ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Wszędzie dookoła stały rzeźbi i wisiały obrazy,
wśród
których rozpoznałem zaginione skarby sztuki naszej rasy. Czułem instynktownie,
iż mam do
czynienia z oryginałami.
Na kanapie, odziana w spodnie, sandały i purpurową koszulę bez rękawów,
siedziała
Aeolia Matuze. Była to bez wątpienia ona; wyglądała dokładnie tak samo, jak na
obrazach i
zdjęciach. Bardzo swobodna, z nogą założoną na nogę, siedziała i paliła
papierosa w długiej
cygarniczce. Nie wyglądała ani na szczególnie zmartwioną, ani nawet na
zaniepokojoną.
- Mam nadzieję, że to pomieszczenie jest dźwiękoszczelne - odezwałem się cicho
do
Moraha.
- Absolutnie dźwiękoszczelne - skinął głową. Mam jednak połączenie i mikrofon
działający w jedną stronę.
- Wygląda doskonale, jak na swój wiek - zauważyłem. - Robot?
- Ależ nie. Po prostu stosuje odpowiedni czar. Nie jesteśmy jeszcze przygotowani
na
robota w roli Lorda Rombu.
- Po co robić ze wszystkich roboty? - powiedziała Darva złośliwym tonem. -
Przecież
w ten sposób twoje stanowisko stanie się zbędne.
- Niewłaściwie pojmujesz nasze motywy - odparł Morah, nie zwracając uwagi na jej
sarkazm. - Roboty są bronią i w pewnym sensie, łapówką; mają one jednak swoje
ograniczenia. Jako broń i jako łapówka są cenne ze względu na doskonalsze
umiejętności,
jakie oferują. Jednocześnie jednak oznaczają dla ludzi śmierć, a z powodu tego,
co zabierają,
oznaczają także śmierć ludzkiej cywilizacji. Być może kiedyś to zrozumiesz.
Teraz jednak...
patrz uważnie.
- Czy wiesz, co się wydarzy? - spytała Darva.
- Nie mam najmniejszego pojęcia - pokręcił głową. - Powinno to jednak być...
interesujące. Bo widzisz, te apartamenty są obojętne pod względem wa. Nie tylko
nie ma wa
w niczym, co tu się znajduje, to na dodatek odpowiednie środki chemiczne tłumią
zmysł wa,
jeśli ktoś takowy w ogóle posiada. To bardzo złożony proces i musi on być...
importowany,
jeśli wiesz co mam na myśli.
Skinąłem głową.
- I dlatego nie możecie stosować go wszędzie w tym budynku.
- Także dlatego, że bardzo trudno go wyprodukować, i że nie działa on w
przypadku
wszystkich powierzchni. Niemniej... teraz uważajcie.
Aeolia Matuze nachyliła się do przodu i strząsnęła popiół z papierosa do bogato
zdobionej popielniczki, po czym odwróciła się w kierunku znajdujących się po
prawej stronie
drzwi. Pojawiła się w nich jakaś postać, którą ledwie z wielkim trudem mogliśmy
rozpoznać.
Jej ubranie było spalone, a twarz - cała nie osłonięta niczym skóra - była
sczerniała
jak u kogoś, kto przebywał zbyt długo pod palącymi promieniami słońca na
pustyni. Widok
był okropny. Postać stała niepewnie w drzwiach wpatrując się w kobietę.
Aeolia Matuze zrobiła zaskoczoną minę.
- Tulisiu! Mój ty biedaku! Cóż oni ci zrobili?
- Dawno się nie widzieliśmy, Aeolio - powiedział Tulio Koril zmęczonym głosem.
- Ojej! Chodź tutaj! Usiądź w fotelu i odpręż się! Napijesz się czegoś?
Scena ta wprawiła nas w osłupienie, ale usłyszeliśmy suchy śmiech Korila.
- Masz jeszcze to wino? To dobre, białe?
Wstała, podeszła do barku, sięgnęła po butelkę, nalała pełen kielich wina i
zaniosła
mu do fotela. Przyjął kielich, wypił kilka dużych łyków, a następnie sączył
powolutku resztę
napoju. Rzeczywiście wino wydawało się wpływać na niego odprężająco.
Aeolia Matuze usiadła ponownie na kanapie naprzeciw niego, i obserwowała go w
milczeniu. Nie okazywała trwogi; nie była ani wstrząśnięta wizytą swego
poprzednika, ani
też wizyta ta nie wydawała się jej przerażać, co oznaczało, że musiało być w tym
wszystkim
coś, czego nie rozumieliśmy, a przynajmniej było tam coś, o czym sam Koril nie
miał do
końca pojęcia. Przypomniała mi się uwaga Moraha, która wskazywała, iż w tym
pomieszczeniu są oni sobie równi, jeśli chodzi o wa, bowiem żadne z nich go tam
nie
posiada.
Aeolia Matuze robiła wrażenie autentycznie zatroskanej.
- Powiedz mi... te oparzenia. Czy bardzo bolą?
- Nie jest tak źle. - Koril wzruszył ramionami. Cały jestem trochę zesztywniały
|
WÄ
tki
|