ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Romero zwiesiwszy głowę obserwował to wszystko spod opuszczonych powiek ciemnymi pełnymi pogardy oczami.
- Pewno przydałaby mu się morfina, żeby mógł znieść ten straszny ból - rzucił.
- Wystarczy jak na dziś, młodzieńcze - zwrócił się do niego Babcock.
Strand po raz pierwszy usłyszał nutę surowości w głosie dyrektora.
- Babcock - powiedział doktor, przystając przy drzwiach, z ręką na ramieniu Hitza - radzę ci wezwać policję.
- Policję - powtórzył z roztargnieniem Babcock.
- Och, Boże.
Czy naprawdę myślisz, że to konieczne?
- Jeśli chcę zachować zezwolenie na praktykę - odparł doktor - i jeśli ty chcesz utrzymać swoją szkołę, to konieczne.
- Naturalnie - rzekł Babcock.
- Tylko że...
nic podobnego nie zdarzyło się nigdy do tej pory.
Naturalnie.
Wezwę.
- Powiedz im, żeby przyjechali do infirmerii.
Z całą pewnością muszą przeprowadzić śledztwo.
Tymczasem ten młody człowiek...
- przerwał i przyjrzał się Romero.
- Znam cię chyba, nie?
Z drużyny footballowej?
- Tak - potwierdził Romero.
- Stwierdził pan, że muszę mieć źle w głowie, jeśli gram.
- Jak się nazywasz...?
- Romero - odparł chłopak.
- Uważaj się za znajdującego się pod kuratelą.
Ja jestem kuratorem.
Spotkamy się wszyscy w infirmerii.
Po wyjściu doktora i Hitza przez chwilę panowała cisza.
Strand był rad, że nie musi dłużej oglądać zakrwawionego oblicza Hitza.
Babcock westchnął i popatrzył na kanapę, odsuwając na czoło okulary, a potem znowu opuszczając je na nos.
Strand zauważył, że dyrektor nie ma krawata.
Pierwszy raz widział go bez krawata.
Pewno kiedy dzwoniła Leslie, już leżał w łóżku ze swoją tęgą żoną, i ubrał się w pośpiechu.
- Trzeba będzie wyczyścić kanapkę - oznajmił Babcock.
- Jest cała zakrwawiona.
Co ja powiem policji?
- W jego głosie dźwięczała bezradność.
- Nie mam pojęcia, co się stało.
Czy jest tu telefon?
- W suterenie jest automat na monety - poinformował Romero.
- Dziękuję - rzekł Babcock.
Ruszył w stronę schodów prowadzących do sutereny i zatrzymał się.
- Och - westchnął poklepawszy się po kieszeniach - zostawiłem wszystkie pieniądze na komodzie, byłem już w łóżku i...
Allen, czy...?
Strand sięgnął do kieszeni, ale były tam tylko banknoty.
- Przykro mi - rzekł.
- Można zadzwonić na pogotowie policyjne - wtrącił Romero.
Strand miał wrażenie, że chłopak dobrze się bawi.
- Przyjadą w ciągu trzech minut, na syrenie i na światłach, z całą paradą.
- I obudzą wszystkich - zauważył Babcock.
- Nie wydaje mi się, żebyśmy potrzebowali...
- Pójdę do mieszkania i zadzwonię stamtąd - zaproponował Strand.
- Chciałbym wiedzieć, o co tu chodzi - oznajmił żałosnym tonem Babcock.
- Dostarczę ci szczegółów później.
- Strand poszedł przez hall do swojego saloniku.
Leslie siedziała na taborecie przy fortepianie, ale nie grała.
Odwróciła się słysząc, że mąż wszedł do pokoju.
- No i co?
- spytała.
- Bigos.
Nie mam teraz czasu, żeby ci opowiedzieć.
Nic naprawdę poważnego.
- Mówiąc to żałował, że nie potrafi w to uwierzyć.
