ďťż

- - O Bogowie! - mruknął Rap...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Dlaczego, u licha, Inos zrobiła coś takiego? Potem znacznie głośniej powtórzył: - Bogowie! - i poderwał się na nogi. Smok kierował swe stado ku szczytowi wzgórza, na zachód. By przeciąć mu teraz drogę potrzebny byłby długi pościg... chyba że znajdował się jeszcze w zasięgu słuchu. Wiatr wiał Rapowi w plecy, warto więc było spróbować. Przyłożył dłonie do ust i wrzasnął z całych sił. Przez chwilę wydawało się, że nic się nie dzieje, Rap jednak nie przestawał wołać, wybierając te konie, które reagowały na to najlepiej. Miał już zamiar zrezygnować, wskoczyć na Bławatka i przystąpić do pościgu - wiedząc, że może on potwać wiele dni - gdy stado straciło impet. Dwie klacze oddzieliły się od niego i skierowały ku Rapowi. Oburzony Smok pognał za nimi, by przywrócić dyscyplinę. Rap zwrócił teraz swą uwagę na drugie skrzydło stada. Konie były już dość daleko, sądził jednak, że potrafi rozpoznać niektóre z nich. Zaczął je przywoływać. Gdy Smok sprowadził pierwszą parę z powrotem do gupy, oddzieliły się od niego trzy inne sztuki wraz ze źrebięciem. Walka trwała jeszcze przez pewien czas. Ogier dyszał z wściekłości. Biegał po zboczu w różne strony, usiłując zastraszyć swe podopieczne, by skierować je z powrotem na właściwy szlak. Gdy tylko jednak odwrócił się do nich ogonem, Rap przywoływał je z powrotem. Wreszcie koń zwrócił się w jego stronę i spojrzał na bezczelnego, drobnego rywala. Nawet z tej odległości widać było, że aż tańczy z wściekłości. Opuścił głowę, obnażył zęby i wygiął ogon w łuk. Zarżał na znak wyzwania i rozpoczął nadzwyczaj długą szarżę. Rap zaniepokoił się. Wolałby stawić czoło rozwścieczonemu bykowi niż oszalałemu ogierowi. Z początku pozwalał koniowi zbliżać się do siebie, gdyż zbite z tropu stado zaprzestało kręcenia się w kółko i podążyło za nim, gdy jednak Smok pokonał już połowę dystansu i nie było widać, by zamierzał zmienić zamiary, Rap doszedł do wniosku, że lepiej spróbować coś w tej sprawie zrobić. Gdyby mu się to nie udało, pasterz i minstrel zostaliby zmuszeni do bardzo szybkiego odwrotu. - Smok! - wrzasnął. - Skończ z tym! Wracaj! Wracaj! Czy to poskutkuje? Ogier z reguły był bardzo wrażliwy na komendy Rapa. Ten wstrzymał teraz oddech. Nagle atak załamał się. Smok zmienił kierunek, podskakując i wierzgając z wściekłości, której nie mógł dać ujścia. Po kilku minutach uspokoił się i wrócił cwałem do stada. Wyglądało też na to, że zrezygnował z prób wymknięcia się na drugą stronę wzgórza. Konie kłębiły się jeszcze przez pewien czas, po czym powoli wróciły do spożywania posiłku. Bławatek i Promyczka przyglądały się temu z zainteresowaniem. Uznawszy, że przedstawienie dobiegło końca one również ponownie zajęły się skubaniem letniej trawy. Rap potarł się w szyję. Gardło miał obolałe. Usiadł ponownie na miejsce i ujrzał, że Jalon wpatruje się w niego szklistym wzrokiem, zapomniawszy o obiedzie. - - Od tej roboty chce mi się pić - stwierdził Rap, zaniepokojony wyrazem jego wybałuszonych, niebieskich oczu. - Czy mogę pana prosić o łyczek tego wina? - - Weź sobie całą butelkę! - Jalon gapił się na niego jeszcze przez chwilę, po czym dodał: - Po co zadajesz