ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
..
- A poganiny zapowietrzone, śmiały się z pacierza.
- Tom każdemu z osobna pomacał żebra i poniechały!
- Cie, takiś to mocarz!
- Mocarz, nie mocarz; ale trzem radę dam! - przechwalał się z uśmiechem.
- Byłeś to na wojnie, co?
- Jaże, przeciem z Turkami wojował. Pokorzylim ich do cna!
- Pietrek, kajże to drzewo? - zawołała znowu Hanka.
- A tam, kaj było przódzi! - odburknął pod nosem.
- Dyć gospodyni cię woła - upominał nasłuchujący dziad.
- Niech woła, a juści, może jeszczek statki mył będę!
- Głuchyś czy co? - wrzasnęła wybiegając przed dom.
- W piecu palił nie będę, nie do tegom się godził!- odkrzyknął.
Wywarła na niego gębę po swojemu.
Ale parob bardzo hardo odszczekiwał, ani myśląc posłuchać, a kiej go jakimś
słowem barzej dojena, wraził widły w gnój i zawołał ze złością:
- Nie z Jagusią macie sprawę, nie wygonicie me krzykiem.
- Obaczysz, co ci zrobię! Popamiętasz! - groziła dotknięta do żywego i już
rozeźlona tak zwijała się kole chleba, jaże tuman mąki zapełnił izbę i buchał przez
okna. Mamrotała jeno na zuchwalca wynosząc chleby w ganek, to dorzucając
drewek do pieca albo i wyzierając za dziećmi. Strudzona już była z pracy i spieki,
bo w izbie gorąc jaże dusił, a w sieniach, kaj się buzowało w szabaśniku, też
ledwie odzipnął, że przy tym i muchy, od których roiły się ściany, brzęczały
nieustannie i cięły wielce dokuczliwie, to prawie z płaczem oganiała się gałęzią i
tak już była spocona i rozdrażniona, że robiła coraz wolniej i niecierpliwiej.
Właśnie ostatni nabier ciasta wygniatała, gdy Pietrek
wyjechał z podwórza.
- Poczekaj, dam ci podwieczorek!
- Prrr! A zjem, niezgorzej już mi kruczy w brzuchu po obiedzie.
- Mało to ci było?
- I... płone jadło, to przelatuje przez żywot kiej bez sito.
- Płone! widzisz go! Cóż to, mięso będę ci dawała? Sama po kątach też nie
chlam kiełbasy. Drugie na przednówku i tego nie mają. Obacz no, jak to żyją
komornicy.
Postawiła w ganku dzieżkę zsiadłego mleka i bochen.
Przysiadł łakomie do jadła i z wolna się nadziewał podrzucając niekiej glonki
chleba boćkowi, któren przygrajdał się ze sadu i warował przy nim kiej pies.
- Chude, sama serwatka - mruczał podjadłszy już nieco.
- A może byś chciał samej śmietany, poczekaj.
Zaś kiej się nałożył do syta i brał za lejce, dorzuciła uszczypliwie:
- Zgódź się do Jagusi, ona ci tłuściej będzie dawała. - Pewnie, bo póki tu ona
była gospodynią, nikto głodem nie przymierał - zaciął konie batem, wóz wsparł
ramieniem i ruszył.
Utrafił ją w słabiznę, ale nim się zebrała odpowiedzieć, odjechał.
Jaskółki zaświegotały pod strzechą i stado gołębi opadło z gruchaniem na ganek,
a kiej je spędzała, doszedł ją ze sadu jakiś kwik, zlękła się, że świnie pyszczą po
cebuli, ale na szczęście to jeno sąsiedzka maciora ryła się pod płot.
- Wsadź jeno ryj, a spyszcz, to już ja cię przyrychtuję.
A ledwie wzięła się znowu do roboty, kiej bociek hycnął na ganek, przyczaił się
ździebko i popatrzywszy to jednym, to drugim okiem, jął kuć w bochny łykając
ciasto wielkimi kawałami.
Wypadła na niego z wrzaskiem.
Uciekał z wyciągniętym dziobem robiąc gwałtownie gardzielem, a kiej go już
doganiała, bych zdzielić drewnem, poderwał się i frunął na stodołę i długo tam
stojał klekocąc a wycierając dziób o kalenicę.
- Czekaj, złodzieju, jeszcze ja ci kulasy poprzetrącam - groziła obtaczając na
nowo podziurawione bochenki.
Przyleciała Józka, więc na niej wszystko się skrupiło.
- Kaj się to nosisz? Cięgiem ganiasz jak kot z pęcherzem! Powiem Antkowi, jakaś
to robotna! Wygarniaj z pieca, a żywo!
- Byłam jeno u Płoszkowej Kasi. Wszystkie w polu, a chudzinie nawet wody nie
ma kto podać.
- Cóż to jej, chora?
- Pewnikiem ośpica, bo czerwona i rozpalona kiej ogień.
- A przynieś ze sobą chorobę, to cię dam do śpitala.
- Juści, bom to już przy jednej chorej siadywała! Nie baczycie, jakem to przy was
dulczyła, kiejście leżeli w połogu. - I już trajkotała dalej po swojemu, spędzając
muchy z ciasta i bierąc się do wygarniania węgli z pieca.
- Trza będzie ludziom ponieść podwieczorek - przerwała Hanka.
- Zaraz poletę. Usmażyć to jajków Antkowi?
- A usmaż, jeno słoniną nie szafuj.
- Żałujecie to?
- Zaśby. Ale co za tłusto, to może być i Antkowi niezdrowo.
Dzieusze chciało się lecieć, to w mig uwinęła się z robotą i nim Hanka zalepiła
piec, zabrała troje dwojaków z mlekiem, chleby we fartuszek i poleciała
|
WÄ
tki
|