ďťż

Nie wątpił, że miała najlepszą opiekę w Londynie, gdyż Ferguson z pewnością tego dopilnował, tak więc w tej sprawie Dillon nic nie musiał robić...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Włożył czarne spodnie, lotniczą kurtkę i biały szalik, wziął plastikową urnę, po czym wyszedł, zmierzając do mieszkania Fergusona, mieszczącego się przy Cavendish Place. Zastał Fergusona siedzącego przy kominku. Generał jadł grzanki i pił herbatę. - Nie miałem czasu na śniadanie. Blake jest w moim gabinecie i rozmawia przez telefon z prezydentem. Zaraz do nas dołączy. Zrób sobie drinka. Wiem, że wcześnie zaczynasz. Dillon rozcieńczył bushmillsa odrobiną wody sodowej. - Jakieś wieści z County Down? - Bell rzeczywiście tam jest, tak samo jak jego trzej pomagierzy: Tommy Brosnan, Jack O'Hara i Pat Costello. Dobrze zapamiętałem nazwiska? - Doskonale. Wszedł Blake. - Prezydent przesyła najlepsze życzenia. Bardzo zmar twił się wiadomością o Hannah. Gdyby czegoś potrzebo wała, jakiegoś specjalnego zabiegu, wystarczy nam po wiedzieć. Ktoś zadzwonił do frontowych drzwi. Po chwili zjawił się Kim i badawczo spojrzał na Fergusona, który skinął głową. Do pokoju weszli Paul i Kate Raszid. Ona miała na sobie czarny kostium, a on skórzaną lotniczą kurtkę, pulower i spodnie. Oboje byli uśmiechnięci. - Napijecie się czegoś? - spytał Ferguson. - Kawy, herbaty, czegoś mocniejszego? - Ja proszę to, co pije Dillon - odparła Kate. - Dziewczyno, whisky bushmillsa o jedenastej pięt naście rano? Do tego trzeba mieć wprawę. 117 - Cóż, mogę spróbować, prawda? - Jak uważasz. - Dillon nalał jej whisky i dodał trochę wody sodowej. - Mówią, że to najstarsza whisky na świecie. Robiona przez irlandzkich mnichów. Upiła łyk. - Nadinspektor Bernstein dziś nam nie towarzyszy? - No cóż, ma szczęście, że jeszcze żyje. Leży w szpi talu na oddziale intensywnej opieki. Kiedy wczoraj wie czorem wróciliśmy do mojego mieszkania, czekał tam niejaki Ali Salim. Sprawdziłem go. Fanatyk z Partii Boga. Zapadła chwilowa cisza. Potem Paul Raszid zapytał: - Jak czuje się nadinspektor? - Och, świetnie - odparł Dillon. - Ma uszkodzony żołądek, pęcherz, śledzionę, kulę w lewym płucu i naru szony kręgosłup. Właśnie takich obrażeń można oczeki wać, kiedy fanatyk religijny trzykrotnie postrzeli kobietę. Kate Raszid zapytała ostrożnie: - A ten Ali Salim? Gdzie on jest? - Tam, na stole. - Dillon ruchem głowy wskazał czarną plastikową urnę. - Przyniosłem wam jego prochy. Trzy kilogramy. Tylko tyle z niego zostało. - Nalał sobie następną szklaneczkę bushmillsa. - Och, nie powiedzia łem wam? Zastrzeliłem drania, kiedy postrzelił nadinspek tor Bernstein. Kate upiła łyk whisky, a potem wyjęła z torebki papierośnicę i wyciągnęła papierosa. Dillon podał jej ogień. - Proszę. - Przykro mi - powiedziała. - Z powodu nadinspektor Bernstein. - O tak, jakże by inaczej? W końcu to nie miała być ona, tylko ja. - Naprawdę? Tę wymianę złośliwości przerwał Paul Raszid, zwracając się do Fergusona. 