ďťż

- Siadajcie do śniadania! - ciągnęła dalej pani Dębska, lecz w tej chwili pobladła silnie i chwyciła się za róg stołu, by nie upaść...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Jej wątłe siły nie mogły wytrzymać tak wielkiego wysiłku... Marysieńka podbiegła szybko i ująwszy wpół słaniającą się, prowadziła ją serdecznie. - Niech się cioteczka mocno o mnie oprze... o tak. Ja cioteczkę odprowadzę... Proszę się teraz położyć, zaraz przyniosę szklankę ciepłego mleka... Ale trzeba wypić koniecznie, to cioci doda sił... i przespać się trochę... Zmieniły się role: pani Dębska stała się teraz słabym dziec- kiem, które Marysieńka tuliła, okrywała i troskliwie poiła, niby dobra mateczka. 75 ' Pani Dębska poddawała się posłusznie woli dziewczynki, a gdy, nieco wzmocniona, spojrzała w jasne, dobre oczy dziecka, ogar- nęło ją nagle wzruszenie i szepnęła jakby zawstydzona: - Dziękuję ci, Słoneczko! W złotych blaskach wiosennego słońca dziewczynka praco- wała gorliwie. Grządki równiutkie, starannie zagrabione, ukazy- wały się jedne za drugimi, a choć pot rosił czoło Marysieńki, nie zwracała na to uwagi, kopiąc i grabiąc zawzięcie. A śpieszyła się przy tym nadzwyczajnie, bo tylko wczesne ranne godziny mogła poświęcić pracy w ogrodzie. Później, gdy Hanka i Janek wstali, było to już niemożliwe. Przez pierwsze czasy swego pobytu nauczyła się wiele. Przede wszystkim zrozumiała, że cokolwiek zrobi, będzie to jej wzięte za złe i przedstawione inaczej. Pracowała więc ukradkiem, starając się, by jej wysiłki były niewidoczne, unikała starannie zetknięcia się ze starszymi dziećmi, ustępowała im, choć nie próbowała już zjednać ich sobie usłużnością, obdzielaniem swoimi zapasami, serdeczną uprzejmością. Janek wręcz odpychał ją, nierzadko obdarzając mianem „szpie- ga", „pochlebcy" itp. Hanka wyciągała od dziewczynki, co się dało: wstążki, kołnierzyki i mankieciki, uszyte przez matkę Mary- sieńki, łakocie, które dziewczynka dostała na drogę i starannie chowała, czystą bieliznę - ale to zupełnie nie przeszkadzało w o- skarżaniu jej, gdzie tylko mogła, i wyrządzaniu tysiącznych przy- krości. Pomimo to Marysieńka nie rozpaczała, a wyraz przygnębienia i smutku, jaki gościł na jasnym buziaczku, ustępował powoli: dziewczynka czuła, że z każdym dniem staje się pożyteczniejsza, a jej zabiegi przynoszą widoczny pożytek. Bo też nadzwyczajną gosposią było to dziecko: wstawała ze świ- tem, oporządzała Łaciatkę, która wywdzięczając się za starania, codziennie więcej mleka dawała, pracowała w ogródku, zasiewa- jąc najpotrzebniejsze jarzyny, pomagała Marcie, a właściwie ro- 76 biła wszystko za staruszkę w kuchni, potem ukradkiem sprzątała pokoje. I z wolna stary, ponury, smutny dom stawał się milszym, weselszym, jaśniejszym. Szczury i myszy nie gospodarowały już tak śmiało, okna nie patrzyły brudnymi szybami na słońce wio- senne, lecz błyszczały czystym szkłem, wpuszczając smugi jasne- go światła, zamiecione ścieżki świadczyły, iż ktoś zajmuje się do- mem. Niejeden przechodzień spoglądał ze zdziwieniem i ciekawością na stare domostwo, które z każdym dniem niemal zmieniało swój wygląd, ujrzawszy zaś drobną postać dziewczęcą, otwierającą okna, trzepiącą ubranie, zamiatającą ulicę, uśmiechał się życzli- wie, a na usta bezwiednie wybiegał mu wyraz: „Słoneczko!" Ostatnia grządka była gotowa. Marysieńka wyprostowała się i radośnie spojrzała na swą pracę. - Jeżeli będzie dość deszczu, marchewka będzie śliczna i wcze- sna. Wystarczy jej nie tylko dla nas, ale i na sprzedaż. A rzod- kiewka, a szpinak! Ho, ho! Cały handel jarzynami można prowa- dzić! I zaraz w praktycznej główce dziewczynki powstały plany, na co zużytkuje otrzymane pieniądze. Zasępiła się; potrzeb tak dużo i wszystkie takie pilne! Basia chodzi w dziurawych bucikach, Han- ka skarży się, że wyrosła ze swego paltota; nosi go podobno już lat cztery. Ubranie Janka jest wprost niemożliwe: wyplamione, ob- darte. A pończochy! Właściwie to nie pończochy, lecz same dziu- ry! O bieliźnie lepiej nie mówić! Do tego najważniejsza sprawa: porządne odżywianie chorej pani Dębskiej. Dziewczynka aż ręce załamała, tak ją przeraziły najpilniejsze wydatki. - Dzień dobry Marysieńce! Cóż to Słoneczko takie zasępione? Dziewczynka podniosła główkę i wnet jej buzia rozjaśniła się. - Ach, Jurek! Dzień dobry! - Przepraszam, że dopiero teraz przychodzę! Czy mogę jeszcze w czym pomóc? - Dziękuję, ale już za późno. Wracam do domu na śniadanie! - Ach, jak mi przykro! Niech Marysieńka za karę wyznaczy mi dużą robotę na jutro! Obiecuję przynieść nasion od babci! 77 - O, dziękuję bardzo! Przydadzą się, bo mam jeszcze dużo miejsca
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.