ďťż

sprawie o oszczerstwo gotów jestem odsiedzieć, ale nie odwołam...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ani jednego słowa! Wychodziliśmy z zebrania. W wąskim przejściu otarłem się o Staszka Zadrożnego: — Słyszałeś? On Czechowicza tylko parę razy spotkał na 1 W drugiej części radiowej epopei — por. odsyłacz nr 5 — można wyczytać, Że proces werbowania agenta zaczął się „prawdopodobnie w drugiej połowie roku l%y", a dopiero .we wrześniu 1970 roku Czechowicz został przeszkolony w otwieraniu zamków i kas pancernych" (s. 303-304). 179 korytarzu. - Dziwisz się? Owszem, dziwiłem się. Człowiek, który w czasie wojny wystawiał na ryzyko swe życie, gorzej, narażał się na tortury w kaźni Gestapo, ten człowiek nie zdobył się na odwagę cywilną, by uznać swój błąd. al, gdy czytam, że usilnie odradzał Amerykanom wyciąganie wobec mnie „jakichkolwiek konsekwencji służbowych". Nie dziwię się natomiast pokornemu zachowaniu się Nowakowej trzódki. Oświadczenie szefa, że on tego łobuza Czechowicza tylko parć razy, przelotnie, na korytarzu spotkał, przyjęto do wiadomości bez zmrużenia oka, nikt nawet nie chrząknął. Zespół był już doszczętnie zgnojony. Ale cichcem, za plecami... W trzy dni po konferencji zanotowałem: Przy bufecie w cafeterii mówi mi Jan Markowski, że szef (tzn. Nowak) bardzo łagodnie się wobec mnie zachował. Tu mnie krew zalała, co to znaczy łagodnie, co on ma do gadania. No nie, tłumaczy Markowski, pan nie wie, jak on potrafi objechać. Niechby spróbował, też by usłyszał. Co to, on Czechowicza tylko na korytarzu... Wtedy Markowski, ale niech pan mnie nie zdradzi, niech pan nikomu nie mówi, bo właśnie Krajewscy byli u Nowaka prywatnie we wtorek, gdy było wiadomo, że wrócił agent, ale nie znali jego nazwiska, więc sprawdzali kogo nie ma, mnie też nie było, bo byłem na urlopie, mówi Markowski, a gdy doszli do Czechowicza, Nowak powiedział, że to na pewno nie on, taki porządny człowiek nie mógłby czegoś podobnego zrobić. Nie bez podstawy pisał Żobiierz Wolności (29 marca 1971): „W każdym razie był on tak zakonspirowany, że gdyby posądzano któregoś z pracowników RWF. o zdradę, kpt. Czechowicz byłby na samym końcu listy". O tym że była karygodna lekkomyślność i zaniedbanie środków bezpieczeństwa, świadczyć mógł fakt, że w parę tygodni po powrocie Czechowicza do Warszawy dostałem 14 szaf pancernych dla przechowywania tajnych akt. Wszystko to „madę in USA", a więc zafundowane przez CIA. Przede wszystkim nie wiedziałem, gdzie to umieścić, na szczęście zlitowali się koledzy z innych sekcji, tak że zostało pięć szaf, a i to musztarda po obiedzie, bo kończyła się koniunktura na 180 raporty, ale musiałem się nauczyć, na szczęście tylko dwóch kodów otwierających te monstra. Nabytek ten wskazywał pośrednio na winnych zaniedbania. Przyznał mi to Robert Knauf, szef placówki CIA w RWE: „Co tam wy? Myśmy dostali po nosie!". Kwestia kto był winien, Fischer, Nowak czy Zamorski schodziła na plan drugi, ważne były tzw. źródła, ludzie, którzy dostarczali nam wiadomości. Już na pierwszej konferencji prasowej Czechowicz oświadczył, że „tak zwani korespondenci RWE" mieli w Polsce „stałych informatorów, których nam się na szczęście udało zdekonspirować, przynajmniej tych najważniejszych", co powtórzy w szeregu następnych „występów". Nasuwało się pytanie, czy i kiedy zaczną się procesy. Wyższe władze postanowiły udawać, że ten temat nie istnieje, o czym mogłem się przekonać w dniu 7 kwietnia 1971. Zadzwonił do mnie Herbert E. Reed, zastępca szefa mego departamentu z polecenia zastępcy szefa stacji, jakim wtedy był Richard H. Cook: „nic opowiadaj w kantynie, że najgorsze dopiero nastąpi, gdy się zaczną procesy". Tabu — i to w obiegu wewnętrznym — była także kwestia „źródeł". Ograniczę się do jednego epizodu. Dzwoni do mnie Nowak: „proszę pana, ten Czechowicz znowu łże, wymyśla jakieś fikcyjne źródła, jakiś WB, z którym rzekomo ja czy Zawadzki mieliśmy się widzieć, czy pan wie, kto jest ten WB"? Sprawdziłem tekst nasłuchu, dzwonię do Nowaka: „Władysław Bartoszewski". Reakcja piorunująca: „Proszę pana, to nieprawda, ani ja ani Zawadzki nigdy z Bartoszewskim nit? spotkaliśmy się, on też nigdy nie kontaktował się z żadnym naszym biurem, nigdy nie był naszym źródłem". „Owszem był". „Czy ma pan dowody"? Przedstawiłem. Po paru godzinach dzwoni, już ochłonął, tłumaczy jak to jest dla nas ważne, by nikt nie dowiedział się, co się u nas dzieje, czy Czechowicz mówi prawdę i jak my reagujemy. Komu on to tłumaczy?! Jechał w tym czasie do Krakowa mój kuzyn mieszkający stale w Londynie, więc uprzedziłem go listem, że bezpieka stara się na wszystkie sposoby dowiedzieć, jakie wrażenie zrobiły u nas, tzn. w RWE i na emigracji, rewelacje Czechowicza
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.