znajomego i dostał się do zajazdu nie zauważony. Po spożyciu obiadu z Kadurem ben Sadenem, jako swym gościem, udał się bocznymi ulicami do swego dawnego hotelu i wszedłszy przez tylne drzwi, kazał prosić właściciela, który widocznie był zdziwiony, widząc go żywym. Tak, były listy do pana, zaraz je przyniesie. Nie, nie wspomni on nikomu o powrocie. Powrócił wkrótce z paczką listów. W jednym znalazł się rozkaz od szefa, by skończył swą obecną pracę i pospieszył do Cape Town na Przylądku Dobrej Nadziei pierwszym parowcem, jaki się trafi. Oczekiwać go tam będą .dalsze instrukcje, które otrzyma z rąk innego agenta, którego imię i adres były wskazane. To było wszystko - wyrażone krótko i jasno. Tarzan zaczął się szykować, by opuścić Bu Saada wczesnym rankiem dnia następnego. Potem udał się do garnizonu, by zobaczyć się z kapitanem Gerardem, który Jak mu powiedziano w hotelu, powrócił dnia poprzedniego ze swoim oddziałem. Znalazł kapitana na kwaterze. Ten uradował się bardzo, widząc niespodzianie Tarzana zdrowego i całego. - Niepokoiłem się bardzo o pana, kiedy porucznik Gernois powrócił i dał znać, że nie znalazł pana na miejscu, które pan wybrał, by tam pozostać, gdy oddział objeżdżał góry. Przez dni kilka przeszukiwaliśmy wąwozy. Później przyszła wiadomość, że pan zginął, rozszarpany przez lwa. Na dowód tego przyniesiono pańską broń. Koń pana powrócił do obozu na drugi dzień po zniknięciu pana. Nie, mogliśmy mieć wątpliwości. Porucznik Gernois był bardzo strapiony - przyjął całą winę na siebie. On to nalegał, by sam mógł zająć się zarządzeniem poszukiwań. On to odnalazł Araba, posiadającego pańską strzelbę. Uraduje się, gdy się dowie, że panu nic się nie stało. - Niewątpliwie - odrzekł Tarzan ze złośliwym uśmiechem. - Jest teraz w mieście, czy mam po niego posłać? - ciągnął dalej kapitan Gerard - powiem o powrocie pana, skoro tylko wróci. Tarzan opowiedział kapitanowi, że zbłądził w drodze i w końcu zaszedł do duaru Kadura ben Sadena, który odprowadził go z powrotem do Bu Saada
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.