ďťż

No cóż, jestem skłonny w to uwierzyć...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Mówi też, że to mi nie zaszkodzi w dalszej karierze. A w to właśnie nie mogę uwierzyć. Pierwsza rzecz, którą komisja zawsze bierze pod uwagę przy rozpatrywaniu kandydatów do awansu, to przebieg służby na morzu. I to długiej służby. - Pug, czy jesteś pewien, że Kip nie zostanie na kolacji? W domu jest masa jedzenia. Warren wybiera się do Nowego Jorku. - Nie, Kip wstępuje do nas po drodze na przyjęcie w ambasadzie niemieckiej. I po jakiego diabła Warren wybiera się do Nowego Jorku? W domu był wszystkiego trzy dni. - Sam go spytaj - odrzekła Rhoda. Trzaśnięcie drzwi wejściowych i szybkie, zdecydowane kroki można było bez żadnych wątpliwości przypisać Warrenowi. Wszedł na werandę, witając rodziców machnięciem dwoma trzymanymi w dłoni rakietami tenisowymi. - Cześć! Warren, ubrany w stary, szary sweter, luźne spodnie, z chudą, ogorzałą twarzą, jeszcze rozpaloną po grze, rozczochrany, z papierosem zwisającym z cienkich warg, niewiele przypominał chłopaka, który ukończywszy Akademię znikł z ich życia. Pug do tej pory nie mógł się przyzwyczaić do tego, jak Warren zmężniał na okrętowej kuchni. Znikł wiotki chłopiec, pojawił się wysoki; mocno zbudowany mężczyzna. Gdy wrócił do domu, rodzice byli zaskoczeni widokiem jego ciągle ciemnych, ale już przedwcześnie siwiejących włosów. Victor Henry zazdrościł Warrenowi mocnej opalenizny, nieomylnie kojarzącej się z pomostem na niszczycielu, tenisem; zielonymi wzgórzami Oahu, a przede wszystkim służbą morską o tysiące mil od Constitution Avenue. - Słyszałem, że się wybierasz do Nowego Jorku - powiedział. -Tak, tato. Zgadzasz się? Mój zastępca szefa zwalił się właśnie do miasta. Wybieramy się do teatrów. To prawdziwy farmer z Idaho. Nigdy w życiu nie był w Nowym Jorku. Komandor Henry mruknął z niechęcią. Oczywiście zaprzyjaźnienie się ze swoim zwierzchnikiem było dla Warrena korzystne. Ojca niepokoiła jednak myśl, że w Nowym Jorku może oczekiwać kobieta. Warren, choć prymus w Akademii, niemal zniszczył własną karierę wielokrotnym samowolnym opuszczaniem uczelni. Skończyło się to kontuzją karku, którą on sam przypisywał udziałowi w turnieju zapasów, ale wedle innych źródeł była ona skutkiem eskapady ze starszą od niego kobietą, zakończonej kraksą samochodową. Rodzice nigdy nie poruszali tematu tej kobiety, po części z nieśmiałości - oboje byli wstydliwymi, regularnie uczęszczającymi do kościoła ludźmi, których rozmowa na takie tematy krępowała - po części zaś z ugruntowanego przeświadczenia, że z Warrenem nie można się w ogóle dogadać. Zabrzmiał gong przy drzwiach. Siwowłosy służący w białej kurtce przeszedł przez living-room. Rhoda wstała, poprawiła uczesanie i szczupłymi dłońmi wygładziła suknię na biodrach. - To chyba Kip Tollever. Pamiętasz go, Warren? - Ależ oczywiście. Ten wysoki komandor porucznik, nasz sąsiad z Manili. Gdzie teraz ma przydział? - Właśnie skończył mu się okres służby jako attache morskiego w Berlinie - odrzekł Victor Henry. Warren zrobił komiczny grymas i zniżył głos. - Rany koguta, tato, jak on dał się w to wrobić? Biegać za pajaca w ambasadzie! Rhoda spojrzała na męża. Siedział z nieprzeniknioną twarzą. - Komandor Tollever, proszę pana - oznajmił służący w progu. - Witaj, Rhodo! Tollever wmaszerował, wyciągając długie ramiona. Miał na sobie doskonale skrojony galowy mundur: niebieską kurtkę ze złotymi guzikami i medalami, czarny krawat i śnieżnobiałą, krochmaloną koszulę. - Boże mój, kobieto! Wyglądasz o dziesięć lat młodziej niż wtedy na Filipinach. - Ach, ty! - odrzekła Rhoda z błyszczącymi oczami. Kip lekko pocałował ją w policzek. - Cześć, Pug. - Tollever przygładził wymanikiurowaną dłonią swe gęste, falujące, szpakowate włosy i spojrzał na młodszego Henry'ego. - Niesamowite, a który to z waszych chłopaków? Warren wyciągnął rękę. - Witam, sir. Proszę zgadnąć. - Aha! Ty jesteś Warren. Byron inaczej się uśmiechał. I jak sobie przypominam, ma rude włosy. - Absolutna racja, sir. - Rusty Traynor mówił mi, że służysz na Monaghanie. A co robi Byron? Po chwili milczenia Rhoda zaświergotała: - Och, Byron jest romantycznym marzycielem. Studiuje historię sztuki we Włoszech. Ale powinieneś zobaczyć Madeline. Jak ona wyrosła! Warren powiedział: - Przepraszam, sir - i wyszedł. - Historia sztuki! Włochy! - Na chudej twarzy Tollevera odmalowało się zdziwienie. Otworzył szeroko porcelanowo-błękitne oczy, krzaczastą brew uniósł wysoko do góry. - Tak, to doprawdy romantyczne. Ale, Pug, od kiedy to pijesz alkohol? - spytał, biorąc do ręki martini i widząc, że Henry dolewa sobie do szklanki. - Co u diabła, Kip? Przecież piłem w Manili. Dużo. - Naprawdę? Zapomniałem. Przypominam sobie tylko, że w Akademii byłeś wojującym abstynentem. Nie paliłeś także. - No cóż, już od dawna utraciłem stan łaski. Victor Henry zaczął pić i palić od chwili, gdy jego druga córka zmarła w wieku niemowlęcym. Od tej pory nie powrócił do abstynencji, której nauczył go ojciec, metodysta surowych obyczajów. Komandor nie lubił rozmawiać na ten temat. - Czy teraz grywasz w karty nawet w niedzielę? - spytał Tollever z uśmieszkiem. - Nie, to ostatnia głupia zasada, której jeszcze przestrzegam. - Nie mów, że głupia, Pug
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.