ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Pewnie można - myślę. Spróbuj, Kometo, wcisnąć
swój... Wracam do sprawy kluczy. Chciała z nich zrobić
użytek. Ciekaw jestem po co.
- Tęskniłam za tobą... - Przewraca oczami.
Wtyka sobie do nosa rurkę, przykuca. Potem będzie
moja kolej - myślę, czekając na ciepło, które za chwilę
ogarnie mnie bez reszty. Widzę, jak odpływa, zaraz do
niej dołączę. Trawa jest wysoka jak stuletni bór. Przemy-
kam między jej łodygami niczym boża krówka. Bezpiecz-
133
ny i spokojny... Napęczniały czymś miłym i dobrym. Ju2
nie czuję nóg ani rąk, wznoszę się jak balon ponad
korony traw. Jak taki ciężki balon może latać - myślę
i nagle odkrywam przyczynę: to dlatego, że jestem czer-
wony! Odkrycie bawi mnie do tego stopnia, że krztuszę
się ze śmiechu. Kometa mi wtóruje, ale jej śmiech mnie
drażni, ona nie jest czerwonym balonem, a tylko czerwo-
ne balony mają prawo do zabawy. Więc próbuję ją
uciszyć, ale ona się nie daje, więc jeszcze bardziej próbu-
ję, zaczyna piszczeć, to jest gorsze niż śmiech, coś spadło
mi na głowę, pewnie jedna z traw, dla bożej krówki to
może być groźne, ale przecież ja jestem... ja jestem...
A naprzeciwko mnie stoją one. Każda trzyma w ręku
kij. Przecież Dorota nie była do niej podobna, a teraz jest
identyczna... Po chwili zlewają się w jedną Kometę,
która oddala się coraz bardziej, zaraz zgaśnie... Ich ude-
rzenia bywają niebezpieczne, gdzieś to czytałem... Ob-
macuję głowę, musiała się z nią zderzyć, bo wyczuwam
guza, ale guz usypia, a ja razem z nim.
Budzi mnie deszcz. Jestem sam. Jest mi okropnie
zimno. Żołądek mi wariuje, łeb pęka. Mam uczucie, że
ktoś mi powbijał w podeszwy stóp kołki, bo każdy krok
to tortura. Sprawdzam kieszenie, ale są puste, nie pamię-
tam zresztą, czy przedtem było inaczej. Muszę jakoś
dostać się do chałupy. Gdy docieram do najbliższego
przystanku, jestem zupełnie mokry. Nie tylko od de-
szczu.
Współpasażerowie starają się omijać mnie wzrokiem,
dzięki czemu moja obecność staje się szczególnie widocz-
na. Zresztą i tak by była. Modlę się, żeby nie wkroczył
kanar, tym razem moje modły zostają wysłuchane, dojeż-
dżam, gdzie trzeba. Ledwie wysiadam, ogarnia mnie fala
mdłości. Wiem, co by mi pomogło, ale tego akurat nie
mam. Ani krztyny.
Drzwi domu otwiera mi ojciec.
134
- Kieszenie... - mówi na przywitanie, więc wywracam
je na drugą stronę. - Nie wolno ci wychodzić poza
bramę. Nigdzie. Do chwili, kiedy się nie zdecydujesz na
wizytę u specjalisty.
Tak więc przemowa matki odniosła efekty. Mężczyzna
bierze sprawy w swoje ręce - myślę, wlokąc się do siebie.
Mam ochotę na dużo jedzenia, najpierw muszę się jednak
przebrać. Widzę, że pokój pod moją nieobecność został
przewrócony do góry nogami. Bez zacierania śladów.
- To ty? - pytam ojca.
- Ja - przyznaje.
Jego wyznanie sprawia mi rodzaj ulgi. Nie zniósłbym,
gdyby to była Gienia.
- A co ze szkołą? - pytam. - Jeszcze przez tydzień są
lekcje.
- To znaczy, będziesz miał braki... - ironizuje.
Niedługo wyjeżdżam do Anglii. Szesnaście dni, obli-
czam szybko, jakoś to wytrzymam. Zdaje się czytać
w moich myślach.
- Oczywiście, o wyjeździe zapomnij... - słyszę, ale
jeszcze nie mogę w to uwierzyć.
