ďťż

- Doskonale się spisałeś, Watsonie - pochwalił mnie Sherlock - to ciekawe wiadomości...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Mam nadzieję - dodał - że uzyskamy ich więcej. Przyłączę się do was jutro. Zapamiętaj sobie, że będę się nazywał Joe Pumpkin. Nie zapomnij - Joe Pumpkin, bezrobotny lokaj w poszukiwaniu pracy. Nazajutrz po południu właśnie dopijałem z Jimem pierwsza szklankę porteru, kiedy w drzwiach baru stanął Holmes. Znów musiałem podziwiać jego niezwykłe umiejętności. Można było przysiąc, że to lokaj z krwi i kości. - Halo, Joe! - zawołałem. - Jak się masz, chodź no tu do nas. - A gdy się przybliżył, dodałem: - Człowieku, gdzie ty się podziewasz, kopę lat cię nie widziałem. Co porabiasz? - Źle porabiam - odrzekł rzekomy Joe, witając się ze mną i przedstawiając się Jimowi. - Mój ostatni stary wykitował, a jego synalka nie stać na lokaja, bo szybko przepuścił ojcowski majątek. Szukam pracy, może masz jaką? - Kolejkę pod naszą nowa znajomość - zaproponował Jim - ja stawiam. - O, nie, nie - sprzeciwił się Joe - do mnie należy ten zaszczyt. - Trzy portery - zwrócił się do barmana. Nawiązała się rozmowa na tematy ogólne. Omawialiśmy trudności i niedole życia lokajskiego, opowiadaliśmy o dziwactwach i nadmiernych wymaganiach pracodawców, wyśmiewaliśmy się z nich, ponieważ dła świata i ludzi są zupełnie inni niż u siebie w domu wobec rodziny i służby. Jim nie omieszkał również pochwalić się sprawą swego lorda, ale nie powiedział nam na ten temat nic nowego. Piliśmy kolejkę za kolejką, a za wszystkie płacił Joe. Tego dnia, powiedział, on funduje i nikt mu nie może w tym przeszkodzić. Jimowi to imponowało. - Morowy z ciebie chłop, Joe - zawołał - a wiesz, co mi się w tobie najwięcej podoba? - Nie wiem, Jim. - To, że nie jesteś sknerą. Fundujesz za ostatnie grosze, choć jesteś bez pracy. Ale nie bój się, Joe, już ja ci znajdę posadę. Holmes odpowiedział mu smętnie, że nie każdy ma szczęście znaleźć pracę u takiego bogacza jak Sandwich. - Też trafiłeś kulą w płot! - roześmiał się Jim hałaśliwie. - Przecież do tego naszego wyjazdu za granicę, półtora roku temu, tośmy mało głodem nie przymierali. Nawet nie starczyło na utrzymanie domu i służby, a lichwiarze po prostu u nas nocowali. W oczach Holmesa zabłysła czujność. - Toś ty i za granicą bywał - udał zdziwienie. - Słowo daję, chłop ma szczęście! A jakie tam piwa miewają? - Phi, jak w jakim mieście. Bo musisz wiedzieć, że człowiek bywał w niejednym, i to niejeden raz - chełpił się Jim. - W Brukseli i Antwerpii piwo mają nie najlepsze, a porter to już całkiem do niczego. Ale za to w Niemczech, w tym ich Monachium, porter - powiadam wam - nie macie pojęcia - oblizał się i wzniósł oczy do góry na to wspomnienie, Holmes skorzystał z chwili jego nieuwagi i dał mi znak, abym i ja wmieszał się do rozmowy. Zrozumiałem, o co mu chodzi, nie chciał budzić podejrzliwości Jima swymi ciągłymi pytaniami. - Mógłbyś pamiętać o nas - odezwałem się - jak pojedziesz jeszcze raz do Niemiec. Przywieź parę butelczyn tego porteru. - Nic z tego nie będzie - odparł markotnie Jim. - Od pół roku albo i więcej nasze wyjazdy się urwały. Teraz goście z zagranicy do nas przyjeżdżają. Holmes znów drgnął i porozumiewawczo spojrzał na mnie. - Też nieźle - wtrącił z pozorną obojętnością. - Można się pożywić przy dobrym gościu. - Nie przy każdym - skrzywił się Jim. - Belgowie to morowe chłopy, ale ten profesor z Monachium, niech go kaczka kopnie, sknera taki, że niech Bóg broni. O rety! - zawołał spojrzawszy nagle na zegar wiszący na przeciwległej ścianie. - Piąta godzina. Jak stary wróci z miasta, a mnie w domu nie będzie, to piekło gotowe. Wieję, chłopcy, spotkamy się tu w sobotę po południu. Ja funduję. Wybiegł z baru, a wkrótce za nim i my opuściliśmy len lokal. - To wszystko staje się coraz bardziej zagadkowe - rzekłem do Holmesa na ulicy. - Te wyjazdy Sandwicha do Antwerpii, Brukseli i Monachium... Antwerpia to miasto szlifierzy, może tam bywał w związku z brylantami... Ale co robił w Monachium? - Tak, to dość dziwne - potwierdził Holmes w zamyśleniu - tym bardziej że Jim nie wszystko wie. Sandwich był w Brukseli niedawno, dwa tygodnie przed zdeponowaniem swej szkatułki w skrytce bankowej. - Skąd o tym wiesz?! - wykrzyknąłem, stając pośrodku chodnika. - Powiedziała mi o tym szpilka, którą nosi w krawacie. Umieszczono ją w witrynie sklepu przy Place de Broucker akurat wtedy, kiedy ostatnio byłem w Brukseli - trzy miesiące temu. Dlatego pytałem Sandwicha, gdzie ją kupił. - Fiu - gwizdnąłem - podejrzewasz go o kradzież swych własnych brylantów? - Zbieram fakty - sucho odparł Holmes
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.