118 - Po co nas pan tu wezwał, generale? - Ponieważ już pana ostrzegłem, panie Raszid, a te raz mówię bez ogródek: jeśli chce pan wojny, będzie pan ją miał. Nie lubię, kiedy strzela się do moich lu dzi. Przypilnujemy pana tak, że trudno będzie panu oddychać, nie mówiąc już o realizacji „alternatywnego celu". - Naprawdę? A jakiż to cel? - Nie mogę nie zauważyć, że w przyszłym miesiącu przyjeżdża tu rosyjski premier. - Ach tak? - zadziwił się Paul Raszid. - Interesujące. - I nazbyt oczywiste - rzekł Dillon i zapalił następnego papierosa. - Nie, tu chodzi o coś innego. - Będziecie musieli zaczekać, żeby to zobaczyć, praw da? - Paul Raszid wstał. - Chodź, Kate. Blake nie wytrzymał. - Na miłość boską, panie Raszid, dlaczego? Śmierć pańskiej matki była tragedią, ale czemu posuwać się tak daleko? - Jest pan porządnym człowiekiem, panie Johnson, ale niczego pan nie rozumie. Ludzie interesu z pańskiego kraju myślą, że mogą wkraczać, gdzie chcą, przejmować władzę, korumpować miejscowe społeczeństwo i deptać prawa człowieka. Rosjanie są tacy sami. No cóż, nie uda wam się to na ziemi Raszidów, w Hazarze. Mam wystar czające fundusze, aby poprzeć walkę moją i mojego ludu. Przemyśl to sobie, przyjacielu. Obiecuję wam, że na pewno was zaskoczę. - Odwrócił się do siostry. - Kate? Dillon odprowadził ich do drzwi. - Spróbuj przemówić mu do rozsądku, Kate. - Mój brat zawsze jest rozsądny, Dillon - odparła. - A więc wszyscy spotkamy się na tej samej ciemnej drodze do piekła. - Ciekawa myśl - zauważył Paul. 119 Dillon zamknął drzwi za Raszidami, a Ferguson powiedział: - No cóż, wiemy, na czym stoimy. - Wiemy tylko, co myśli - zauważył Blake. - Nie mamy jednak pojęcia, co zamierza zrobić. - Piłka na twojej połowie - rzekł Dillon do Fergusona. Generał skinął głową. - Spróbujmy najprostszego rozwiązania. Niewiele uzy skamy, podsłuchując rozmowy telefoniczne Raszida, a szyfrujące telefony komórkowe jeszcze bardziej utrud niają podsłuch. Mimo to spróbujemy. Możemy go obser wować. Jego samoloty muszą skądś startować, a pasaże rów należy zgłaszać z wyprzedzeniem. Niech sprawdza ich Wydział Specjalny Scotland Yardu. W tym czasie my zajmiemy się wszystkimi jego znajomymi i przyjaciółmi. Może dopisze nam szczęście. - Im prędzej, tym lepiej - zauważył Blake. - Niepokoi mnie energia rozpierająca Raszida. - Co zamierzasz zrobić? - spytał Dillon. - Wracam do domu. Mam wiele do omówienia z pre zydentem. Gdybyście jednak potrzebowali mnie albo czegokolwiek, dajcie znać, a zaraz tu wrócę. W samochodzie Paul Raszid podniósł szybę oddzielającą ich od kierowcy i powiedział do Kate: - Rzucą przeciwko nam wszystkie swoje siły. - Wiem. Teraz nie zdołamy nawet zbliżyć się do premiera. - On nigdy nie był moim celem, Kate. Zdziwiła się. - Ależ Paul, zakładałam, że to on! - Chciałem, żeby wszyscy tak sądzili, i udało się. Oczywiście, Dillon przejrzał tę grę. 120 - A więc kto ma być celem? - Tylko do twojej wiadomości: Rada Starszych w Ha- zarze, wszystkich jej dwunastu członków. To nieruchawy twór. Obawiają się mnie i chcą się mnie pozbyć. Boją się - i całkiem słusznie - moich wpływów wśród pustyn nych plemion. Kiedy pozbędę się ich i zostanę sułtanem, ogłoszę dżihad. A wtedy wielkie mocarstwa będą miały powody do obaw. - Jak zamierzasz to zrobić? - Rada zbierze się za dwa tygodnie. Chcę, żebyś poleciała do Hazaru i poczyniła przygotowania. Ja dołączę do ciebie później. - A jak chcesz wykonać to zadanie? - Za pomocą bomby, a do tego potrzebna mi będzie wiedza Bella. Będziesz musiała skontaktować się z nim tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Porozmawiaj z Kellym
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.