ďťż

- Nie byłbym niezadowolony...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Jak się okazało, nie byłem. Nie zamierzam kłamać w tej sprawie. Ale przysięgam przed Dżadem oraz na życie mojej królowej i na wszystko, na co chciałbyś, żebym przysiągł, że nie rozkazałem go zamordować ani nie wiem, jak doszło do tego morderstwa. - A zatem skąd wiesz, że to był Garcia? - zapytał nieprzejednany Rodrigo. - Powiedział mi. Chciał powiedzieć mi więcej. Nie pozwoliłem mu. Rodrigo zacisnął dłonie w pięści. - I zrobiłeś tylko tyle? Nie pozwoliłeś mu powiedzieć? Mam w to uwierzyć? Żadnej kary, żadnego ujawnienia? Za zabójstwo króla? Mianowałeś jego brata konetablem Valledo. Pozwoliłeś Garcii żyć, jak chciał, robić przez te wszystkie lata, co chciał, aż o mało nie zabił mojej żony i moich chłopców? - Tak - odparł cicho Ramiro. - Pozwoliłem mu prowadzić własne życie. Gonzalez de Rada został konetablem, ponieważ był godzien tego stanowiska - nie zaprzeczaj - i ponieważ po śmierci Raimunda ty nie chciałbyś mi służyć. - Po tym, jak został zamordowany! Król wzruszył ramionami, wykonując przy tym drobny gest dłońmi. - Po tym, jak został zamordowany. Garcia nigdy nie otrzymał żadnej szarży, pozycji, urzędu, władzy... Żadnej z tych rzeczy. Mógłbyś się nad tym chwilę zastanowić, biorąc pod uwagę, czego mógł się spodziewać po swoim urodzeniu. Szczerze mówiąc, myślałem, czyby nie kazać go zgładzić, bo stanowił ryzyko i powód zakłopotania, a poza tym go nie znosiłem. Ale... miałem świadomość, że zamordował Raimunda, ponieważ sądził, że to pochwalę i ponieważ miał... dość powodów, by tak sądzić. Nikogo bym za to nie zabił. Tak, pozwoliłem mu żyć. Dochowałem tajemnicy. Pozwoliłem, by Gonzalez służył mnie i Valledo. Z honorem. Byłeś człowiekiem mego brata. Nie chciałem błagać cię o pomoc czy aprobatę, don Rodrigo, ani kiedy wstępowałem na tron, ani później. Nie zrobię tego teraz. Myślę, że byłeś jednym z tych, którzy nie widzieli, jaki naprawdę był Raimundo, i że wtedy usprawiedliwiała cię twoja młodość. Alvar usłyszał zmianę w głosie króla. - Teraz nie stanowi już usprawiedliwienia. Nie jesteśmy już młodzi, Rodrigo Belmonte, a wszystkie te wydarzenia są już przeszłością. I chociaż nie będę błagał, poproszę. Powiedziałem ci prawdę. To wszystko jest prawdą. Zostaniesz moim konetablem? Będziesz dowodzić dla mnie moją armią? Alvar już dawno temu zauważył, że Rodrigo Belmonte potrafi całkowicie i niepokojąco znieruchomieć. Zrobił to teraz. - Nie sądzę - mruknął w końcu - że przeszłość nie ma na nas wpływu. - Po chwili zapytał mocniejszym głosem: - Dowodzić armią w jakim celu, panie? - Aby zająć Fezanę. I Cartadę. I Silvenes. Lonzę. Aldżais. Elvirę. Wszystko, co zdołam. Odpowiedź była stanowcza. Alvar przekonał się, że znów drży. - A potem? - A potem - rzekł król Ramiro równie otwarcie - zamierzam okupować królestwo mojego wuja. A potem mojego brata. Jak powiedziałeś, ta kampania jest świętą wojną jedynie z nazwy. Chcę odzyskać Esperanię, don Rodrigo, i to nie tylko ziemię, którą rządził mój ojciec z łaski kalifów. Chcę całego półwyspu. Zamierzam przed śmiercią wjechać na koniu do mórz na południu, zachodzie i północy, i wysoko w góry, by spojrzeć w dół na Ferrieres - ze świadomością, że wszystkie ziemie, przez które przejechałem, to Esperania. - A potem? - A potem - odparł król Ramiro ciszej, niemal z rozbawieniem - prawdopodobnie odpocznę. I spróbuję poniewczasie pogodzić się z Dżadem za moje wszelkie grzechy