ďťż

Kolor doskonale pasował do cery Sary...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Lateks maskował większość plamek na skórze pod oczami. Jen uśmiechnęła się i skinęła głową. Może jednak im się uda. Godzinę później protezy były przyklejone. Jen wzięła gąbkę i przetarła lateks pastą do masek gumowych. Potem umalowała i przypudrowała Sarze twarz. Efekt był zdumiewający. - Koniec? - zapytała Sara. - Jeszcze nie. Jen zaczesała włosy Sary do przodu i wzięła nożyczki. - Co robisz? - Będziesz miała grzywkę. Odmłodzi cię i zasłoni czoło, żeby nie było widać różnicy w kolorze skóry. Skończyła strzyżenie, zachwyciła się wyglądem Sary i dała jej lusterko. - Kurczę, Jen! Ekstra! Może przeżyję. Jen skinęła głową i zabrała jej lusterko. - Chcesz o tym pogadać? Sara wzruszyła ramionami. - To głupie. - Wcale nie. Boisz się? Ja też bym się bała. Nie wstąpiłyśmy do TALON - u, żeby odstawiać bezbronne panienki. Jesteśmy twarde. Potrafimy dokopać i nikt nam nie podskoczy. Podziwiam cię, że idziesz na wabia, bo... - Bo tamci mogą mnie zabić, zanim ich znajdziecie? Jen położyła dłoń na ręce Sary. - To się nie zdarzy, Sar. Obiecuję. Gdy tylko cię porwą, wsiądę im na ogon. Nie ma mowy, żeby z tobą uciekli. Sara nie wyglądała na przekonaną. - Chodzi o język? Masz całkiem dobry akcent. Wczoraj wieczorem słyszałam, jak ćwiczyłaś. - Nie w tym problem. - A w czym? Wykrztuś to wreszcie, dziewczyno. Jak mam ci pomóc, skoro nie wiem, o co chodzi? Sara popatrzyła na kalifornijskie słońce za oknem. Trzy piętra niżej był inny świat. Nikt tu nie wiedział o porywaniu i zabijaniu japońskich dziewczynek. I nikogo to nie obchodziło. Nie mogła i nie chciała znów być częścią tego świata. Spojrzała na Jen.. - Morfina i alkohol to zabójcza kombinacja. Nawet gdyby tamta mała uciekła i nie utonęła, umarłaby z przedawkowania, zanim ktoś zdążyłby ją uratować. - Co?! Chcesz powiedzieć, że ta odtrutka nie zadziała?! - Zadziała! Ale pod warunkiem, że ją szybko wstrzyknę. Po godzinie czy dwóch może być za późno. - Przecież będziesz ją miała przy sobie. Jak tylko cię naszprycują, zrobisz sobie zastrzyk. Żaden problem. - A jeśli będę związana, Jen? Jennifer oparła ręce na biodrach. - Czym związali tamtą dziewczynkę? - Na nadgarstkach miała włókna konopi. - Taką linę łatwiej poluzować niż syntetyczną. Fakt, można sobie cholernie obetrzeć skórę, ale ty jesteś twarda. Houdini napisał książkę o uwalnianiu się z takich więzów. - O czym ty mówisz? Jen podeszła do szafy i wyjęła swoją magiczną torbę. - Opowiadałam ci o moim występie w Vegas, mała? Rozdział ósmy 18 sierpnia, godzina 11.48 czasu lokalnego (Zulu plus dziesięć), międzynarodowy port lotniczy, Guam Odrzutowy lear wylądował na lotnisku międzynarodowym A. B. Won Pat na Guam i zatrzymał się. Travis spojrzał na palmy wzdłuż pasa startowego. Potem zmrużył oczy i spojrzał w bezchmurne niebo. Słońce stało w zenicie. Samo południe. Jack wstał i sięgnął po torbę. Włożył okulary przeciwsłoneczne i wyjrzał przez okno. - Do zmierzchu jeszcze osiem godzin - powiedział i otworzył drzwi. -Wezmę pokój i pokręcę się po mieście. Do zobaczenia później. Travis przytaknął. - Spotkamy się w Hiltonie o dwudziestej pierwszej czasu lokalnego. Pokój sześć osiem cztery. - Dobra. Stan pomógł Jackowi opuścić schodki. - Znajdź nam paru skurwieli. - Masz to jak w banku - odparł Jack i zbiegł na asfalt. Stan spojrzał na Sama. - Pomóc ci z bagażem? Sam poprawił okulary. -Nie trzeba. Jest lżejszy, niż wygląda. Stan spojrzał na Travisa. - Pojadę do bazy morskiej po łódź. Jak załatwię sprawę, dołączę do Jacka. -Dobra. I nie zapomnij... - Dwudziesta pierwsza czasu lokalnego, Hilton, pokój sześć osiem cztery. Pamiętam. Stan odwrócił się i zszedł na dół. Travis spojrzał na dwóch pozostałych. - Zostaliśmy we trzech. Przyprowadzę samochód, Sam. Spotkamy się na zewnątrz, przed biurem Northwest Air. - Dobra. - Hunter, jaki masz plan? Hunter otworzył schowek za fotelem pilota. - Pokręcę się tu chwilę, przegonię pompiarzy. Na wyspie są jeszcze dwa lotniska. Przyjrzę się im. - Dobry pomysł. Jeśli tamci wywożą stąd dziewczynki samolotem, wątpię, żeby korzystali z linii lotniczych. Travis odwrócił się i chwycił swoje dwie walizki. - Skończcie ze wszystkim tutaj. Czekam na zewnątrz, Sam. W drodze do hotelu Sam się rozgadał. Travis widział, że jest podekscytowany operacją. Mówił, że po porwaniu Sary wszystko będzie zależało od jego sprzętu. Wczoraj cały dzień opracowywał system namierzania jej. Rozwiązał problem, kiedy Travis zabawiał się z Maggie. Travis uśmiechnął się na wspomnienie wycieczki jej pikapem do Maalaea Bay. Zaparkowali nad morzem i poszli na plażę. Maggie zaproponowała kąpiel nago. Travis zwykle wstydził się rozbierać w miejscach publicznych, zapewniła go jednak, że okolica jest bezludna, a woda ciepła. Miała rację w obu sprawach. Zanurzenie się w morzu przypominało wejście do wanny. Doszli do miejsca, gdzie woda sięgała im do pasa. Wcześniej nawet się nie dotknęli. Travis bez słowa brnął za nią przez fale. Gwiazdy lśniły jak diamenty na mokrej skórze Maggie. Poruszała rytmicznie biodrami. Pięćdziesiąt metrów od brzegu odwróciła się. Odrzuciła włosy do tyłu i objęła go za szyję. Wziął w dłonie jej piersi i zaczął całować. Potem usta. Sięgnęła pod wodę i złapała go mocno. Zamknął oczy i jęknął. Otoczyła go nogami na wysokości bioder. Chwycił ją za pośladki. Natychmiast w nią wszedł... - Czy ty mnie w ogóle słuchasz, szefie? Travis ocknął się. Sam przyglądał mu się z zaskoczeniem. - Co jest grane? - Nic. Zamyśliłem się. Nie ma sensu mówić chłopakowi, co stracił. Travis czuł, że Sam by nie zrozumiał
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.