ďťż

- No, siadaj! - mruknął Urszyłow...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Tuszyński przysiadł na ławie. W samą porę, bo nagle coś świsnęło nad jego głową i wbiło się w ścianę. To był czekan. Duży, pozłacany. Z końca stołu wpatrywał się w Tuszyńskiego duży wąsaty drab w rozchełstanej na piersiach delii. - Prichodzi sjuda! - zakrzyknął wygrażając pięścią szlachcicowi. - Prichodzi na kułaczyj bój! Siedzący obok Dymitr uśmiechnął się lekko. - Ty co, boisz się? - powiedział do Jana. - Nie masz szabli. Bez niej każdy polski pan to tchórz. Tuszyński milczał. Ów drab z końca stołu był dwa razy taki jak on. I pięści miał jak bochny. - Ty za to chyba nawet nie wiesz, jak trzymać szablę - mruknął do Urszyłowa. - Jesteś taki sam jak wasz cały naród. Po chłopsku, na kułaki, to byś poszedł, ale na żelazo, już nie. - Nie wszystko da się załatwić żelazem. Nasz car, batiuszka Aleksiej Michajłowicz, to mądra głowa. Ojczulek poczekał, aż żeście się z Kozakami wyrzezali, a potem nastąpił na was i złamał, zarówno jednych, jak i drugich. - Przecież chcieliście wziąć ich pod protekcję. Bojarzyn roześmiał się wesoło. - Chmielnicki myślał, że nasza Ruś to druga Rzeczpospolita. Przeliczył się. Nasz car inny niż wasz król. Wystarczy mu sił, żeby utrzymać jednych, jak i drugich. To nie my was pobiliśmy. Wyście pobili się sami, bijąc się z Kozakami. Będziecie się z nimi wyrzynali jeszcze długo. A my to wykorzystamy. - Czy jesteś dobry w szabli? - Nie krzykaj, Lachu, bo każę cię oćwiczyć! Siedź i milcz. Tuszyński milczał. W tej jednej chwili przypomniał sobie słowa Koreły. Co on powiedział? Że coś może nas uratować! Ale co? Po co jechał na Zadnieprze? Gdybym to wiedział. Ale to nie mieści mi się w głowie. Co robić? Co robić? Żeby dowiedzieć się wszystkiego do końca, musi uratować Korełę. Biesiada trwała. Tuszyński był słaby. Nie zważał na nic. Moskwicini byli już tak pijani, że niektórzy musieli trzymać się stołu, żeby nie spaść z ławy. Dwóch wielkich chłopów pokłóciło się o coś - chwycili się za brody i szamotali się wśród przekleństw. Dopiero Urszyłow oderwał ich od siebie. Inni zabawiali się Tuszyńskim. - Patrzcie, Lach, a brody nie ma! - zawołał jeden z Moskali. - Ale ma wąsy. I to jakie. Można mu wyrwać i za brodę przyszyć. - Lepiej osmalić! Uczyńmy z niego kukłę! - odezwał się trzeci i wyciągnął rękę z pochodnią. Jan odtrącił ją. Posypały się przekleństwa. Nagle jedno z okien otwarło się z trzaskiem. Gwałtowny wiatr wwiał do środka tuman śniegu. W jednej chwili zmienił się w szybki, poskręcany wir, zaskowyczał, dmąc po całej izbie, a gdy nieco opadł, wszyscy ujrzeli w nim sylwetkę starego dida-lirnika. Była znacznie bledsza niż wtedy, gdy Tuszyński widział ją po raz pierwszy, bardziej wiotka i przejrzysta. Ale była. W izbie od razu zapadła cisza. Pijani Moskwicini, którzy jeszcze przed chwilą gotowi byli skoczyć sobie do gardeł albo zarzezać Tuszyńskiego ot tak, z nudów, teraz zamarli. A tymczasem lirnik uderzył w struny i zagrał. Ale po polsku. Hej! siadł puchacz na mogile I zakrzyknął: “Pugu!” Przywitajcie, Kozaczkowie, Towarzysza z ługu! Nasze szable poszczerbione, Muszkiety bez kurków, Lecz jeszcze serce kozackie Nie lęka się wroga. Hej, kiedyś panowaliśmy, Teraz już giniemy. Tego nieszczęścia i tej doli Wiek nie zapomnimy. Lecz powrócą jeszcze znowu Stare dobre, dawne czasy. Bo powstanie lira z grobu, Bo powstanie i sprowadzi Moc tajemną gdzieś z zaświatów. Potem pokój zaprowadzi Pośród Lachów i Kozaków! Żaden z moskiewskich bojarów nie poderwał się na te słowa. Żaden nie chwycił za szablę. Nagle umilkli, spojrzeli dziwnie po sobie. Już nie mówili. Umilkły pijackie wrzaski, gwar rozmów. Siedzieli, a na ich twarzach zagościł nagle spokój. Po wcześniejszym gwarze ta cisza uderzyła w Tuszyńskiego niczym grom. Jan czuł, że dzieje się z nim chyba to samo co z resztą - jego strach i gniew ulotniły się bardzo szybko. Czy chcesz zrobić to, o czym myślisz? zabrzmiało nagle w głowie szlachcica
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.