- Przecież wszystko jest już załatwione. Zapłaciliście
za ten obóz... - przypominam słabo. Wstrząsają mną
dreszcze.
- Miewaliśmy w życiu większe straty - mówi.
Trochę go nawet podziwiam w tej roli, szybko się jej
nauczył... Gdybym nie wiedział, że gra, mój podziw
byłby pewnie jednak większy. Przez chwilę zaprząta mnie
również reżyser, pociągający z oddali za niewidzialne
sznurki. Odlepiłem się wczoraj od drzwi w trakcie roz-
mowy. Nie wiem, jak długo trwała. Nie wiem, co jeszcze
miała matka do powiedzenia na mój temat. A może on
też coś miał?
- Aha, jeszcze jedno... - Odwraca się od drzwi, za-
mierzał już mnie opuścić. - Oddaj mi klucze, proszę.
135
- Klucze? - powtarzam wolno, próbuję zebrać myśli,
ale to nie jest łatwe.
Czuję, że pudło z kluczami w mieszkaniu Komety
wzbogaciło się o kolejne eksponaty. Rąbnęła mi już drugi
komplet - myślę z mieszaniną paniki i podziwu.
- Nie wiem, gdzie są... Nie będzie mi łatwo teraz
cokolwiek tu znaleźć... - Unoszę się gniewem, dodaje on
pozorów prawdomówności temu, co mówię.
- Masz dużo czasu na szukanie... - słyszę jeszcze,
zanim wychodzi.
HAIKU 11
Ryzyk-fizyk,
wypadło
na ciebie.
Dopiero po południu ktoś podnosi w mieszkaniu Ko-
mety słuchawkę. To Dorota.
- Co u ciebie? - pytam ostrożnie.
Jest ożywiona. Już wie, w jakim regionie Hiszpanii
będzie kiedyś mieszkać. Rzuca kilka egzotycznych nazw,
słucham jej nieuważnie.
- Spotkamy się? - pyta.
Ona jest o mnie zazdrosna" - przypominają mi się
słowa Komety.
- Mam szlaban na wychodzenie z domu. I przyjmo-
wanie gości. - Wypowiadając to, myślę, że wizyta u leka-
rza to niezbyt wysoka cena za wolność.
- Dlaczego? - W jej głosie brzmi zdumienie.
- Rozmawiałaś dziś z Alą? - odpowiadam pytaniem
na pytanie.
- Niewykonalne. Ostatnio była w chałupie wczo-
raj wieczorem. Ktoś zadzwonił i wyszła. Nie wróciła do
tej pory. Starzy są wściekli. To się jej coraz częściej
zdarza.
- Tym kimś byłem ja - przyznaję. - Spędziliśmy razem
noc. Nie w tym sensie, jak myślisz - dodaję spiesznie.
- Skąd wiesz, co ja myślę? - Nie jest już tak rozluź-
niona jak na początku rozmowy. - Gdzie ona teraz jest?
137
- Pojęcia nie mam. Rano już jej nie było. Moich
kluczy też nie. Błagam cię, jak wróci, poproś, żeby mi
oddała. Niech zadzwoni, to coś wymyślimy... - Czuję się
idiotycznie. Więzień we własnym domu. Dorota milczy,
cisza się przeciąga. - Kometa twierdzi, że zmyślasz -
mówię wreszcie. - Z jej chorobą, no i w ogóle, no
wiesz...
Dorota parska śmiechem.
- Ona zawsze zaprzecza wszystkiemu, co niewygod-
ne. Po co miałabym kłamać?
- Nie wiem...
- Chyba nie wierzysz narkomance? Dla ludzi uzależ-
nionych kłamstwo to bułka z masłem. Element manipu-
lacji. I to jest najgorsze dla otoczenia. Nie wiesz, czego
się trzymać.
Nie podoba mi się to uogólnianie. Zastanawiam się,
co powiedzieć. Milczę tylko z powodu natłoku pytań,
które kłębią się w mojej głowie. Nagle świta mi genialna
myśl. Przecież możemy sobie pogawędzić inną drogą.
Czasem łatwiej jest coś opowiedzieć, ukrywając nie tylko
twarz, ale i głos. Można ostrożnie dobierać słowa. Moż-
na je zmieniać
|
WÄ
tki
|