ďťż

Rzymianie ustawili swoją linię bojową w pięknym porządku i zabezpieczając ją przez umieszczenie na obu skrzydłach konnicy i mauretańskich łuczników, wolne zaś...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Wytrzymali zatem nacisk nieprzyjaciół i podjęli walkę. Barbarzyńcy co prawda zada- wali im ciężkie straty dzięki wielkiej liczbie łuczników i jeździe pancer- nej, która z koni i wielbłądów raniła ich z góry włóczniami. W walce wręcz jednak Rzymianie z łatwością brali górę, ale że liczna konnica nieprzy- jacielska i mnóstwo wielbłądów zbyt wielkie czyniły im szkody, udali, że się cofają, i rzucali na pole trójzęby i inne jakieś wymyślne haki żelazne o bardzo ostrych kolcach. Ponieważ ukryły się one w piasku i nie zostały dostrzeżone przez jeźdźców na koniach czy wielbłądach, okazały się dla nich zgubne; bo kiedy konie, zwłaszcza wielbłądy, które mają miękkie kopyta, stąpiły na nie, przyklękły, poczynały kuleć i zrzucały jeźdźców, których dźwigały. Barbarzyńcy tamtejsi, jak długo siedzą na koniach lub wielbłądach, walczą mężnie, ale skoro z nich zsiada lub zostaną zrzuceni, z największą łatwością wpadają w ręce nieprzyjaciół, bo nie są zdolni wytrzymać walki wręcz. W ucieczce zaś przy pościgu, jeśliby trzeba było, przeszkadzają im szaty, które owijają się w obwisłych fałdach dokoła goleni. Mimo to pierwszego i drugiego dnia walczyli od rana do wieczora, a gdy noc zapadająca przerwała bitwę, jedni i drudzy wycofali się do swych obozów uważając się za zwycięzców. Trzeciego dnia ruszyli po- nownie do walki na tej samej równinie i barbarzyńcy, ponieważ znacznie górowali liczbą, usiłowali okrążyć Rzymian i zamknąć ich w matni. Ale Rzymianie nie ustawili swoich szeregów w głąb, lecz rozciągnęli je wszerz i w ten sposób zupełnie nie dopuszczali do okrążenia. Padła przy tym tak wielka liczba ludzi i zwierząt, że cała równina nimi została zasłana, a na- wet spiętrzyły się wysoko ogromnie stosy zwłok, zwłaszcza wielbłądów, które padały jedne na drugie. Stąd i walczący mieli przeszkody przy na- cieraniu. Nawet już nie widzieli się wzajemnie skutkiem tego, że w środ- ku wzniósł się niejako wielki, trudno dostępny wał ze spiętrzonych ciał, który przeszkadzał im w atakowaniu. Toteż i jedni, i drudzy wycofali się znów do swoich obozów36. Makrynus domyślał się, że Artabanus tylko dlatego z takim zapałem i uparcie walkę prowadzi, ponieważ sądzi, iż walczy z Antoninem. Barba- rzyńcy bowiem zazwyczaj bardzo łatwo ulegają znużeniu i zniechęcają się do dalszej walki, jeśli nie mają powodzenia w pierwszych starciach; wówczas zaś trwali na miejscu gotowi do odnowienia walki po uprząt- nięciu i spaleniu trupów, nie wiedząc o tym, że ten, który tę nieprzyjaźń zawinił, umarł. Wysyła więc poselstwo z listem, w którym donosi królowi partyjskiemu, że cesarz, który naruszył zaprzysiężony układ, nie żyje i poniósł zasłużoną karę za swe czyny, Rzymianie zaś, do których to pań- stwo należy, jemu, Makrynusowi, przekazali władzę cesarską. Sam ze swej strony nie tylko potępia to, co się stało, a nawet jest gotowy oddać jeń- ców, którzy zostali przy życiu, zwrócić zagrabione mienie, ugruntować przyjaźń w miejsce nieprzyjaźni i pokój umocnić przez zaprzysiężony układ. Kiedy to Artabanus przeczytał i dowiedział się od posłów o zamor- dowaniu Antonina, uznał, że winny złamania układu poniósł dostateczną karę, a ponieważ i jego wojsko ciężko ucierpiało, zadowolił się tym, że bez dalszego rozlewu krwi dostał jeńców i zagrabione mienie; zawarł więc pokój37 z Makrynusem i wrócił do swego kraju. Makrynus zaś zabrał woj- sko stojące dotąd w Mezopotamii i podążył do Antiochii. 36 Działo się to z końcem 217 r. w okolicach Nisibis. 37 Pokój, który doszedł do skutku z początkiem 218 r., był właściwie haniebny dla Rzymian, bo według Kasjusza Diona (LXXVIII 37, 1) okupiony został kwotą 50 milionów denarów; nie przeszkodziło to Makrynusowi bić monety z napisem: Victoria Parthica. KSIĘGA V 1. W poprzedniej księdze zostało więc przedstawione panowanie i śmierć Antonina, zamach na niego i zmiana na tronie. Po przybyciu do Antiochii wysłał Makrynus list do senatu i ludu rzym- skiego następującej treści: „Wobec tego, że znacie zasady mego życia, jakimi się od początku kierowałem, moje umiłowanie prawości i łagodność, jaką okazywałem przy pełnieniu poprzednich zajęć, niewiele odbiegających od wszech- władzy cesarskiej (bo przecież i sam cesarz polega na wierności prefek- tów swojej gwardii), uważam, że zbędną jest rzeczą długo się tu rozwodzić. Wiecie bowiem, że bynajmniej nie pochwalam jego postępowania i że często dla was narażałem się na niebezpieczeństwo, kiedy bezwzględnie przeciw wam występował, dając posłuch jakimkolwiek oszczerstwom. Przecież i mnie się odgrażał, kiedy często publicznie zarzucał mi umiarko- wanie i ludzkość w stosunku do poddanych, szydził z tego jako z objawu gnuśności i słabości charakteru. Znajdował natomiast upodobanie w po- chlebstwach i tych, co go zachęcali do okrucieństwa, dawali pobudkę do wybuchów gniewu i jeszcze je podsycali przez oszczerstwa, uważał za od- danych i wiernych przyjaciół. Ja, przeciwnie, z natury mam skłonność do łagodności i umiarkowania. Zakończyliśmy wojnę z Partami, która była bardzo ciężka i wstrząsnęła całym państwem rzymskim, mężnie star- liśmy się z nimi w otwartej bitwie i bynajmniej nie doznaliśmy porażki, lecz z wielkim królem, który napadł na nas z potężnymi siłami, zawar- liśmy układ i z wroga nie do zwalczenia zrobiliśmy wiernego przyjaciela
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.