ďťż

Choć z drugiej strony wydawało się raczej, że jego obecność sprawia jej więcej bólu...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Trudno było dojść do ładu z Elheres. - Nad czym dumasz? – Z zamyślenia wyrwał go głos Zity. - A tak… Nad niczym – odparł. - A ja nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy nie przyznając się tym ludziom, że wiemy o bitwie więcej. Na pewno więcej od tego osiłka. Zauważyłeś, jakie miał błękitne oczy? – spytała nagle z rozmarzeniem. - Nie. – Baax zdziwił się, że w ogóle dostrzegła kolor oczu w mroku, jaki panował w karczmie. Nie podobał mu się tamen człowiek i nie chciał sobie przypominać, że widząc go poczuł coś dziwnego. Jakby ta sytuacja już się wydarzyła, jakby rzeczywistość powtarzała samą siebie. – Nie uważam, byśmy zrobili źle. Miałaś ochotę opowiadać o wszystkim? Przecież zaczęliby pytać. - Masz rację – Zita zasępiła się. – Nie chciałoby mi się o tym gadać. Tylko, że on im zamącił w głowach. I o co im chodziło z tym kluczem i bramą? Tam nie było żadnego klucza! - Pewnie mysleli o Pierścieniu. I to tym lepiej, żeśmy się nie przyznali, że tam byliśmy, bo wtedy mogliby na nas wykorzystać jakieś swoje czary i byśmy się wygadali, że Pierścień tam został i gdzie to dokładnie było. A ten osiłek pewnie nie pamiętał, albo i w ogóle nie wiedział, tylko tak bajał. Nie byłoby dobrze, gdyby Pierścień wpadł w niepowołane ręce, a nie wiemy, jaki cel mają ci czarodzieje. Dobrze, że się nie odzywaliśmy. Dobrze. Zita zamilkła, choć minę miała nietęgą. Nie wyglądała na przekonaną wywodem Baaxa. Szli dalej gościńcem. Za dzień, lub dwa powinni dotrzeć do miasta, Baax nie mógł się już doczekać. Legendarne pałace i świątynie, zieleńce miejskie, a nade wszystko zajazdy z jadłem aż ślinka ciekła i lupanary, a w nich dziewek do wyboru i do koloru – nawet w pruderyjnych dzielnicach iselskich. No i te bazary! W Xen Melair było przynajmniej z pięć placów targowych – rybny, solny, warzywny, sukiennice. Wszystko czego dusza zapragnie. I prawie pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców w części eriaarskiej i pewnie drugie tyle w iselskiej. Baax nigdy wcześniej nie był w Xen Melair, lecz słyszał tyle opowieści, że czuł się niemal, jakby wracał do domu. Następnego dnia gościniec wreszcie skręcił na północ i zaczął opadać w dół, a po chwili przerzedziły się drzewa i wyszli na otwartą przestrzeń. Aż przystanęli z zachwytu. Droga nadal schodziła w dół, wijąc się pomiędzy polami i łąkami, i kończąc się na brzegu szerokiej rzeki. Woda lśniła w południowym słońcu, niczym rozrzucone miriady diamentów. Wielka Monrati, jedna z najpotężniejszych rzek świata, tutaj jeszcze – zaledwie wypłynąwszy z Menteru – nie tak szeroka, jak w dole biegu, lecz i tak most przerzucony między jej brzegami liczył osiem przęseł. A za mostem otwierały się bramy miasta. Xen Melair było otoczone kilkoma szańcami murów. Od wschodu i zachodu, gdzie widać było otwarte przestrzenie pól uprawnych, miasto chronione było dodatkowymi umocnieniami. Od południa skuteczną zaporę stanowiła Monrati, od północy zaś równie potężna rzeka Isela. Z miejsca, w którym stali, Isela była jedynie cienką srebrzystą wstążeczką. A za nią zaczynała się Isela-kraina. Płaskie, żyzne stepy, sięgające aż po horyzont, ku zachodowi unoszące się nieco i przechodzące w mglisty Usinial. Urodzajny obszar pomiędzy rzekami był gęsto zaludniony. Poza murami miasta osiedlali się rolnicy – wsie i małe miasteczka towarzyszące metropolii, poprzedzielane płatami pól, łąk i sadów, otaczały miasto coraz ciaśniej, w miarę przybliżania się do tętniącego życiem serca tego organizmu. Nawet po tej stronie Monrati widać było kilka osiedli przyklejonych do wijącego się gościńca prowadzącego wprost do do centrum. Tam, w samym środku tkwił prawdziwy klejnot – Xen Melair. - Największe miasto tego świata – westchnął Baax. - Przesadzasz – skrzywiła się Zita, choć też wpatrywała się w mrowie ledwie rozróżnialnych dachów, wież i kopuł z nieukrywanym zachwytem. – Tkalarhiar jest chyba większe. - No nie wiem. Może – nie chciał jej przyznać racji, choć – o ile sobie przypominał – Ptasiej Twierdzy właściwie nie widział. – Na pewno największe z ludzkich miast – skwitował sucho. - O tak! Na pewno – Zita pokiwała głową z rozmarzeniem. - Trzysta tysięcy mieszkańców w samym mieście, nie licząc tych wszystkich przysiółków dookoła, dziesięć placów targowych, pięć manufaktur – zaczął wyliczać Baax. Trochę może przesadzał, ale co to szkodziło. – Robią tu jakieś piece, ciżmy i diabli wiedzą co jeszcze, a oprócz tego gildie rzemieślnicze, jakie tylko chcesz. A domy budują z cegieł, nie z kamienia. I mają prawdziwą kanalizację. Ze cztery porty rzeczne, jeśli mnie dobrze poinformowano, w tym dwa wyłącznie dla statków handlowych pływających do Iseli i do Hadaru. Własna mennica, banki, lombardy, amfiteatr, szubienica, szafot… No, co tak patrzysz, w takim mieście trzeba wielu rozrywek. Zita tylko wzruszyła ramionami i, wymijając Baaxa, poszła dalej gościńcem. Kiedy dotarli do przeprawy zatrzymała się i westchnęła. - Spójrzcie na ten most! – odezwała się głosem pełnym zachwytu. Istotnie było się czym zachwycić. Droga biegnąca szczytem była tak szeroka, że dwa wozy mogły się tu swobodnie wyminąć, a starczyłoby miejsca na trzeci, trochę węższy. Ruch zresztą panował nieustanny, a krzyki i pozdrowienia woźniców, jadących wierzchem i pieszych łączyły się w gwar godny niejednego jarmarku
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.