Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Trzewiki były dla
niej
symbolem. I chociaż wydawało mu się z pocz±tku, że ludzie będ± się z dziewczynki
¶miać, to
jednak nikt nawet się nie u¶miechn±ł.
Po jakich¶ dziesięciu minutach wrócił zadyszany garbus. Na dĽwięk jego kroków
wszyscy
zamarli. Czekali.
— Wszystko w porz±dku — powiedział garbus, mruż±c oczy w ¶wietle kilku latarek.
— Razi
woła do siebie rurarza Kroniego. Je¶li ty, rzecz jasna, jeste¶ rurarzem…
Tym razem garbus szeroko się u¶miechn±ł, pokazuj±c rzadkie, czarne zęby.
— Obejmiesz tu za mnie dowództwo — powiedział do niego Kroni. — Pamiętaj, żeby
postawić pięciu ludzi przy barykadzie. I spróbuj ustawić reflektor. Czy s± tu
jacy¶ elektrycy?
— Ja jestem elektrykiem — odezwał się kto¶ z ciemno¶ci.
— Niech reflektor o¶wietla tunel przed barykad±. Oni mog± znowu ruszyć.
Do Kroniego przyczepiła się dziewczynka, która gło¶no szurała trzewikami, żeby
ich nie
zgubić.
Razi czekał na Kroniego przed drzwiami swego sztabu.
— Jak s±dzisz, zaatakuj± znów z twojej strony?
— Teraz chyba nie. Glizda może nawet nie wiedzieć, co się stało, bo z tamtego
oddziału nikt
poza jeńcami nie ocalał. Nie potrzebujecie broni? Mamy wiele zbędnej.
Odebrali¶my
policjantom.
— Nie, broni jest do¶ć. Mamy tu solidne zawały, nie to co z tamtej strony.
— Aż góry? Z dołu?
— Próbowali. Była eksplozja. Ale między poziomami jest w tym miejscu około
pięciu metrów
skały. Na razie im się nie udało.
My¶liwy wyszedł ze ¶ciany obok nich. Był tak mały i cichy, że Razi i Kroni nie
od razu go
spostrzegli.
— Zaprowadzimy was — powiedział. — Tam gdzie siedzi Glizda.
— Jak się tu znalazłe¶?
— Drogi my¶liwych s± ich odwieczn± tajemnic± — odparł krótko szczurołap. —
Cieszę się,
Kroni, że szczę¶liwie dotarłe¶ na miejsce.
— Dziękuję za dobre słowo — odparł Kroni. — Ilu mam wzi±ć ludzi?
— WeĽ tych, którzy bronili barykady — powiedział Razi.
Kroni z Razim położyli sobie pożegnalnym gestem dłonie na ramionach.
— Je¶li się nie uda — powiedział Razi — wyprowadĽ ludzi na Górę.
Kroni wrócił pod swoj± barykadę. Za nim szedł malutki my¶liwy, a na końcu
dreptała
dziewczynka.
— WeĽmiesz mnie ze sob±? — zapytała.
— Nie — odpowiedział Kroni. — Twoje trzewiki bardzo gło¶no stukaj±, a my musimy
i¶ć
cicho.
Wybrał dziesięciu ludzi. Garbus zgłosił się sam. Stali teraz w promieniach
reflektora, który
o¶wietlał tunel na dobre sto kroków.
— Chcę wam powiedzieć — zacz±ł Kroni — że byłem na Górze. Tam jest wiele
miejsca,
dobre powietrze i dobra woda. Tam jest jasno…
Szczurołap poprowadził ich tajnym przej¶ciem obok czarnych nisz, gdzie iskrzyły
się zielone
¶wietliki, przez biały stalaktytowy las. Po drodze przyczepiła się do nich
zjawa, ale my¶liwy j±
odpędził. Potem znaleĽli się w o¶wietlonym tunelu technicznym, gdzie znajdował
się sztab
policji.
* * *
Glizda nie dowiedział się, że jeden z jego oddziałów został całkowicie rozbity.
