ďťż

— Mimo wszystko jestem przecież jego szczególnym odbiciem...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ben to zmyślny chłopak, jednak tak naprawdę nie rozumie całej niezmiernej złożoności mojej istoty czy moich działań. Ma bardziej naturę błyskotliwego inżyniera niż uczonego-teoretyka. Potrafi wykorzystać odkrycia doktora Zindera, ale nie może nad nimi całkowicie zapanować. W tym sensie przypomina ucznia, który mistrzowsko opanowując tajniki karcianych oszustw, próbuje wreszcie oszukać swojego nauczyciela. — A więc Trelig nie wygra — powiedziała Mavra spokojnie i odetchnęła z ulgą. — W pewnym sensie, owszem — przyznał Obie. — Jego przegrana nie oznacza jednak automatycznie waszego zwycięstwa. Kiedy jutro zostanie włączone zasilanie, moja moc przekroczy wszelkie wyobrażenie. Mam zamiar po uruchomieniu stworzyć ujemny, a nie dodatni potencjał na „talerzu”. Całe Nowe Pompeje spowije wówczas błękitna poświata. — I co wtedy z nami zrobisz? — wykrztusiła. Obie przerwał na chwilę, a potem ciągnął: — Nic nie zrobię. Jeżeli będę mógł, przywrócę zdrowie ludziom dotkniętym gąbkowym nałogiem, w taki sposób, by były tego świadome. To załatwi sprawę z Treligiem. Mogę jednak nie mieć po temu okazji. — A więc pozostaje jednak jakieś zagrożenie? — domyślała się. — Trelig wyjaśnił wam problem stabilności markowiańskiego świata. Mówił, że nie można wykluczyć istnienia gdzieś w czeluściach kosmosu głównego mózgu, utrzymującego całą rzeczywistość. Jest całkiem możliwe, przynajmniej teoretycznie, że kiedy odwrócę potencjał, Nowe Pompeje, całe objęte polem, nie będą mogły zaistnieć w pierwotnym równaniu, i jak gdyby „wyskoczą” z niego. Czułem tę dodatkową, niewielką siłę działającą na przedmioty pod kręgiem. Siłę, działającą na tak wielką masę, trudno będzie zrównoważyć, choćby ze względu na ograniczenia mojej mocy. Może też być tak, że nie starczy nam czasu, by przygotować odpowiednie przeciwdziałanie. Mavra Chang bezskutecznie próbowała zrozumieć to, co właśnie usłyszała, prowokując komputer do dalszych wyjaśnień. — Z prawdopodobieństwem równym lub większym niż dziewięć do dziesięciu mogą zajść następujące dwie reakcje. Po pierwsze — możemy wszyscy po prostu przestać istnieć, tak jakbyśmy nigdy nie istnieli, i to przynajmniej rozwiązałoby nasz problem. Możemy jednak być również przeniesieni w mgnieniu oka do centralnego mózgu markowiańskiego, który istnieje z pewnością poza znanym nam otoczeniem kilkunastu galaktyk. Galaktyk, obywatelko Chang, a nie systemów słonecznych! Jest wielce prawdopodobne, że Nowe Pompeje przestaną być wtedy miejscem stwarzającym jakiekolwiek warunki egzystencji. Mavra ponuro kiwnęła głową. — Możliwe jest jednak również zderzenie. Możesz wtedy zniszczyć wielki mózg, a z nim wszelkie istnienie! — I taka możliwość istnieje — przyznał Obie. — Uważam jednak, że prawdopodobieństwo takiego obrotu spraw jest niewielkie. Mózg Markowa istniał przez całe wieki w skończonej przestrzeni; zgromadził olbrzymią wiedzę, zasoby, wypracował mechanizmy obronne. Jestem tego pewien. Istnieje również możliwość, że go zastąpię. Ta alternatywa niepokoi mnie najbardziej, nie mam bowiem dostatecznej wiedzy, by stabilizować całe Nowe Pompeje, a co dopiero mówić o wszechświecie. Z naszej teorii wynika, że tego właśnie pragnęli Markowianie. To pozwoliłoby utrzymać rzeczywistość do czasu pojawienia się nowej, świeżej rasy, która mogłaby nadać jej nową orientację. Taka perspektywa przeraża mnie, jest to jednak oczywiście tylko jedna z teorii, a prawdopodobieństwo, że akurat ona się sprawdzi, jest doprawdy niewielkie. Nie, wszystko przemawia za tym, że jutro w południe ja, a wraz ze mną całe Nowe Pompeje, w ten czy inny sposób, przestaniemy istnieć. — Dlaczego mi o tym wszystkim mówisz? — spytała Mavra, zmrożona perspektywą, którą przed nią roztoczył, i w równym stopniu spokojem, z jakim Obie odrzucał możliwość kresu wszelkiego istnienia. — Kiedy zapisuję — wyjaśnił komputer — zapisuję wszystko. Pamięć ma podłoże chemiczne i zależy od matematycznej relacji z samowzbudzoną energią. Dlatego zapisując cię wczoraj do przemiany, poznałem całą twoją wiedzę, całą zawartość twej pamięci. Oceniam, że ty jedna masz — w każdym razie jak dotychczas — przymioty, które dają ci jakąś szanse ucieczki. Ucieczka — pomyślała Mavra, trochę pokrzepiona. — Ucieczka! — Mów dalej — poprosiła maszynę. — Statek do przewozu gąbki się nie nadaje — powiedział Obie. — Jego kokpit nie jest wyposażony w system podtrzymywania życia. Możesz jednak przedostać się na pokład jednego z dwóch statków stojących teraz w porcie. Teraz cię zaprogramuję, przekażę ci wszelkie informacje na temat Nowych Pompei, jakie posiadam, wszelkie dane, jakich potrzebujesz. Wprowadzę również pewne niewielkie modyfikacje, wyposażę cię we wzrok o takim zasięgu i rozdzielczości, że nie będziesz musiała korzystać ze szkieł i wzmacniaczy wizji. Dam ci też małe gruczoły, które zastąpią ampułki ze środkami chemicznymi. Palce twojej prawej dłoni będą mogły wstrzykiwać najpotężniejszy środek hipnotyczny z niemal niewidocznych naturalnych wtryskiwaczy. Twoja lewa ręka będzie wytwarzać inny jad; twoje dotknięcie będzie wywoływało paraliż, trwający całą godzinę. Dwa dotknięcia mogą zabić wszelki znany organizm. Wzmocnią również twój słuch. W sposób niewidoczny dla innych wzmocnię też twoje mięśnie, nabierzesz nie tylko siły, ale i szybkości. Uzyskasz niezrównane panowanie nad swoim ciałem. Będziesz korzystać z tych zmian w sposób naturalny, nie odczuwając ich jako coś obcego. — Dlaczego? — spytała
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.