ďťż

- W porządku...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Odtworzyłam jeszcze raz taśmę, która tak się nam obojgu spodobała - dodała. - Brzmi realistycznie. - Tak. Też o tym myślałem. Zrobię, co mogę, żeby odnaleźć oryginał. - Powodzenia. Hollis odwiesił słuchawkę i ruszył z nożem w ręku przez ciemny korytarz. W holu schował nóż z powrotem pod kurtkę. - Mam nadzieję, że jeśli nie wrócę, ambasador narobi trochę hałasu. Jego żona Katherine, z którą był w separacji, dostanie emeryturę i odszkodowanie z towarzystwa ubezpieczeniowego. Ciągle zbierał się, żeby napisać w sprawie zmiany testamentu do swego adwokata w Waszyngtonie. Komplikacje związane z załatwianiem na odległość spraw matrymonialnych nie miały końca. - Nie miały końca - powtórzył na głos. 55 Bywały chwile, kiedy żałował, że nie siedzi w swoim starym phantomie F4 i nie musi się martwić o nic oprócz pojawiających się na jego radarze migów i rakiet. Ponownie przeanalizował cały przebieg wydarzeń. Telefon Fishera do ambasady zaalarmował KGB, ale Sowieci potrzebowali przecież czasu, żeby zareagować. - Wynika z tego, że Fisher dotarł do baru. Pojechał windą z powrotem na dziesiąte piętro i wszedł do baru. Zamówił przy kontuarze dewarsa z wodą sodową. - Mój przyjaciel się nie pojawił? - zapytał barmana. - Nie, przykro mi. Trzy dolary. Pułkownik zapłacił. Elegancko ubrany, stojący obok niego mężczyzna popchnął szklan- kę w stronę barmana. - Gin z tonikiem... - powiedział z brytyjskim akcentem. - Gordon's i schwepps. Tym razem z plasterkiem cytryny, spasibo. - Z cytrynami mają tutaj przejściowe trudności od wybuchu rewolucji - stwierdził Hollis. Anglik roześmiał się. - Do jakiego trafiliśmy kraju, jankesie? - Innego. - Zgadza się. Cholernie innego. Jest pan tutaj na wakacjach? " - W interesach. - Ja też. Anglik dostał drinka bez cytrynki. Barman zażądał za niego trzech funtów. Obaj odeszli od kontuaru. - Od wybuchu rewolucji nie ma tutaj także kelnerek, które serwowałyby drinki - powiedział Anglik. - Człowiek musi sam sobie nosić kieliszki, a na dodatek mają tutaj własne kursy walut. Trzy dolary, trzy funty, dla nich to wszystko jedno. Ale coś mi się zdaje, że mój gin kosztował dużo więcej niż pańska whisky. - Następnym razem niech pan spróbuje dać im trzy liry. Facet roześmiał się. - Nie są tacy głupi. Nazywam się Wilson. - Richardson - przedstawił się Hollis. Stuknęli się szklankami. - Najlepszego. - Czy mi się zdawało - powiedział Wilson - czy mówił pan tutaj po rosyjsku? Spasibo i pożalujsta. Które jest które? - Spasibo to dziękuję, pożalujsta to proszę. - Ciągle mi się myli. A jak zwraca pan na siebie uwagę barmana? - Mówię Komitet. 56 - Komitet? - Zgadza się. To powinno zwrócić jego uwagę. Długo pan tu jest? - Chyba jakąś godzinę. Dlaczego? - Szukam przyjaciela. Amerykanin, w wieku około dwudziestu lat, ubrany w dżinsy i wiatrówkę. - Ma pan na myśli kurtkę? - Tak, kurtkę. - Chyba go widziałem. Nikt tak się nie ubiera w tym kraju. Przeklęci czerwoni wszystko obrócili w ruinę. Nie mają tutaj żadnych manier, żadnego stylu, jeśli rozumie pan, co mam na myśli. Oczywiście nie mam pretensji, że nosi pan skórzaną kurtkę, jeśli nikt i tak nie dba tutaj o ubiór. - Zauważył pan, czy może z kimś rozmawiał? Wilson rozejrzał się po barze. - Widziałem, że gdzieś tu siedział. Tak, rozmawiał z kimś. - Z kim? - A tak, teraz sobie przypomniałem. Widzi pan tę elegancko ubraną parę? Chyba żabojady. Przynajmniej się porządnie ubierają. To do nich się dosiadł. Wypił trochę za dużo i zabrało go dwóch ludzi z obsługi hotelowej. Zachowywał się trochę wojowniczo... tak by to pan chyba określił. Szybko go zgarnęli. Nie sądzę, żeby wytoczyli mu jakąś sprawę... połowa mieszkańców tego cholernego kraju ma tutaj zawsze w czubie. Odstawili go pewnie do pokoju. - Kiedy to było? - Jakieś piętnaście, dwadzieścia minut temu. - Dziękuję. Pułkownik minął koktajlowe stoliki i usiadł w fotelu naprzeciwko dwojga Francuzów. - Czy mogę? Mężczyzna mruknął coś w odpowiedzi. - Mówi pan po angielsku? - zapytał Hollis. Mężczyzna pokręcił głową. - A pani, madame? - Trochę - odparła, podnosząc wzrok. Pułkownik pochylił się nad stołem. - Szukam przyjaciela, młodego Amerykanina - powiedział cicho i wyraźnie. - Słyszałem, że przysiadł się do państwa, żeby się czegoś napić. Kobieta zerknęła na siedzącego obok niej mężczyznę. - Tak. Zachorował. Odprowadzono go do pokoju - odparła w dobrej angielszczyźnie. - Czy powiedział pani, jak się nazywa? - Tak. 57 - Fisher? - Tak. - Czy wydawał się zaniepokojony? Przestraszony? Kobieta nie odpowiedziała, ale prawie niedostrzegalnie kiwnęła głową. - Czy powiedział, co go niepokoi? Francuz wstał z krzesła. - Allons - powiedział. - Tego nie mówił - ciągnęła dalej jego towarzyszka, nie wstając z miejsca. - Ale powiedział, że mogą po niego przyjść. Wiedział. Sądzę, że wsypali mu coś do drinka... - Narkotyki? - Tak - odparła i wstała. - Mój mąż chce już iść. Nic więcej nie wiem. Przykro mi. Hollis wstał razem z nią. - Rozumie pani, że sprawą tą zainteresowane są tutejsze władze. Wiedzą, że on z panią rozmawiał, i ciekawi ich, co pani powiedział. Może pani znaleźć się w niebezpieczeństwie. - Tak. Zniecierpliwiony Francuz oddalił się
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.