ďťż

Jak mu opowiedziałam, wymyślił, że kłamię, bo naoglądam się serwisu i wciskam mu kit...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Tak właśnie powiedział - Barbarze zaczęły latać ręce, a głos się załamał. Lekarz położył jej dłonie na ramionach. - Proszę się uspokoić - nakazał. - A co do Maksa, to radziłem unikać dyskusji z tym człowiekiem. Inaczej cała kuracja okaże się bezskuteczna. - Tak, tak. Ale... musiałam komuś opowiedzieć, to było naprawdę silne przeżycie. Na co on, że w serwisie oglądał pogrzeb młodej dziewczyny, studentki, która bez przyczyny zmarła w trakcie wykładu. Czuła się świetnie i nagle, jak grom... Sześć dni temu. - Stale takie scenki pokazują. Ściągają na żywo z kamer bezpieczeństwa, choć to nielegalne. - Ale... ona była potem pochowana w niebieskiej sukience. Z szafirowym diademem. Też pokazywali. Lekarz żachnął się. Otarł czoło. - Więc co z tego, na Anielskie Zastępy? - spytał ostro. Nie potrafił ukryć rozdrażnienia. - Niebieskie kiecki i diademy są w modzie, noszą je miliony dzierlatek, więc do trumien też je tak stroją! Cóż w tym dziwnego? Barbara uważnie przyjrzała się lekarzowi. - To, że pan się denerwuje. Zawsze był pan taki opanowany. - Powiedzmy, że zawsze próbuję wyglądać na opanowanego - odparł, przygładzając włosy i krzywiąc twarz w wymuszonym uśmiechu. - A co do snów, to wiadomo, że stanowią odbicie rzeczywistości, a więc także takich rekwizytów jak modne stroje. - Ach... Skąd pan wie, że przyśnił mi się właśnie ten strój? - Nie, nooo... nie wiem, przecież to pani sen, nie mój. Mogę się tylko domyślać, słuchając pani wypowiedzi. - Jeszcze jedno: co to są Anielskie Zastępy? Gdzieś już o nich słyszałam. - Ech, to pojęcie mitologiczne. - Lekarz machnął ręką. - Pewnie pamięta je pani ze szkoły, Barbaro. - Być może. A więc do zobaczenia w następnym śnie, doktorze. - Do zobaczenia, droga pani. Fabian zamknął drzwi i odetchnął. Światło z trudem przesiąkało przez mgłę o odcieniu cynobru, a półnadzy tubylcy snuli się po nadmorskim bulwarze, poruszając ramionami w takt bębna. Barbara odwróciła głowę. Wolała obserwować fale na płyciźnie, nad którymi osadzono na palach kilkupiętrowy hotel, tarasy, baseny i sztuczną plażę z poliakrylowych muszelek. Oaza w oazie, bo poza Bander-shejk rozciągała się piaskowa pustynia, widoczna z poziomu kawiarni. Zajmowali mobilną lożę, która łagodnym ruchem zgodnie z życzeniem gości odwróciła się w stronę oceanu. - Tam coś płynie - powiedziała, celując w morze łopatką do mieszania koktajlu, drewnianym sztyftem zakończonym trójbarwnym proporczykiem. Pomachała nim w stronę dalekiego kutra, jachtu czy czegoś innego, co kryło się co chwila za wybrzuszeniami fal. - Zdaje ci się - mruknął Fabo. Lubił miewać przeciwne zdanie. Zjadł więcej deserów niż zwykle i całą paszczę miał umazaną malinami, truskawkami i marmoladą z róży. Jak zwykle był nagi, nastroszony łuskami i obrośnięty szczeciną, ogólnie odstręczający. - Któż by tu płynął i po co? Wody roją się od rekinów i parzących meduz, a do najbliższego portu jest ponad sto mil. - Przecież my tu jesteśmy. Może ktoś chce nas odwiedzić, ciebie, żarłocznego nocnego smoka, i mnie, wyrośniętą dziewczynkę na małżeńskim odwyku? Kto wie, czy nie powinieneś na powitanie gości narzucić jedwabnego burnusa i włożyć kolorowej mycki, jakie noszą tutejsi ważniacy? Będziesz wyglądał o niebo lepiej. - Tsss, nie używaj takich określeń - wysyczał i rozejrzał się. Licho nie śpi. Zapanowała cisza. Barbara szerzej otworzyła filtry dźwiękowe i z zewnątrz dobiegł chlupot wody pod tarasem, daleki szum fal na płyciźnie, nawoływania tubylców i głośne dudnienie bębna. Fabo przysunął talerzyk i zaczął połykać złote pestki. Na smoczym obliczu odmalowała się ekstaza, co jeszcze potęgowało jego brzydotę. Barbara sięgnęła łyżeczką po tombakowy kamyk o doskonale wrzecionowatym kształcie, który przed chwilą znalazła w swoim lalkolodzie. Smok był szybszy. Szponiasta łapa z rozmachem walnęła w stolik, przykrywając pestkę. - Tobie nie wolno - warknął. - Możesz potem żałować, kobieto. Drgnęła, przestraszona. Fabo nigdy nie zachowywał się w taki sposób. - O co ci chodzi? Chciałam raz spróbować. Przecież ty... - Nie!! To szkodzi ludziom, mogłabyś umrzeć. Ludzie nie jedzą także kamieni, drewna, kości. To mówiąc chwycił ziarnko w dwa palce i wrzucił sobie do gardła. Barbara była przekonana, że gdy przełykał, rozległ się cichy pisk. Podobno taki odgłos wydają zjadane żywcem ślimaki. Wstała, strzepnęła serwetkę i rzuciła ją na krzesło. - Wychodzę - stwierdziła. - Mam dość twojego nieokrzesania. Wszystkie samce są takie same. Fabo wykonał pojednawczy gest i uniósł się, zagradzając jej drogę. - Nie, nieee, to nie tak, zaufaj mi, Bacha. Ograniczam cię dla twojego własnego dobra, możesz mi wierzyć. - Też coś - prychnęła. - Obiecałeś, że po tygodniu wyjaśnisz, co to wszystko znaczy. I co? Tylko gbur z ciebie wyłazi! - Jeśli czujesz się urażona, przepraszam. Kuracja się kończy, więc rzeczywiście czas na podsumowanie. Napijesz się wina? - No dobrze, niech będzie - zdecydowała z ociąganiem i usiadła. - Jeśli wino, to białe. Na skinienie pojawił się kelner, półnagi krajowiec posągowej budowy. W milczeniu przyjął zamówienie, skinął głową i odpłynął jak duch. - Jesteś mi winien kilka podstawowych wyjaśnień. Powiedz, co to za świat, który zwiedzamy co noc. - Droga Barbaro, istnieje tylko jeden świat, mamy do czynienia wciąż z tą samą rzeczywistością. Możemy jedynie oglądać ją od innej strony, z innego poziomu. - Jak trafiłam na inny poziom? Dlaczego latam w powietrzu jak czarownica? - Nauczyłem cię. Gdybyś jako niemowlę została porzucona i dorastała w odosobnieniu, byłabyś tylko potencjalnie inteligentną małpą. Nie zdajesz sobie sprawy, jakich jeszcze rzeczy możesz się nauczyć. - Ach tak. Więc dlaczego nie uczysz innych oprócz mnie? Dlaczego jestem tu sama? - Nic nie wiesz o mojej praktyce. Jestem lekarzem i oczywiście pomagam wielu potrzebującym. - Lekarzem, pięknie. - Przyjrzała mu się z ironią. - Nieco odbiegasz od przyjętego wizerunku
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.