Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Pod wieczór przyjechał naczdyw, wspaniała postać, rękawiczki, zawsze wprost z pozycji, noc w
sztabie, praca Konstantego Karłowicza.
1.8.20 Grzymalówka. Leszniów.
Boże, sierpień, ¶mierć blisko, nieposkromione okrucieństwo ludzkie.
Sytuacja na froncie pogarsza się. Strzelanina za opłotkami. Wypieraj± nas z okolic przeprawy.
Wszyscy wyjechali, zostało paru sztabowców, moja taczanka czeka koło sztabu, nasłuchuję
odgłosów bitwy, jako¶ mi dobrze, niewielu nas, nie ma taborów, nie ma sztabowej administracji,
spokojnie, lekko, Timoszenko bardzo opanowany. Kniga apatyczny; Timoszenko: jeżeli ich nie
wyprze, to rozstrzelam, powtórz mu to sam; a jednak się u¶miecha. Przed nami droga wzdęta od
deszczu, cekaemy wytryskaj± w rozmaitych punktach, niewidzialna obecno¶ć nieprzyjaciela w tym
szarym i nieważkim niebie. Npl zbliża się do wsi. Przeprawa przez Styr stracona. Jedziemy na
utrapiony Leszniów, który to raz? Naczdyw — do 1. brygady. W Leszniowie strasznie, wpadamy
na 2 godziny, administracja sztabu ucieka, mur nieprzyjacielski wyrasta dokoła nas.
Bitwa pod Leszniowem. Nasza piechota w okopach, to wspaniałe; wołyńskie, bose, głupkowate
chłopaki (...) i wła¶nie oni naprawdę walcz± z Polakami, z pańskim uciskiem. Brak karabinów,
amunicji nie dowoż±, a ci chłopcy snuj± się w upale po okopach, przerzucaj± ich z jednej
wysuniętej pozycji na drug±. Chata na skraju lasu, usłużny Galicjanin daje mi herbaty, konie stoj± w
rozpadlinie.
Byłem na stanowisku baterii, dokładna, niespieszna robota techniczna.
Pod ogniem cekaemów, gwizd kul, obrzydliwe uczucie, przemykamy się okopami, jaki¶
czerwonoarmista w oknie, że niby jeste¶my otoczeni, a pewno. Gowiński był na szosie, chciał
zostawić zaprz±g, potem ruszył, znalazłem go na skraju lasu, taczanka połamana, perypetie, szukam
do kogo by się dosi±¶ć, ci od kulomiotów odpychaj±; opatrywanie rannego chłopaka, noga zadarta
w górę, wrzeszczy, jest z nim kolega, któremu zabito konia; łatamy taczankę sznurem, ruszamy,
taczanka skrzypi, nie ma skrętu. Czuję, że Gowiński doprowadzi mnie do zguby — taki już los, ten
jego goły brzuch, dziurawe buty, nos jak u Żyda i wieczne wykręty. Przesiadam się do powozu
Michała Zołnarkiewicza, co za ulga, drzemię, wieczór, zamęt w duszy, tabory, postój na drodze do
Bielawiec, póĽniej jedziemy drog± w¶ród lasu, wieczór, chłodek, szosa, zmierzch — posuwamy się
w stronę frontu, wieziemy mięso Konstantemu Karło wieżowi.
Jestem chciwy i nikczemny. Oddziały w lesie; podali tyły, zwykły obrazek. Szwadron, Bachturow
czyta komunikat o kongresie III Międzynarodówki, o tym, że przyjechali towarzysze z całego
¶wiata, biała chusteczka siostry miga w¶ród drzew, co tu po niej? Zawracamy, Michale, co to
znaczy? Gowiński uciekł, nie ma zaprzęgu. Noc, ¶pię w powozie obok Michała Karłowicza. Je-
ste¶my pod Bielawcami.
Opisać ludzi, powietrze.
Min±ł dzień, widziałem ¶mierć, białe drogi, konie w¶ród drzew, wschód i zmierzch.
Najważniejsze — budionnowcy, konie, ruch i wojna; w¶ród żyta snuj± się stateczni, bosi, widmowi
Galicjanie.
Noc w powozie.
(Pod laskiem stałem obok taczanki pisarzy pułkowych).
2.8.20 Bielawce
Historia z taczank±. Gowiński dotarł do miasteczka. Kowala nie znalazł, rzecz jasna. Moja
awantura z kowalem, pchn±łem kobietę, krzyk i łzy. Galicjanie nie chc± nam nic naprawiać.
Arsenał ¶rodków perswazji, gróĽb, pró¶b, najlepiej poskutkowała obietnica cukru. Długa historia,
jeden kowal chory, ci±gnę po drugiego, płacz, wlok± go do domu. Nikt nie chce mi uprać bielizny,
żadne namowy nie pomagaj±.
W końcu naprawiaj± mi taczankę.
Jestem zmęczony. W sztabie nastrój alarmu. Cofamy się. Nieprzyjaciel ci¶nie, lecę po
Gowińskiego, upał, lęk, że się spóĽnię, biegnę przez piachy, zawiadomiłem go, dogoniłem sztab za
wsi±, nikt mi nie daje się dosi±¶ć, uciekaj±, utrapienie, jadę jaki¶ czas z Borsukowem, pchamy się
na Brody.
Przydzielaj± mi sanitarn± taczankę 2. szwadronu, dojeżdżamy do lasu, stajemy tam z wozakiem
Iwanem. Przyjeżdża Budionny, Woroszyłow, bitwa będzie decyduj±ca, ani kroku wstecz. Rozwijaj±
się do walki trzy brygady, rozmawiam z kwatermistrzem sztabu. Atmosfera pocz±tku bitwy,
rozległe pole, aeroplany, manewry kawaleryjskie w polu, nasza konnica, eksplozje w dali, zaczęło
się, karabiny maszynowe, słońce, gdzie¶ już się starli, głuche „hurra”, my z Iwanem cofamy się w
gł±b, ¶miertelne niebezpieczeństwo, to co czuję, to nie strach, tylko, bierno¶ć, on chyba się boi;
dok±d jechać, grupa Koroczajewa jedzie na prawo, my, nie wiedzieć czemu, na lewo, walka wre,
jacy¶ konni nas doganiaj±, to ranni, jeden ¶miertelnie blady — bracie, weĽ mnie ze sob±, spodnie
całe we krwi, grozi, że zastrzeli, jeżeli go nie weĽmiemy, ¶ci±gamy go z siodła, okropnie wygl±da,
kurtkę Iwana powalała krew, Kozak, zatrzymaj się, niech go opatrzę, jest ranny do¶ć lekko, w
brzuch, ko¶ć uszkodzona, bierzemy jeszcze jednego, pod którym koń padł. Opisać rannego. Długo
kr±żymy pod ogniem po polach, nic nie widać, te obojętne drogi, ta trawka; posyłamy jezdnych,
dotarli do szosy — dok±d wła¶ciwie jechać, na Radziwiłłów, czy na Brody? W Radziwiłłowie
powinien być sztab kwatermistrzostwa i wszystkie treny, my¶lę, że w Brodach będzie ciekawiej, toć
to bitwa o Brody. Przeważyło zdanie Iwana, jacy¶ ludzie z taborów mówi±, że w Brodach —
Polacy, tabory uciekaj±, sztab armii wycofał się. Jedziemy na Radziwiłłów. Przyjeżdżamy w nocy
|
WÄ…tki
|