ďťż

Od Ptolemeusza do Mercatora droga była daleka i skomplikowana; a mapy hydrograficzne zaczęły osiągać doskonałość dopiero pod koniec XVIII wieku, kiedy zastosowano...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Co do szerokości — tę ustalano od starożytności przez ob- serwacje astronomiczne za pomocą instrumentów — ruchomego krzyża, oktantu i nowoczesnego sekstantu. — Jakie było położenie „Dei Gloria" w chwili zatopienia? — Cztery stopnie i pięćdziesiąt jeden minut długości wschodniej... I trzy- dzieści siedem stopni i trzydzieści dwie minuty szerokości północnej. Odpowiedziała bez zająknięcia. Coy kiwnął potakująco głową i pochylił się nisko nad stołem, żeby odnaleźć te współrzędne na rozłożonej mapie. Widząc ten ruch, Zaś poruszył się, podniósł głowę, którą po chwili znów położył na jego bucie. — Zapewne swoją pozycję wyznaczali zgodnie z zasadami nawigacji tere- strycznej — powiedział Coy. — Najprawdopodobniej tak właśnie było, jeśli że- glowali wzdłuż wybrzeża, nie tracąc go z zasięgu wzroku... Nie wyobrażam so- bie, żeby uciekając przed pościgiem, mierzyli wysokość słońca oktantem. Proble- mem byłoby, gdyby ustalali tylko pozycję zliczoną... Bo ta metoda jest najmniej dokładna. Obliczasz prędkość, kierunek, odchylenie kursu i przepłynięte mile. 70 Błąd może być wtedy bardzo duży. W czasach żaglowców marynarze nazywali pozycję zliczoną, punktem fantazji. Przyglądała mu się. Poważnie, z namysłem. Uważnie słuchała każdego słowa. — Dużo żeglowałeś? — Tak, zwłaszcza w młodości. Przez rok jako uczeń pływałem na pokładzie „Estrella del Sur", wielkiej fregaty zmienionej swego czasu w szkolny żaglowiec. Sporo czasu spędziłem też na pokładzie „Carpanty", jachtu mojego przyjaciela. Do tego można dodać lektury, rzecz jasna — książki historyczne i powieści. — Zawsze o morzu? — Zawsze. — A ląd? — Ląd wolę mieć w odległości dwudziestu mil po trawersie. Tanger skinęła głową, jakby te słowa potwierdzały jakąś jej myśl. — Bitwa rozegrała się po świcie — dodała w końcu. — Już było jasno. — To znaczy, że najprawdopodobniej ustalali pozycję obserwowaną: namie- rzali punkty odniesienia na lądzie i liczyli ich odległość. Wystarczyłoby, żeby przepłynęli przynajmniej obok dwóch... Myślę, że wiesz, jak to się robi. — Mniej więcej — uśmiechnęła się niezbyt pewnie. — Ale nigdy nie widzia- łam, jak robi to prawdziwy marynarz. Coy wziął do ręki kątomierz — kwadrat przezroczystego plastiku, który miał wydrukowaną wokół skalę 360 stopni, oznaczonych co dziesięć. Pozwalało to ob- liczać dokładnie kurs, przenosząc wskazania igły magnetycznej statku na papier mapy morski ej. — To proste: szukasz przylądka albo czegoś, co daje się zidentyfikować — położył na mapie gumkę, która odgrywała rolę wymyślonego statku, i przesunął kątomierz do najbliższego wybrzeża. — Następnie umiejscawiasz ten punkt za pomocą kompasu pokładowego i igła wskazuje ci, na przykład, 45° w kierunku północnym. Wracasz do mapy i rysujesz linię przeciwległą z tego punktu, w kie- runku 225°. Widzisz? Potem bierzesz następny punkt odniesienia, który byłby oddalony o jakiś wyraźny kąt od pierwszego — inny przylądek, górę, cokolwiek. Jeśli wskazuje ci, na przykład, 315°, na mapie rysujesz przeciwległą, w kierunku 135°. Tam gdzie się przecinaj ą obie linie, znajduje się twój statek. Jeśli punkty od- niesienia na ziemi są wyraźne, metoda jest pewna. A jeśli możesz znaleźć jeszcze trzeci punkt odniesienia — tym lepiej. Tanger zmarszczyła usta, zamyślona. Przyglądała się gumce kreślarskiej z ta- ką uwagą, jakby to był prawdziwy statek płynący wzdłuż wybrzeża, którego ry- sunek wydrukowany był na papierze. Coy wziął ołówek i przesunął nim wzdłuż linii brzegu. — Na tym wybrzeżu zdarzają, się płytkie i piaszczyste plaże, ale przede wszystkim obfituje ono w skarpy i wysokie skały. Zatem jest dość punktów od- niesienia, by ustalić swoją pozycję na podstawie obserwacji. Myślę, że nawigator 71 „Dei Gloria" mógł z łatwością właśnie tak robić. Może nawet robił to w nocy, jeśli świecił księżyc i wybrzeże odcinało się wyraźnie w jego świetle. Choć to jest trudniejsze. W tamtych czasach nie było latarń morskich, jak teraz. Czasem jakaś wieża z płonącym ogniem, co najwyżej. Ale nie sądzę, żeby w tych okolicach stała jakaś wieża. Na pewno nie, pomyślał, patrząc na mapę. Z pewnością w nocy z 3 na 4 lu- tego 1767 nie było światła ani żadnego budzącego nadzieję punktu odniesienia czy znaku, kompletnie niczego, poza — być może — linią brzegu, odcinającą się w świetle księżyca za lewą burtą. Mógł sobie wyobrazić całą scenę: wszyst- kie żagle rozwinięte, statek płynie kursem na wiatr, który gwiżdże w olinowaniu, a pokład brygantyny pochyla się na sterburtę, słychać hałas wody opływającej burty, podczas gdy światło księżyca odbija się w pomarszczonej tafli morza po nawietrznej. Zaufany człowiek przy kole sterowym, wachta spięta, uważnie spo- gląda w tył, w ciemność. Na pokładzie nie ma żadnego światła, kapitan stoi na mostku, z twarzą pełną troski zwróconą w górę, ku widmowej piramidzie z napię- tego białego płótna, bacznie wsłuchany w trzaski, zastanawia się, czy wytrzyma omasztowanie i takielunek — zniszczone podczas sztormu na Atlantyku. Milczy, by nikt z ufających mu ludzi nie odgadł jego niepokoju, oblicza jednak w my- śli odległość, kurs, dewiacje, hals, z troską kogoś, kto doskonale wie, że jedna błędna decyzja poprowadzi statek i załogę wprost do katastrofy. Z pewnością nie zna jeszcze swojej dokładnej pozycji, a to tylko wzmaga jego niepokój. Coy wy- obraził sobie, jak spogląda na czarną linię brzegu przesuwającą się w odległości dwóch, trzech mil, bliską, ale nieosiągalną i równie niebezpieczną w ciemności jak działa wrogiego okrętu; potem odwraca się, podobnie jak reszta załogi, ku ciemności nocy, gdzie chwilami niewidoczna, to znów pojawiająca się niewyraź- nie jak zdradliwy cień, tnąc fale, ściga ich korsarska szebeka
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.