ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Co do innych
słów, Bernadeta zapewne gdzieś je usłyszała, przechowała w jakimś nieświadomym
zakątku
swojej pamięci. Ale skąd wzięło się to zdanie, mające dostarczyć spornemu
jeszcze dogmatowi
zdumiewającego poparcia i świadectwa samej Matki, co została poczęta bez grzechu?
W Lourdes podniecenie było ogromne, zbiegały się tłumy, zaczynały dziać się cuda,
a jednocześnie występowały nieuni knione prześladowania, które zapewniają
powodzenie
nowym religiom. Ksiądz Peyramale, proboszcz z Lourdes, uczciwy olbrzym, o
rzetelnym
i trzeźwym, umyśle, mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że nie zna tej
dziewczynki, której nie
widziano jeszcze na nauce katechizmu. Skąd więc brał się ten nacisk, ta wyuczona
lekcja? Wciąż
pozostawało tylko to dzieciństwo spędzone w Bartr?s, pierwsze nauki księdza
Adera, może
rozmowy, ceremonie religijne ku czci nowego dogmatu albo może po prostu
otrzymany
w podarunku jeden z tych medali, którymi szczodrze szafowano. Nigdy już nie miał
się ukazać na
widowni ksiądz Ader, który przepowiedział był misję Bernadety. Pozostanie obcy
tej historii,
będąc poprzednio pierwszym, co wyczuł, jak w jego pobożnych rękach rozwija się
ta duszyczka.
I oto wszystkie nieznane siły nagromadzone w zapadłej wiosce, w tonącym wśród
zieleni zakątku,
ciasnym i przesądnym, płynęły w świat, mącąc umysły, szerząc epidemię tajemnicy.
Przypominano sobie, że pewien pasterz z Argeles, mówiąc o skale Massabielle,
przepowiedział, że
wielkie rzeczy będą się tam działy. Inne dzieci wpadały w ekstazę z szeroko
otwartymi oczyma,
z członkami wstrząsanymi przez konwulsje; ale one widziały diabła. Zdawało się,
że wicher
szaleństwa przeciąga przez kraj. Jakaś stara dama oświadczyła na placu du Porche
w Lourdes, że
Bernadeta jest czarownicą i że w oku jej widać łapę ropuchy. Natomiast inni,
tysiące
przybywających tam pielgrzymów, widzą w niej świętą, całują jej suknie.
Wybuchają szlochy,
uniesienie ogarnia dusze, gdy ona pada na kolana przed Grotą, z zapaloną świecą
w prawej ręce,
lewą zaś przebierając ziarnka różańca. Stawała się wtedy bardzo blada, bardzo
piękna,
przemieniona. Rysy jej nabierały łagodnego ożywienia, wydłużały się w wyrazie
błogiej
szczęśliwości, a równocześnie oczy wypełniała jasność, rozchylone usta drgały,
jakby wymawiała
jakieś niedosłyszalne słowa. I stawało się pewne, że dziewczynka nie ma już
własnej woli, że dała
się porwać własnemu marzeniu, tak przez nie opanowana w kręgu swojego ciasnego i
odrębnego
otoczenia, iż je snuje nawet na jawie, że je przyjmuje jako jedyną bezsporną
rzeczywistość, gotowa
głosić ją choćby za cenę życia, upierając się przy niej i powtarzając ją z nie
zmienionymi
szczegółami. Nie kłamała, gdyż nie umiała, nie mogła, nie chciała chcieć czegoś
innego.
Piotr zapalił się teraz, kreśląc uroczy obraz dawnego Lourdes, pobożnego małego
miasteczka,
uśpionego u stóp Pirenejów. Niegdyś Zamek, zbudowany w miejscu, gdzie zbiega się
siedem dolin
Lavedanu, był kluczem do tutejszych gór. Ale dzisiaj, zburzony, był już tylko
ruderą, chylącą się
do upadku, u wejścia do ślepej ulicy. Nowoczesne życie trafiło tu na zaporę
ogromnego szańca
śnieżnych szczytów; i tylko kolej transpirenejska, gdyby ją zbudowano, mogłaby
była obudzić
szybsze krążenie krwi w społecznym życiu tego zapadłego kąta, sennym jak stojąca
woda. Tak
więc zapomniane Lourdes drzemało, szczęśliwe i opieszałe w swym doczesnym
spokoju, wśród
wąskich uliczek wybrukowanych pospolitymi kamieniami, wśród czarnych domów
z marmurowymi wykładzinami. Stare dachy piętrzyły się jeszcze wszystkie na
wschód od Zamku;
ulica Groty, która wtedy nazywała się ulicą Leśną, była po prostu odludną,
bardzo złą drogą; nad
brzegiem rzeki Gave, która toczyła spienione fale w absolutnej pustce, wśród
wierzb i wysokich
traw, nie było żadnych domostw
|
WÄ
tki
|