Ale gdyby
nawet dowiedział się o tym, zanim buntownicy dotarli do jego sztabu, też pewnie
by w to nie
uwierzył. Działanie każdego człowieka wypływa z jego życiowych do¶wiadczeń i
dlatego, choć
Glizdę uwierała nieco ¶wiadomo¶ć, że buntownicy zdobyli broń, to nawet nie
dopuszczał my¶li o
porażce. Na odwrót, wszystko zdawało się układać po jego my¶li. Mekil od dawna
uważał, że
czas już najwyższy rozprawić się ze starymi grzybami w Radzie Dyrektorów. W tym
celu
należało ich najpierw nastraszyć, żeby sami błagali go o przejęcie władzy.
Dyrektorzy s± już
wystraszeni. Teraz trzeba tylko dobić buntowników…
Glizda miał znakomite wyczucie niebezpieczeństwa, podobne do instynktu szczurów,
które
wiedziały zawczasu, że do tunelu wtargnie woda lub lawa. Dopiero co siedział
spokojnie z
zamkniętymi oczami i planował swoje kolejne posunięcia, a teraz zerwał się na
równe nogi…
Niedobrze. Co¶ jest nie w porz±dku…
Nic nie zwiastowało niebezpieczeństwa. Z oddali dobiegały głuche uderzenia —
strzałowi bili
otwory pod ładunki wybuchowe, żeby skruszyć strop nad miastem Przodków — kapała
woda ze
szczeliny w suficie, w przedsionku Spel kłócił się o co¶ z oficerem dyżurnym.
Glizda szybko podszedł do drzwi i wyjrzał przez szparę. Cicho.
Nie miał ochoty uciekać, ale Glizda postanowił nie kusić losu. Otworzył drzwi i
w odpowiedzi
na pytaj±ce spojrzenia oficerów powiedział:
— Pójdę do saperów, bo co¶ grzebi± się z robot±. W korytarzu stał jednooki Dżiń,
któremu już
udało się zdobyć kask ochronny z latark±.
— Dżiń — powiedział Glizda — zejdĽ na dół do oddziału pomocniczego. Jako¶ długo
nie
mam od nich żadnych wiadomo¶ci.
Glizda nie czekał, aż technik skryje się w głębi korytarza, tylko od razu ruszył
bocznym
przej¶ciem, na którego końcu pracowali saperzy.
Kroni ze swym oddziałem spóĽnił się o jakie¶ pięć minut.
— Tutaj — powiedział szczurołap.
Kroni powstrzymał gestem pozostałych, otworzył drzwi i wszedł do sztabu szefa
policji.
Siedz±cy w końcu i gadaj±cy co¶ do słuchawki policjant zerkn±ł tylko na niego
przelotnie i
natychmiast się odwrócił. Spel i drugi oficer, pochyleni nad planami podziemia,
nie zauważyli
nawet, jak wszedł.
— Gdzie jest Glizda? — zapytał Kroni.
— Wyszedł — odparł Spel odruchowo, zanim zorientował się, że nikt nie ¶mie
okre¶lać szefa
policji jego obraĽliwym przezwiskiem. Potem uniósł głowę i zdrętwiał: — Kroni?
Drugi oficer usiłował wyci±gn±ć pistolet z kabury.
— Nie rób tego — powiedział Kroni. — Nie jestem sam. Zabierzcie im broń.
Garbus podszedł do oficerów, którzy bez sprzeciwu oddali mu swe pistolety. Spel
odwrócił się
do Kroniego.
— Słuchaj, rurarzu… — powiedział.
— Z niego taki sam rurarz, jak i z ciebie, przystojniaczku.
— Panie Kroni — wykrztusił Spel, dławi±c się ze wstydu, że musi się tak poniżać.
— Kroni,
błagam cię, zaklinam cię w imię mojej siostry. Nie odbieraj mi pistoletu. To
broń mojego
dziadka
|
WÄ…tki
|