sobie trud, żeby krzyczeć? Chyba nie sądzisz, że usłyszą cię z tej odległości? Rap zastanowił się nad tym pytaniem, pijąc wino. Nie zrozumiał go, więc postanowił je zignorować. - Dziękuję. - Odstawił butelkę i wrócił do obiadu. Po długiej przerwie minstrel przemówił wreszcie, lecz szeptem, choć jak okiem sięgnąć na wzgórzach nie było nikogo. - Panie Rapie, czy rozważyłby pan możliwość podzielenia się? - Podzielenia się czym, proszę pana? Jalon zrobił zdziwioną minę. - Twoją tajemnicą. Tym, co pozwala ci dokonywać podobnych rzeczy... a także przejechać przez groblę w chwili, gdy nikt inny nawet by tego nie próbował. Moje śpiewanie skrywa taką samą magię. Rap zastanowił się, czy słabość umysłu jest niezbędnym wymogiem w zawodzie minstrela. Nie potrafił dostrzec żadnego związku między śpiewaniem a pokonywaniem grobli i bardzo niewiele podobieństwa do przywoływania koni. Ten Jalon był świetnym bardem, ale każdy kto w tej okolicy pozwolił niechcący na to, by jego wierzchowiec oddalił się od niego, musiał mieć nie po kolei pod sufitem. Być może sprawa wyglądała nawet gorzej. Jalon mógł być kompletnie obłąkany. - - Wołam konie po imieniu, proszę pana. Wszystkie mnie znają i ufają mi. Przyznaję, że nie byłem pewien, czy uda mi się uspokoić ogiera... on chyba mnie lubi. Opowieść o grobli na pewno jest wyolbrzymiona. Zbliżał się przypływ, ale nie było żadnego niebezpieczeństwa. - - A więc umiesz odciągnąć klacze od ogiera - Jalon skinął z ironią głową. - Oczywiście. Potrafisz przedostać się drogą zamkniętą dla innych. Królowie dostają reprymendę za to, jak cię traktują. Królewny chcą, żebyś je trzymał za ręce... - minstrel zrobił nagle smutną minę. - Czy jest coś, co mógłbym ci zaoferować, żeby przekonać cię do podzielenia się ze mną? Moje możliwości są większe, niż się to w tej chwili wydaje. - - Słucham pana? - Rap nie zrozumiał ani słowa z tego wywodu. Minstrel wzruszył ramionami. - Oczywiście, że nie! Dlaczego miałbyś mi zaufać? Czy zechciałbyś przywołać Promyczkę? Czeka mnie jeszcze długa droga przed zmierzchem. Rap miał nadzieję, że do tego czasu Jalon nie spróbuje dosiadać swego konia. W przeciwnym razie z pewnością skończy się na tym, że wierzchowiec okuleje. To jednak nie była jego sprawa. Przywołał Promyczkę, ponownie poprawił popręgi i przytwierdził juki do siodła. - Dziękuję za wspaniały obiad, minstrelu - powiedział. - Niech Bogowie pana prowadzą. Jalon wciąż dziwnie na niego spoglądał. - - Darad! - rzekł. - - Słucham? - - Darad - powtórzył. - Znam pewnego mężczyznę zwanego Daradem. Zapamiętaj to imię. On jest bardzo niebezpieczny i dowie się o twoim istnieniu. - Dziękuję panu za ostrzeżenie - odparł uprzejmie Rap. Ten człowiek najwidoczniej miał nie po kolei pod sufitem. Był kompletnie pomylony. We wszystkich rzeczach na świecie Zło i Dobro znajdziecie. Inos po raz setny powtórzyła ten święty tekst, nadal jednak nie mogła doszukać się niczego dobrego w chorobie morskiej. Musiała ona być całkowicie zła. Królewna rozpaczliwie pragnęła umrzeć. Kajuta była śmierdząca, brudna i ciemna. Unosiła się. Opadała. Kołysała się na boki, a także do przodu i do tyłu. Inos przez dwa dni leżała i strasznie cierpiała
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.