ďťż

— Niepotrzebna mi niemiecka gościna — mruknął 30 Ostróżka, wstając jednak i zbierając się do drogi...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Walłończycy nie Niemce są, a od Krzywoustego tu siedzą i naszą mowę takoż znają. Idąc już, Braciszek gadał dalej: — Gdy człek niejeden naród pozna, wie, że wszędy mądrzy są i głupi, źli i dobrzy, możni i biedota. W każdej mowie Boga i chwalić można, i bluźnić. — Nic by mi było do tego, jacy są, gdyby nie pchali się do nas — burknął Ostróżka. — Chciałby Bóg, by ludzie na miejscu siedzieli, korzenie by im dał miast nóg albo i przepaściami narody pooddzielał. Każdy naród coś pożytecznego ma, czego drugiemu brak. Wżdy i w lesie różne drzewa rosną wedle siebie, a nie gryzą się. Nie to złe, że Niemce tu idą, jeno że się nad innych wynoszą i albo pieniądzem ludzi gnębią, albo zgoła mieczem, jako bracia teutońscy. Niemniej miasta piękne budo- wać nas nauczyli, jakich przedtem nie było, choćby Kraków czy Wrocław. Ludzie odchodzą, kamienie ostają. Ostróżka nic nie odrzekł i dłuższy czas szli w mil- , czeniu. Na gościńcu ruch już panował, a przy Bramie Oławskiej niemal ciżba, wraz z którą weszli w obręb rozbudowującego się na lewym brzegu Odry miasta. Praca wrzała na murach, które dźwigano wzwyż, na miejscu pogorzelisk niedawno widocznie spalonych dworków dźwigały się murowane budynki, wszędzie leżały sterty kamienia i cegły. Na Oławskiej ulicy tłum zgęstniał jeszcze. Przepy- chając się przezeń dotarli na Rynek i przystanęli. Wskazując nań, Braciszek powiedział: — Większy niż w Krakowie, ale zgoła podobny. Oto masz i sukiennice, i ratusz, i kościół. Jak tam Ru- dawa, tak tu Oława dostępu do murów broni i miesz- czańskie młyny kręci... — Kościół drewniany, a reszta doniero Sie budu- je — mruknął Ostróżka. — Do czego człek serca nie ma, zawżdy ^hajdzie co przyganić. Pójdźmy do moicl tkaczy, bo tu W su- 71 kiennicach jeno szlachetni panowie mieszczanie suk- nem handlować mogą na kawałki, za przywilejem książęcym. Inni zasię na jarmark czekać muszą lubo dalej niż w mili od miasta towar przedawae, by ceny nie psuć. Ani chybi najdziem ich dzisiaj u Świętego Wincentego. — Ja już bym tu ceny popsuł panom mieszcza- nom — zauważył Ostróżka. Braciszek zaśmiał się: — A mówiłeś, że myśli nie ma o co zaczepić, Za- wżdy się coś najdzie, co człeka poruszy. Nie serce, to żółć. Ale siedź cicho, jeśli ci się zecniło wędrowanie, bo znowu byśmy uchodzić musieli. Tu miastem kilka rodzin trzęsie jako to: Bancze, Szerzelany, Herdegeny i inni, którzy przywileje od książąt wykupili i bardzo o nie dbają. Zaś moi tkacze jakoś ta żywią, pracę nie za przekleństwo grzechu pierworodnego mając, ale zgoła za błogosławieństwo Boże. Nawet i biedocie po- magają, bo mówią, że kto się nie dzieli z głodnymi, niegodzien jest jeść. Pójdziem, zaglądniem po drodze do znajomków, bo zjadłbym coś. — Wżdyś dopiero co żarł. — Prawda, że brzuch mam najpracowitszy. Nie mogę pomyśleć o jedzeniu, by się zaraz nie przypo- mniał. Ruszyli wzdłuż murów na północ, kierując się ku Odrze. Braciszek zauważył: — Często człeku słowo za rzecz starczy. Owo masz, jak w Krakowie, szpital Świętego Ducha. One baszty na prawo to nowy zamek, zasię na wyspie przed nami kościół Najświętszej Marii Panny i takoż, jak, w Krakowie, szkoła przy nim jest, o której nawet w obcych krajach głośno. — A o krakowskiej to nie? — Takoż, a inak — zaśmiał się Braciszek. — Aże do papieża doszło, co krakowscy scholarze wypra- wiają. — Tak ci temu zamkowi do Wawelu, jak gę- siemu j gniazdu do orlego — pogardliwie rzek/ Ostróżka. 12 Przez bramę NMPanny wyszli nad rzekę, opłacili mostowe na moście Piaskowym i skręcili na Tumski. Tu znowu się trzeba było opłacić. Ostróżka mruknął: — Żeby nie ja, tobyś stał nad wodą jak kura, co ni pływać nie wydoli, ni pieniędzy nie ma. Umieją tu skórę z człeka drzeć. — Ale budować jest za co — odparł Eraciszek. Weszli w obręb najstarszego miasta na Tumskim Ostrowie, obok kościółka Świętych Piotra i Pawła. O kilkadziesiąt sążni ku północy wznosił się Święty Marcin, a na wprost przed nimi okazały Święty Krzyż. Braciszek z zapałem objaśniał, który kościół kiedy i przez kogo budowany, ale Ostróżka ramio- nami wzruszył obojętnie. Szli teraz koło zasobnych dworków kanoniczych tworzących ulicę, u której wylotu widniały mury wznoszonej katedry. Braci- szek, wskazując na nią, rzekł: — Jak w Krakowie, wpierw tu stała draWpniana katedra Bolesławowa. Po niej tam Hermanowa, tu zasię Waltera i Żyrosława. Ninie w Krakowie wciąż jeszcze okopcone mury stoją, tu zasię trzecia się; bu- duje. Mijając mury, dodał przekornie: — Już by i ślepy uznał, że takowego kośćiołfi iliftr wet krakowskie mieszczaństwo nie wznosi, óo i ni^>, dziwota. Biskup Henryk książęciem ci jest udzielnym na Nysie i Otmuchowie. Sam się nim uczynił, gdy opiekę nad nieletnimi książętami sprawował, Niby Bogu na chwałę, ale iście na własną katedrę .sobie wznosi za to, co z biedoty i polskiego kleru wyciśnie. Pod jego zaś nieobecność mieszczanie i diecezją trze-; są, bo Paweł Bancz sufraganem jest, a Mikołaj zarząd- cą majętności. — Skąd tęż ty: wiesz to wszystko? — Bo gadam, gdy słuchają, a słucham, gdy gada- ją. Minęli most na odnodze Odry i koło wielkiego młyna przeszli przez młynówkę w opłotki obejścia li^ród sadu. Po gwarze rojnych ulic uderzał tu Śffeo* 79:' kój, podkreślany jeszcze odległym dudnieniem kół i szumem pasieki w gałęziach rozkwitłych grusz. Od strony widocznego przez nawisłe gałęzie dworku, o poczerniałych ścianach, słychać było śpiew. Na podcieniu pod gankiem od poddasza siedziała' dziewczynka, tak pochłonięta nuceniem kołysanki, że odwróciła oczy dopiero, gdy z łopotem skrzydeł ze- rwały się spłoszone przez nadchodzących gołębie. Pa- lec przyłożyła do ust, ale na widok Braciszka w si- wych jej oczach zaświeciła radość. I on uśmiechnął się do niej, mówiąc: — Urosłaś, Margaretko, że wnet bym cię nie po- znał, chyba po kukiełce, choć jeszcze brudniejsza, niż była. Wraz inną ukręcimy. — Nie chcę innej
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.