Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Wyci±gnê³a d³oñ i zatrzasnê³a drzwi
³azienki, na sekundê przedtem, zanim Hoyt dosiêgn±³ klamki.
Odwróci³ siê, najwyra¼niej u kresu cierpliwo¶ci.
- Nie pokazuj mi tu swojej magii.
- Nie pokazuj mi tu swojej samczej przewagi. To i tak nie wysz³o, jak chcia³am. - By³a
z³a, ale czu³a, ¿e zaraz siê roze¶mieje, wiêc wziê³a g³êboki oddech. - Nie bêdê tañczy³a, jak mi
zagrasz, Hoyt, i nie oczekujê, ¿eby¶ ty to robi³. Ba³e¶ siê o mnie i doskonale to rozumiem, bo
sama by³am przera¿ona. Ba³am siê o siebie, o ciebie, o nas wszystkich. Ale musimy sobie z
tym poradziæ.
- Jak? - zapyta³. - Jak to zrobiæ? Taka mi³o¶æ to dla mnie nowo¶æ, takie pragnienie i
strach, który mu towarzyszy. Kiedy zostali¶my tu wezwani, my¶la³em, ¿e to najtrudniejsze
zadanie, jakie mnie w ¿yciu spotka³o, ale myli³em siê. Mi³o¶æ do ciebie jest trudniejsza, bo
kocham ciê, wiedz±c, ¿e mogê ciê straciæ.
Przez ca³e ¿ycie pragnê³a takiej mi³o¶ci. Która kobieta tego nie pragnê³a?
- Nigdy nie wiedzia³am, ¿e mo¿na czuæ a¿ tak wiele do drugiej osoby. Ta sytuacja dla
mnie te¿ jest nowa, trudna i przera¿aj±ca. Chcia³abym móc ci obiecaæ, ¿e mnie nie stracisz,
tak bardzo bym chcia³a. Ale wiem, ¿e im jestem silniejsza, tym wiêksze mam szanse na
pozostanie przy ¿yciu. Na wygran±.
Znowu wsta³a.
- Patrzy³am dzi¶ na Kinga, na cz³owieka, którego tak bardzo polubi³am. Patrzy³am na to,
co z niego zrobi³y, przecie¿ teraz pragn±³ mojej krwi, mojej
,
¶mierci. Ten widok, ta ¶wiadomo¶æ sprawi³y mi ból nie do zniesienia. By³ moim
przyjacielem. - G³os jej zadr¿a³ i musia³a siê odwróciæ, cofn±æ do okna i ciemno¶ci. - Gdzie¶
w g³êbi duszy, nawet gdy walczy³am o ¿ycie, widzia³am cz³owieka, jakim by³, cz³owieka,
który ze mn± gotowa³, siedzia³ przy stole, ¶mia³ siê. Nie mog³am u¿yæ przeciwko niemu
swojej mocy, nie potrafi³am siê do tego zmusiæ. Gdyby Cian nie... - Odwróci³a siê od okna, i
wyprostowa³a plecy. - Nigdy wiêcej nie oka¿ê s³abo¶ci. Nie zawaham siê po raz drugi. Musisz
mi uwierzyæ.
- Kaza³a¶ mi uciekaæ. Tego nie nazwa³aby¶ chronieniem mnie przed walk±? Otworzy³a
usta i zaraz je zamknê³a. Odchrz±knê³a.
- Wtedy wydawa³o mi siê to w³a¶ciwe. No dobrze, dobrze. Masz racjê. Oboje nad tym
popracujemy. Mam te¿ parê pomys³ów na broñ, ale zanim pójdziemy spaæ, chcia³abym
wyja¶niæ jeszcze jedn± kwestiê.
- Czemu nie jestem zaskoczony?
- Nie pochwalam k³ótni ani nie pochlebiaj± mi twoje utarczki z Cianem na mój temat.
- Nie chodzi³o tylko o ciebie.
- Wiem, ale ja by³am katalizatorem. Zamierzam te¿ pomówiæ o tym z Moi-r±. Jej pomys³
na odwrócenie uwagi Ciana ode mnie zupe³nie zmieni³ sytuacjê.
