ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Co do szerokości tę ustalano od starożytności przez ob-
serwacje astronomiczne za pomocą instrumentów ruchomego krzyża, oktantu
i nowoczesnego sekstantu.
Jakie było położenie Dei Gloria" w chwili zatopienia?
Cztery stopnie i pięćdziesiąt jeden minut długości wschodniej... I trzy-
dzieści siedem stopni i trzydzieści dwie minuty szerokości północnej.
Odpowiedziała bez zająknięcia. Coy kiwnął potakująco głową i pochylił się
nisko nad stołem, żeby odnaleźć te współrzędne na rozłożonej mapie. Widząc
ten ruch, Zaś poruszył się, podniósł głowę, którą po chwili znów położył na jego
bucie.
Zapewne swoją pozycję wyznaczali zgodnie z zasadami nawigacji tere-
strycznej powiedział Coy. Najprawdopodobniej tak właśnie było, jeśli że-
glowali wzdłuż wybrzeża, nie tracąc go z zasięgu wzroku... Nie wyobrażam so-
bie, żeby uciekając przed pościgiem, mierzyli wysokość słońca oktantem. Proble-
mem byłoby, gdyby ustalali tylko pozycję zliczoną... Bo ta metoda jest najmniej
dokładna. Obliczasz prędkość, kierunek, odchylenie kursu i przepłynięte mile.
70
Błąd może być wtedy bardzo duży. W czasach żaglowców marynarze nazywali
pozycję zliczoną, punktem fantazji.
Przyglądała mu się. Poważnie, z namysłem. Uważnie słuchała każdego słowa.
Dużo żeglowałeś?
Tak, zwłaszcza w młodości. Przez rok jako uczeń pływałem na pokładzie
Estrella del Sur", wielkiej fregaty zmienionej swego czasu w szkolny żaglowiec.
Sporo czasu spędziłem też na pokładzie Carpanty", jachtu mojego przyjaciela.
Do tego można dodać lektury, rzecz jasna książki historyczne i powieści.
Zawsze o morzu?
Zawsze.
A ląd?
Ląd wolę mieć w odległości dwudziestu mil po trawersie.
Tanger skinęła głową, jakby te słowa potwierdzały jakąś jej myśl.
Bitwa rozegrała się po świcie dodała w końcu. Już było jasno.
To znaczy, że najprawdopodobniej ustalali pozycję obserwowaną: namie-
rzali punkty odniesienia na lądzie i liczyli ich odległość. Wystarczyłoby, żeby
przepłynęli przynajmniej obok dwóch... Myślę, że wiesz, jak to się robi.
Mniej więcej uśmiechnęła się niezbyt pewnie. Ale nigdy nie widzia-
łam, jak robi to prawdziwy marynarz.
Coy wziął do ręki kątomierz kwadrat przezroczystego plastiku, który miał
wydrukowaną wokół skalę 360 stopni, oznaczonych co dziesięć. Pozwalało to ob-
liczać dokładnie kurs, przenosząc wskazania igły magnetycznej statku na papier
mapy morski ej.
To proste: szukasz przylądka albo czegoś, co daje się zidentyfikować
położył na mapie gumkę, która odgrywała rolę wymyślonego statku, i przesunął
kątomierz do najbliższego wybrzeża. Następnie umiejscawiasz ten punkt za
pomocą kompasu pokładowego i igła wskazuje ci, na przykład, 45° w kierunku
północnym. Wracasz do mapy i rysujesz linię przeciwległą z tego punktu, w kie-
runku 225°. Widzisz? Potem bierzesz następny punkt odniesienia, który byłby
oddalony o jakiś wyraźny kąt od pierwszego inny przylądek, górę, cokolwiek.
Jeśli wskazuje ci, na przykład, 315°, na mapie rysujesz przeciwległą, w kierunku
135°. Tam gdzie się przecinaj ą obie linie, znajduje się twój statek. Jeśli punkty od-
niesienia na ziemi są wyraźne, metoda jest pewna. A jeśli możesz znaleźć jeszcze
trzeci punkt odniesienia tym lepiej.
Tanger zmarszczyła usta, zamyślona. Przyglądała się gumce kreślarskiej z ta-
ką uwagą, jakby to był prawdziwy statek płynący wzdłuż wybrzeża, którego ry-
sunek wydrukowany był na papierze. Coy wziął ołówek i przesunął nim wzdłuż
linii brzegu.
Na tym wybrzeżu zdarzają, się płytkie i piaszczyste plaże, ale przede
wszystkim obfituje ono w skarpy i wysokie skały. Zatem jest dość punktów od-
niesienia, by ustalić swoją pozycję na podstawie obserwacji. Myślę, że nawigator
71
Dei Gloria" mógł z łatwością właśnie tak robić. Może nawet robił to w nocy,
jeśli świecił księżyc i wybrzeże odcinało się wyraźnie w jego świetle. Choć to jest
trudniejsze. W tamtych czasach nie było latarń morskich, jak teraz. Czasem jakaś
wieża z płonącym ogniem, co najwyżej. Ale nie sądzę, żeby w tych okolicach
stała jakaś wieża.
Na pewno nie, pomyślał, patrząc na mapę. Z pewnością w nocy z 3 na 4 lu-
tego 1767 nie było światła ani żadnego budzącego nadzieję punktu odniesienia
czy znaku, kompletnie niczego, poza być może linią brzegu, odcinającą
się w świetle księżyca za lewą burtą. Mógł sobie wyobrazić całą scenę: wszyst-
kie żagle rozwinięte, statek płynie kursem na wiatr, który gwiżdże w olinowaniu,
a pokład brygantyny pochyla się na sterburtę, słychać hałas wody opływającej
burty, podczas gdy światło księżyca odbija się w pomarszczonej tafli morza po
nawietrznej. Zaufany człowiek przy kole sterowym, wachta spięta, uważnie spo-
gląda w tył, w ciemność. Na pokładzie nie ma żadnego światła, kapitan stoi na
mostku, z twarzą pełną troski zwróconą w górę, ku widmowej piramidzie z napię-
tego białego płótna, bacznie wsłuchany w trzaski, zastanawia się, czy wytrzyma
omasztowanie i takielunek zniszczone podczas sztormu na Atlantyku. Milczy,
by nikt z ufających mu ludzi nie odgadł jego niepokoju, oblicza jednak w my-
śli odległość, kurs, dewiacje, hals, z troską kogoś, kto doskonale wie, że jedna
błędna decyzja poprowadzi statek i załogę wprost do katastrofy. Z pewnością nie
zna jeszcze swojej dokładnej pozycji, a to tylko wzmaga jego niepokój. Coy wy-
obraził sobie, jak spogląda na czarną linię brzegu przesuwającą się w odległości
dwóch, trzech mil, bliską, ale nieosiągalną i równie niebezpieczną w ciemności
jak działa wrogiego okrętu; potem odwraca się, podobnie jak reszta załogi, ku
ciemności nocy, gdzie chwilami niewidoczna, to znów pojawiająca się niewyraź-
nie jak zdradliwy cień, tnąc fale, ściga ich korsarska szebeka
|
WÄ
tki
|