ďťż

Ale jak babcia chciała mnie wziąć na zakupy, żeby mi sprawić jakieś „buty do chodzenia”, to przeraziło mnie już samo brzmienie tych słów...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Stopniowo przekonywałam się, że z moją ciotką, która miała dopiero trzydziestkę, całkiem fajnie się nawet gada. Oczywiście nie o problemach, które miałam naprawdę. Ale o nich sama nie chciałam rozmawiać, nie chciałam o nich nawet myśleć. Mój problem nazywał się hera, prochy i wszystko inne z tym związane. Detlef, inne ćpuny, Kudamm, zaćpać, nie myśleć, być wolnym. Starałam się i bez heroiny w ogóle nie myśleć. Jedyne, o czym myślałam, to to, że pewnie niedługo stąd prysnę. Ale w przeciwieństwie do tego, co było dotąd, nigdy nie ułożyłam jakiegoś konkretnego planu ucieczki. Odsuwałam to od siebie. Myślałam: Któregoś dnia dasz dyla. Prawdopodobnie tak naprawdę, to nie chciałam uciec, bo bałam się tego, co przez ostatnie dwa lata uważałam za wolność. Ciotka kompletnie obstawiła mnie zakazami. Mając piętnaście lat musiałam punktualnie o wpół do dziesiątej być już w domu, jeśli w ogóle pozwolili mi wyjść. Nie miałam tego od dwunastego roku życia. Niesamowicie mnie te zakazy wpieprzały, ale nie wiadomo, dlaczego prawie zawsze się do nich stosowałam. Przed Bożym Narodzeniem pojechaliśmy do Hamburga, żeby kupić prezenty gwiazdkowe. Zaczęło się z samego rana. Hajda do domów towarowych. Kompletny zajob. Godzinami przepychać się przez tłumy zidiociałych kołtunów, co chwila rzucających się jak sępy na jakieś rzeczy i grzebiących w grubych portfelach. Babcia i ciotka, wujek i mój cioteczny brat bez przerwy zaglądali w karteczki. Tragedia - dla ciotki Jadwigi, ciotki Idy i dla Jochena i dla pani jakiejś tam w ogóle nie mogą znaleźć prezentu. Wujek kupił jeszcze dodatkowo parę zelówek do samodzielnego zelowania butów, jakieś rzeczy do samochodu i parę innych gówienek, które w domu towarowym taniej kosztują. Babcia jest taka malutka i zawsze tak myszkuje po domach towarowych, że bez przerwy się nam gubiła. Wtedy zaczynało się szukanie. Chwilami gubiłam ich wszystkich i oczywiście myślałam wtedy, żeby prysnąć. Od razu wykapowałam, że w Hamburgu na Monckebergstrasse zbierają się ćpuny. Wystarczyło, żebym wyszła z domu towarowego, zaczepiła paru typów wyglądających na ćpunów i już. Ale jakoś tak nie mogłam. Bo w ogóle nie wiedziałam, czego tak naprawdę chcę. Mimo, że powiedziałam sobie: Wolę zdechnąć w jakimś sraczu, niż napalać się tylko na kupowanie i domy towarowe, jak ci moi. Jakby tak podszedł do mnie jakiś ćpun i zagadał, to chybabym poszła. Ale tak właściwie to nie chciałam uciekać. Dlatego mówiłam tym moim parę razy: Słuchajcie, ja już nie mogę. Odwieźcie mnie do domu i przyjedziecie sobie potem z powrotem sami. Normalnie patrzyli na mnie jak na wariatkę. Bo takie świąteczne zakupy to dla nich prawdopodobnie najszczęśliwszy dzień w roku. Wieczorem nie mogli znowu znaleźć samochodu. Lataliśmy po parkingu z jednego poziomu na drugi i nic. Dla mnie ta sytuacja była nawet fajna, bo nagle coś zaczęło nas łączyć. Gadaliśmy jeden przez drugiego, każdy miał inny pomysł, ale nareszcie wszyscy mieliśmy wspólny cel: chcieliśmy znaleźć ten cholerny wóz. Różniłam się od nich tylko tym, że dla mnie to wszystko było zabawne i bez przerwy chciało mi się śmiać, a oni byli coraz bardziej spanikowani. Zaczęło się robić