- Wpuszczenie tych potworów do domu by³o szaleñstwem z jego strony. Mogli¶my
przyp³aciæ ¿yciem jego gniew i arogancjê.
- Nie - odpowiedzia³a cicho z absolutn± pewno¶ci±. - Mia³ racjê, ¿e tak post±pi³.
Hoyt popatrzy³ na ni± os³upia³y.
- Jak mo¿esz tak mówiæ? Jak mo¿esz go broniæ?
- Dowiód³ czego¶ bardzo wa¿nego, czego nie wolno nam zapomnieæ. Nigdy nie
bêdziemy wiedzieli, kiedy one przyjd±, i musimy byæ gotowi, by zabijaæ lub umrzeæ w ka¿dej
minucie ka¿dego dnia. Tak naprawdê nie byli¶my na to przygotowani, nawet po Kingu.
Gdyby by³o ich wiêcej, ta walka mog³aby mieæ zupe³nie inny fina³.
- On tam sta³ i nic nie zrobi³.
- Kolejna lekcja. Jest z nas najsilniejszy i w tych okoliczno¶ciach najm±drzejszy. To my
musimy nadrobiæ braki. Mam parê pomys³ów, przynajmniej co do nas dwojga.
Podesz³a do niego, wspiê³a siê na palce i poca³owa³a go w policzek.
- Id¼ do ³azienki. Chcê siê z tym przespaæ. Chcê przespaæ siê z tob±.
¦ni³a o bogini i spacerze po ¶wiecie pe³nym ogrodów, gdzie fruwa³y ptaki kolorowe jak
kwiaty i kwit³y kwiaty l¶ni±ce niczym klejnoty.
Z wysokiej, czarnej ska³y sp³ywa³a woda koloru szafiru wprost do przejrzystego jak
kryszta³ jeziora, w którym baraszkowa³y z³ote i rubinowe ryby.
Powietrze by³o ciep³e i przesycone aromatem.
Za ogrodami rozci±ga³a siê srebrna p³achta pla¿y, turkusowe morze obmywa³o jej brzegi
delikatnie niczym kochanek. Dzieci budowa³y l¶ni±ce zamki z piasku, pluska³y siê w pianie, a
ich ¶miech ulatywa³ w powietrzu jak ¶piew ptaków.
Wprost z pla¿y wznosi³y siê l¶ni±co bia³e schody wysadzane rubinami. Wysoko nad nimi
sta³y domy pomalowane ba¶niowymi pastelami, otoczone powodzi± kwiatów i drzew.
Glenna s³ysza³a muzykê dobiegaj±c± z wysokiego wzgórza, harfy i flety wygrywa³y
melodiê rado¶ci.
- Gdzie jeste¶my?
- Jest wiele ¶wiatów - odpowiedzia³a Morrigan. - To jeden z nich. Pomy¶la³am, ¿e
powinna¶ zobaczyæ, ¿e nie walczycie tylko o twój ¶wiat, jego czy waszych przyjació³.
- Tak tu piêknie. Ten ¶wiat wydaje siê... szczê¶liwy.
- Jedne s±, inne nie. W niektórych ¿ycie jest trudne, pe³ne bólu i wysi³ku. Ale to wci±¿
¿ycie. Ten ¶wiat jest stary. - Szaty bogini rozwia³ wiatr, gdy roz³o¿y³a szeroko ramiona. -
Zapracowa³ na to piêkno i spokój bólem i ciê¿k± prac±.
- Mo¿esz powstrzymaæ to, co ma nadej¶æ. Powstrzymaj j±.
D³ugie w³osy zatañczy³y wokó³ g³owy bogini, gdy odwróci³a siê do Glen-ny.
- Zrobi³am, co mog³am, by j± powstrzymaæ. Wybra³am was.
- To nie wystarczy. Ju¿ stracili¶my jednego z ¿o³nierzy. By³ dobrym cz³owiekiem.
- Jak wielu
|
WÄ…tki
|