popełnione pod jego światłem. Alvar de Pellino, który przez cały długi rok oraz straszliwy dzień i noc z trudem zyskiwał nową świadomość, zdał sobie sprawę, że jest tym niewymownie, szaleńczo poruszony. Mrowiła go skóra, wstały mu włoski na karku. To przez czystą wspaniałość tej wizji. Utracona i pokonana Esperania znów zjednoczona, jedno dżadyckie królestwo na całym szerokim półwyspie z Valledo i jego Jeźdźcami w jej sercu. Alvar pragnął być częścią tej wizji, ujrzeć jej ziszczenie, samemu wjechać konno do tych oceanów i w te góry ze swoim królem. Jednakże, mimo że jego serce usłyszało wezwanie do chwały, Alvar miał świadomość rzezi ściśle związanej z marzeniem króla i unoszącej się nad nim jak żywiące się padliną ptaki, gromadzące się nad polami bitew. Czy kiedykolwiek się z tym pogodzę? - pomyślał z ukłuciem rozpaczy. Wtedy usłyszał bardzo spokojny głos Rodriga Belmontego: - Mogłeś mi powiedzieć o Garcii dawno temu, panie. Chybabym ci uwierzył. Teraz ci wierzę. Skoro mnie chcesz, należę do ciebie. Z tymi słowy ukląkł przed królem, składając dłonie jak do modlitwy. Ramiro spojrzał na niego i przez chwilę nic nie mówił. - Nie uwierzyłbyś - rzekł. - Zawsze byś wątpił. Obu nam musiało przybyć lat, żebym ja to powiedział, a ty to usłyszał. Zastanawiam się, czy twój młody żołnierz jest w stanie to zrozumieć. Alvar poczerwieniał w ciemności. - Zdziwiłbyś się, panie - stwierdził Komendant. - Jest kimś więcej niż żołnierzem, chociaż później ci opowiem, co zrobił tego wieczoru w Fezanie. Jeśli mam być twoim konetablem, mam pierwszą prośbę: chciałbym, żeby Alvar de Pellino został mianowany moim heroldem, by dzierżył laskę Valledo i zanosił nasze słowa Zrodzonym z Gwiazd. To zaszczyt - stwierdził król. - On jest bardzo młody. To także niebezpieczne stanowisko w tej wojnie. - Machnął ręką w stronę znajdującej się za nimi osady. - Być może aszaryd nie będą się stosować do praw heroldów i ich kodeksów. Rodrigo pokręcił głową. - Będą. Tyle wiem. Cenią sobie własny honor tak samo, jak my swój. Nawet Muwardyjczycy. W pewien sposób szczególnie Muwardyjczycy. A Alvar dobrze się spisze. Ramiro spojrzał na niego taksująco. - Pragniesz tego? - zapytał. - Jest w tym mniej chwały, niż mógłby jej znaleźć w bitwie odważny młodzieniec. Alvar ukląkł obok Rodriga Belmontego i uniósł połączone dłonie. - Pragnę tego - odparł, odkrywając, że mówi prawdę; że pragnie właśnie tego. - Ja też zaprzysięgnę ci wierność, jeśli zechcesz mnie przyjąć, panie. Król objął dłonie Rodriga, a potem w taki sam sposób dotknął Alvara. - Zacznijmy odzyskiwać naszą utraconą ziemię - powiedział. Przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby chciał powiedzieć coś więcej. Wstali i ruszyli z powrotem do Orvilli. Lecz Alvar, nie potrafiąc powstrzymać tej myśli - nawet teraz - zadał sobie pytanie: A czyja ziemia zostanie zniszczona i utracona w trakcie tego odzyskiwania? Znał odpowiedź. Nie było to prawdziwe pytanie. U nowo mianowanego królewskiego herolda Valledo starły się w walce o dominację duma i przejmujący niepokój. A potem, zbliżając się do osady, zobaczył Dżehanę. Czekała na nich przy północnej bramie z Ammarem ibn Khairanem u boku. I patrząc w zmieszanym blasku księżyców na jej drobną, wyprostowaną postać, Alvar poczuł, jak wraca do niego miłość, zaprawiona wśród broni i przelanej krwi kroplą goryczy. Zobaczyła, że klękają obaj: najpierw Rodrigo, a potem Alvar
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.