coraz zimniej i wszyscy dygotali. Tylko mnie to zimno nie bardzo brało, bo mój organizm nie takie rzeczy już znosił. W końcu ciotka stanęła w wejściu do domu towarowego, gdzie jest nawiew ciepłego powietrza, i nie chciała się ruszyć na krok. Wujek musiał ją siłą wyciągać spod tego ciepłego prysznica. Potem udało nam się wreszcie znaleźć ten samochód i wszyscy się śmiali. W drodze powrotnej było mi bardzo dobrze. Czułam się jak w prawdziwej rodzinie, której byłam przecież w końcu częścią. Zaczęłam się troszkę dostosowywać. W każdym razie starałam się. Trudno było. Przy każdym zdaniu musiałam niesamowicie uważać na to, co mówię. Bez przerwy. Jak mi się czasem wymknęła jakaś „cholera”, to babcia zaraz mówiła: - Takie ładne dziecko, a jak brzydko się wyraża. - Łatwo wtedy wywiązywała się niepotrzebna dyskusja, bo uważałam, że mi się głupio wcinają. A na koniec zaczynałam się wściekać. Przyszło Boże Narodzenie. Pierwsza Wigilia od dwóch lat, którą znowu świętowałam przy choince. Ostatnie dwie Wigilie spędziłam z ćpunami poza domem. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć z drzewka. Ale postanowiłam jakoś się sprężyć i pokazać przynajmniej, że się cieszę z prezentów. A potem naprawdę się z nich cieszyłam. Jeszcze nigdy nie dostałam tylu prezentów na Gwiazdkę. Ale i tak w którymś momencie przyłapałam się na tym, że kalkuluję, ile to wszystko mogło kosztować i przeliczam na ćwiartki. Ojciec też przyjechał na święta. Jak zwykle nie usiedział długo w domu. W oba świąteczne wieczory był ze mną w takiej beznadziejnie porządnej dyskotece. Za każdym razem wlewałam w siebie sześć czy siedem coli z rumem i kimałam na barowym stołku. Ojciec był cały szczęśliwy, że zaczynam chlać. A ja powiedziałam już sobie: Kiedyś tam przyzwyczaisz się do tych wsiowych smarkaczy i do tych ich dyskotek. Następnego dnia ojciec poleciał z powrotem do Berlina, bo wieczorem miał być jakiś mecz hokejowy. Bo ostatnio dostał hopla na punkcie hokeja. Po feriach świątecznych musiałam iść do szkoły. Poszłam do dziewiątej klasy szkoły realnej. Trochę się bałam tej szkoły. No bo przez trzy lata praktycznie się nie uczyłam. Przez ostatni rok w ogóle chodziłam tylko parę miesięcy, bo przez resztę czasu byłam albo chora, albo na odwyku, albo po prostu się urywałam. Ale zaraz pierwszego dnia dosyć mi się w tej szkole spodobało. Klasa malowała właśnie obraz na białej pustej ścianie pracowni. Od razu mogłam się przyłączyć. Malowaliśmy piękne stare domy. Dokładnie takie, jak te, w których miało być moje wymarzone mieszkanie. Przed domami sami pogodni ludzie. Na ulicy rosła palma, do której był przywiązany wielbłąd. Niesamowicie fajny malunek. Na górze napisaliśmy: Pod asfaltem jest plaża. W klubie odkryłam potem całkiem podobny obrazek. Tyle, że pod spodem było inne hasło: Nie „po kiego” i „co potem”, tylko sierpem i młotem. W klubie ton nadawali ludzie zaangażowani politycznie. Dosyć szybko zauważyłam, że młodzież ze wsi i z małego pobliskiego miasteczka też nie jest za bardzo zadowolona. Mimo, że tak na oko wiele rzeczy wyglądało inaczej niż w Berlinie. W szkole było o wiele mniej rozrabiania. Większość nauczycieli dawała sobie jeszcze jakoś radę. Większość młodzieży chodziła jeszcze całkiem „przyzwoicie” ubrana. Chciałam skończyć szkołę, chociaż miałam spore braki
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.