ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Jan zdziwił się trochę, że nie uczynił tego Facher, nie miał jednak nic srzeciwko temu, by porozmawiać w sprawie ugody z Jacobsem.
Jeszcze tego wieczoru spotkali się w barze Bay Tower Room". Schlichtmann zastrzegł na wstępie, że jeśli Jacobs zamierzał poważnie negocjować, powinien przyprowadzić ze sobą kogoś z zarządu spółki, kto byłby upoważniony do podejmowania decyzji. Jacobs odparł, że wiceprezes naczelnego zarządu koncernu jest już w drodze z Chicago. Sprawiał jednak wrażenie zdenerwowanego. Nieśmiało poprosił Jana, by ten nie zaczynał rozmowy z prezesem od przedstawienia swych nierealnych żądań.
- Mam nadzieję, że nie powtórzy się historia z hotelu Four Seasons".
- W porządku, nie postawię cię w kłopotliwej sytuacji - zgodził się Schlichtmann.
Tym razem zrezygnowali z kosztownych przygotowań, nie wynajęli sali balowej i nie zamówili posiłków. I zgodnie z obietnicą daną Jacobsowi nie padły od razu wygórowane żądania. W piątek rano Schlichtmann, Conway i Gordon poszli do kancelarii Hale'a i Dorra na spotkanie z wiceprezesem zarządu Beatrice Foods, chudą, bardzo dużo palącą czterdziestolatką, Mary Allen. Na ostrożną pro-
pozycję trzydziestosześciomilionowego odszkodowania zareagowała wrogo. Cisnęła długopisem o stół i nazwała to zdzierstwem, po czym rzuciła Schlichtman-nowi w twarz, że Beatrice Foods to potężny koncern, przy którym on jest jak natrętny komar.
Zmartwiony Jacobs wyprowadził ją z sali, a po minucie wrócił sam. Powiedział, że pani Allen się wściekła, bo padła propozycja o wiele wyższa od tego, czego można było oczekiwać. Miał jednak dla przeciwników kontrpropozycję: po pół miliona dla każdej z rodzin powodów, łącznie cztery miliony dolarów.
- Co wy na to? - zapytał.
Dla Schlichtmanna najważniejsze było to, że Jacobsowi - a więc zapewne i Facherowi - bardzo zależy na polubownym załatwieniu sprawy. Odparł rzeczowo, że jedynym sposobem na osiągnięcie porozumienia jest wzajemne otwarte przedstawienie stanowisk obu stron.
Jacobs stwierdził jednak, że nie ma na to czasu, bo jest już piątek, a rozprawa ma się zacząć w poniedziałek rano.
- Musicie mi podać najniższą sumę, jaką możecie zaakceptować. Schlichtmann pokręcił głową.
- Nic z tego nie wyjdzie. Nasza najniższa suma będzie dla was za wysoka, a wasza najwyższa za niska dla nas.
Jacobs jeszcze raz wyszedł z sali. Kiedy wrócił, przedstawił kolejną propozycję. Zastrzegł przy tym, że nie ma jeszcze uprawnień do oficjalnego złożenia oferty.
- Lecz jeśli się zgodzicie, zrobię wszystko, by te warunki zostały zaakceptowane. W każdym razie byłoby to około miliona dla każdej z rodzin. Takie odszkodowanie jest do przyjęcia?
Mimo dotychczasowych rozważań o miliardowych rekompensatach i przepowiedniach astronomicznego wyroku tę propozycję Schlichtmann musiał gruntownie przemyśleć. Jego firma tkwiła w długach. Wypłacone od ręki pieniądze mogłyby zostać wykorzystane na prowadzenie sprawy przeciwko zakładom Grace^, a jednocześnie spora ich część trafiłaby bezpośrednio do rąk ludzi z Wo-burn. Co więcej, wyeliminowanie Beatrice Foods z grona pozwanych oznaczałoby zarazem uwolnienie się od Fachera, najtrudniejszego z przeciwników, umiejętnie komplikującego wiele spraw. Bez niego rozprawa przeciwko zakładom Grace'a byłaby łatwiejsza, a mocniejsze dowody z pewnością szybciej trafiłyby do przekonania sędziom przysięgłym.