- Muszę wezwać policję.
- Wyszukał numer w książce telefonicznej na stoliku koło aparatu i go wykręcił.
Dyżurny przedstawił się jako Leary, sierżant Leary.
- Sierżancie - rzekł Strand - czy może pan kogoś przysłać do infirmerii w Dunberry, możliwie jak najszybciej?
- Jaki charakter ma incydent?
- spytał sierżant.
- Doszło do...
kłótni...
szamotaniny między dwoma chłopcami.
Jeden z nich został zraniony...
- Czy trzeba wezwać karetkę?
- Och, nie sądzę.
Doktor już rannego obejrzał.
To powierzchowna rana.
Przecięcie.
- Odchrząknął.
- Jeden z tych chłopców miał nóż.
- W Dunberry?
- W głosie sierżanta brzmiało zaskoczenie.
Kłute rany o północy nieczęsto zdarzały się wśród przestępstw popełnianych w miasteczku i najbliższej okolicy.
- To był koniec weekendu.
- Strand pomyślał, że ze względu na dobre imię szkoły musi jakoś to wytłumaczyć.
- Nikt z personelu nie miał dyżuru.
Czy może pan kogoś przysłać?
- Przyjedzie policjant prosto do...
infirmerii, mówił pan?
- Tak.
- W której części campusu to jest?
Wschodniej?
Zachodniej?
Strand poczuł się zakłopotany.
Zamknął oczy i próbował sobie uzmysłowić, z której strony wstaje tu słońce.
Powiedział sierżantowi: - Wschodniej.
Na co sierżant Leary odparł: - Dobra.
Czy sprawca zatrzymany?
Przez moment Strand nie skojarzył tego słowa z wypadkami tego wieczoru.
Po czym przypomniał sobie o Romero.
- Tak - rzekł - mamy sprawcę.
Kiedy odłożył słuchawkę, Leslie się roześmiała.
Jej śmiech dźwięczał jednak nieco sztucznie.
- Mówiłeś jak detektyw na filmie - zauważyła.
- Kochanie, myślę, że lepiej, byś na mnie nie czekała - powiedział.
- Muszę iść do infirmerii z Romero i Babcockiem, będzie tam policja i Bóg wie, jak długo to potrwa.
Opowiem ci o wszystkim po powrocie.
- Sprawca - powtórzyła Leslie.
- Ciekawa jestem, ilu sprawców mamy na terenie szkoły.
Chciałabym zobaczyć biuletyn abiturientów z roku dwutysięcznego i przekonać się, ilu wychowanków szkoły znajdzie się w tym czasie za kratkami.
- Przykro mi, kochanie, że...
- To nie twoja wina - odparła.
- Postaraj się nie siedzieć tam zbyt długo.
Musisz jutro rano wstać wcześnie.
Pocałował ją i wrócił do świetlicy.
Słyszał, jak Leslie zamyka drzwi na klucz.
Rozdział 16.
Kiedy dotarli do infirmerii - Romero szedł między Strandem a Babcockiem - doktor kończył oczyszczanie rany na policzku Hitza i robił właśnie lokalne znieczulenie przed zakładaniem szwów.
Hitz jęczał i płakał.
Romero spojrzał na niego z pogardą, nic jednak nie powiedział.
Usiadł na stołku, wyciągnął paczkę papierosów, zapalił i zaczął wypuszczać kółeczka dymu.
Lekarz zbyt zajęty Hitzem początkowo niczego nie zauważył, ale zauważywszy, popatrzył na niego i oświadczył: - Tu nie wolno palić, młodzieńcze.
- Przepraszam - rzucił Romero gasząc papierosa - i dziękuję.
Pewno ocalił mnie pan właśnie przed rakiem, doktorze.
- Zachowaj dowcipy dla policji - odparł doktor i zaczął nawlekać igłę.
Hitz obserwował go ze strachem
|
WÄ
tki
|