ďťż

295 Dwa pamiętne popołudnia spędzone w Montrealu z Irvingiem Laytonem przypomniały mi o jego ogromnej wiedzy na temat poezji kanadyjskiej oraz równie dużym wkładzie w...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Przekazał mi on swoje cenne uwagi o rozwoju Cohena jako pisarza i poety. Z kolei Louis Dudek pamiętał wiele chwil ze studiów Leonarda na Uniwersytecie McGilla i pozwolił mi przejrzeć, będący jego własnością, egzemplarz autorski pierwszej książki swojego podopiecznego. Troje przyjaciół Cohena z Montrealu - Hazel Fieid, Charles Gurd i Morton Rosengarten - zaznajomiło mnie ze szczegółami wspólnej młodości i niedawnej przeszłości. Nancy Southam zgromadziła liczne informacje o różnych doniosłych momentach z montrealskiego okresu życia Leonarda, Ruth Wisse zaś uczyniła to samo z okresem studiów na McGillu. Freda Guttman dała mi wyobrażenie o wczesnych poszukiwaniach literackich Leonarda i jego zainteresowaniu problematyką społeczną. Vera Frenkel opowiedziała mi o początkach jego kariery. Pogodny osiemdziesięciokilkulatek Edgar Cohen wspominał swoje kontakty z Leonardem i różne zdarzenia, które zadecydowały o jego poetyckim powołaniu. Syn Edgara, Andrew, uraczył mnie paroma żywymi opowieściami z nowszej historii rodu Cohenów. Joseph i Joannę Ronsleyowie, byli montrealczycy, rozbudzili we mnie chęć zrozumienia życia kulturalnego i kulinarnego miasta. Sam Tata, kanadyjski fotograf obdarzony wybitnym talentem, pozwolił mi wykorzystać kilka wspaniałych zdjęć swojego autorstwa i z dużym poczuciem humoru nakreślił sylwetkę Leonarda z lat siedemdziesiątych. Hugh Whitney Morrison przybliżył czasy Marity w życiu Cohena. Michael i Rhonda Kenneally'owie ofiarowali mi w Montrealu gościnę, kiedy najbardziej jej potrzebowałem. Steve Goldstein zapoznał mnie z topografią miasta, a zwłaszcza jego starej części i dał obejrzeć swoją wspaniałą kolekcję płyt i kaset Cohena wydanych w różnych krajach. Nie sposób też przecenić wkładu Boba i Joy Johnstonów oraz Charliego Danielsa w moje zrozumienie okresu Nashville. Ich ocena Leonarda jako muzyka poszukującego, który ukształtował styl łączący country-and-western z folkiem, unaoczniła progresywność jego muzyki. Pomógł mi również John Cale, udzielając szczegółowych wskazówek. Straż pożarna z Franklin i pracownicy urzędu powiatowego Williamson County pomogli znaleźć farmę, na której mieszkał Cohen. Podziękowania należą się również siostrze Mary Colman ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia, założonego w 1866 roku w Nashville. Staniey Bard z nowojorskiego hotelu Chelsea odsłonił przede 296 mną niezwykłą przeszłość tego miejsca, zachwalał jego obecną wyjątkowość i pozwolił mi zwiedzić kilka pięter. Szczegółami z pobytu Leonarda na Hydrze zasypała mnie cudowna grupa miejscowych gawędziarzy, jego przyjaciół i zwykłych przechodniów. Wyjątkowo pomocny okazał się Demetri Gassoumis, chociaż nadal bolą mnie wszystkie kości po przejażdżce na ośle do położonego wysoko nad przystanią monasteru pod wezwaniem Proroka Eliasza, Jednakże sielankowe popołudnia spędzone w barze "Moita" w towarzystwie Demetrija, Briana Sidawaya oraz Gunthera i Lilly Bobrów wynagrodziły mi z nawiązką górską jazdę i potwierdziły fakt, że czasem najbardziej owocne badania prowadzi się dala od archiwów. Don Lowe, przyparty do muru o pierwszej w nocy w bistrze "Kamini", okazał się na tyle miły, że pożyczył mi różne niedokończone utwory o życiu na wyspie. Nieocenioną pomoc uzyskałem od Pandiasa Scaramangi i George'a Lialiosa, obu ateńczyków, ale rodem z Hydry. Dominique Issermann z Paryża zawdzięczam zdobycie kilku zdjęć. W Vancouverze Leonard Angel, Herbert Rosengarten, Sandra Djwa, dr Mark Fisher, dr Sid Katz i rabin Mordecai Feuerstein użyczyli mi źródeł, udzielili konsultacji medycznych i służyli duchowym komentarzem. Robert Silverman opowiedział mi szczegółowo o pechowych przygodach montrealskiej młodzieży i życiu na letnim obozie Pripsteina. Stephen Scobie od samego początku dzielił się gruntowną wiedzą o karierze Cohena. Lepiej znał tylko życie i twórczość Boba Dylana. James McClaren z radością udostępnił bogaty katalog bezcennych taśm i nagrań z koncertów. Michaelowi Paceyowi zawdzięczam wgląd w korespondencję między Irvingiem Laytonem i Desmondem Paceyem. Pomogli mi również, każdy na swój sposób: Alan Twigg - dziennikarz, Peter Buitenhuis - krytyk i Lewis Rosenbloom, emerytowany kupiec tekstyliami z Sherbrooke w Quebecu, który prowadził interesy z "Freedman Company". Piosenkarz Tom Northcott nie szczędził wysiłków, by przybliżyć mi tajniki studia nagraniowego oraz możliwości różnych interpretacji utworów Cohena. Pamela Dalzier okazywała ciągłe wsparcie i godną podziwu tolerancję dla mojej obsesji na punkcie tej książki, chociaż we wczesnym stadium gromadzenia materiałów, to ona dostała od Leonarda dedykację, na którą ja musiałem czekać kolejne sześć miesięcy. Moje dzieci, Dara i Ryan, nie tylko mnie wspierały, ale też od samego początku uczestniczyły w projekcie. Zaangażowały się w niego 297 bez reszty. Pewnego wieczoru, kiedy zgodnie ze zwyczajem streściłem im kolejny napisany fragment, moja siedmioletnia wówczas córka spytała niecierpliwie: "Czy ta książka będzie informacją, czy opowieścią?". Spróbowałem jej wyjaśnić, że jednym i drugim, co niekoniecznie musi się wykluczać. Mój syn przyjął odmienną taktykę. Rozzłoszczony nieudanymi próbami mojej pomocy w układaniu limeryka, uśmiechnął się nagle i bez wahania oznajmił: "Zadzwoń do Leonarda. On będzie wiedział". Nie zrobiliśmy tego, zdwajając w zamian nasze wysiłki. Moja matka, Frances Sofman Nadel, stała się również pilnym "cohenologiem", chociaż czasami zadawała sobie pytanie, czy nie podporządkowałem Cohenowi swojego życia. Mój zmarły ojciec, Isaac David Nadel, grzebiąc się z lubością i determinacją w drobiazgach, pomógł mi usunąć wiele usterek. Spośród biografów Leonarda Cohena chciałbym wyróżnić Roberta Bowera z Nowego Jorku i Holenderkę Yvonne Hakze. Oboje służyli mi wielokrotnie gruntowną informacją i wsparciem
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.