Nie wolno było jednak dawać do zrozumienia, że Beatrice Foods jest bez winy. W końcu tereny należące do garbarni zostały zanieczyszczone trichloroety-lenem, a on miał na to niezbite dowody. Co prawda Riley podczas przesłuchania utrzymywał, że w jego zakładzie nigdy nie używano tego rozpuszczalnika, ale zdaniem Schlichtmanna bezczelnie kłamał. Nie stanowiło żadnej tajemnicy, że dyrektor garbarni jest człowiekiem wybuchowym. Jan już po tym pierwszym spotkaniu ucieszył się z perspektywy wezwania go na świadka, miał bowiem nadzieję, że zdoła go szybko wyprowadzić z równowagi, a może nawet zdemaskować jego kłamstwa.
244
245
Nie wykluczał, że Jacobs i Facher także się tego bali, strach Jacobsa był świetnie wyczuwalny podczas spotkania. W końcu nie bez powodu wysunął propozycję zawarcia ugody, później zaproponował czteromilionowe odszkodowanie, a gdy zostało odrzucone, niemal w jednej chwili podwoił ofertę.
Kiedy po południu Mary Allen odjechała na lotnisko, Jan obiecał Jacobsowi, że zadzwoni do niego wieczorem i przedstawi swoje ostateczne warunki porozumienia.
Po powrocie do kancelarii zaczął je omawiać z Conwayem i Gordonem. Nie był jednak pewien, czy wolno mu informować o propozycji Jacobsa zainteresowane rodziny z Woburn. Nie chciał stwarzać dodatkowych problemów. Obawiał się, że część powodów będzie chciała przyjąć ofertę obrony, a część nie.
W gruncie rzeczy Jacobs wcale nie zaproponował ośmiomilionowego odszkodowania, obiecał tylko, że postara sieje załatwić. Poza tym negocjacje nie zostały zakończone, bo Schlichtmann musiał jeszcze przekazać telefonicznie odpowiedź.
Dlatego zadecydował, żeby na razie rozpatrzyć sprawę w gronie wspólników. Zamknął się w swoim gabinecie z Conwayem, Crowleyem oraz Gordonem i przez dłuższy czas omawiali różne warianty postępowania. Wreszcie Schlichtmann sięgnął po słuchawkę, wybrał numer Jacobsa i - zwróciwszy uwagę, że przyjaciele wpatrują się w niego z napięciem - powiedział:
- Nasza ostateczna suma to osiemnaście milionów dolarów. Przez chwilę słuchał w milczeniu, wreszcie odłożył słuchawkę.
- I co powiedział? - zapytał szybko Gordon.
- Podziękował i obiecał, że telefonicznie przekaże odpowiedź. Schlichtmann spodziewał się wiadomości jeszcze w piątek, lecz Jacobs nie
zadzwonił. Przesiedział przy telefonie cały weekend, oczekując w każdej chwili reakcji obrony, ale bez rezultatu. Jacobs nie dał znaku życia do poniedziałku.
Rozprawa
1
Na sali panowała cisza, gdy Schlichtmann wstał od stołu i ruszył w stronę ławy przysięgłych. Miał na sobie delikatnie prążkowany popielatoszary garnitur, który dotychczas przynosił mu szczęście, oraz nowy czerwony krawat marki Hermćs, prezent od Teresy. Zatrzymał się przed barierką, lecz nawet nie spojrzał na dwunastu sędziów. Stał z pochyloną głową i wzrokiem utkwionym w podłodze, lewą dłonią głaszcząc się po policzku jakby w głębokiej zadumie. Czuł na sobie uważne spojrzenia widzów.
Wygłoszenie mowy wstępnej w procesie budzącym zainteresowanie opinii publicznej wymaga od adwokata nie lada aktorskich umiejętności
|
WÄ
tki
|