ďťż

Gdy odsunęła się zasłona, dziewczyna uniosła głowę i na Conana spojrzała twarz, która mogła przyśnić się w najpiękniejszym ze snów...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
.. Szafirowe oczy pod cienkimi, lekko zmarszczonymi brwiami patrzyły ze smutkiem i pokorą. Na białych jak śnieg policzkach igrał lekki rumieniec, podobne do malutkiego pąku róży, zaciśnięte usta stworzone były do miłości. Spotkała się wzrokiem z Conanem i zalała się rumieńcem. Wargi dziewczyny uchyliły się, pokazując oślepiająco białe zęby. Zrobiła krok w jego stronę i na jej nodze zadźwięczał cienki, stalowy łańcuch. - To mój najlepszy towar! No i jak, która z nas jest ładniejsza? Zirina podniosła głowę niewolnicy za podbródek. Przy złotowłosej dziewczynie uroda Ziriny zupełnie zblakła. Conan, nie odrywając od dziewczyny oczarowanego wzroku, sięgnął ręką do sakiewki. - A jużci, takiemu gładyszowi jak król Conan miałyby się podobać stuletnie staruchy! - rozległ się z tyłu cienki, jadowity głosik. - Jesteś w Szaissie, królu, tutaj nic nie jest takie, jak się wydaje! Conan obejrzał się i zobaczył w ogromnej klatce niebieskiego ptaka z kpiącymi, czarnymi oczami. Nie rozumiejąc, o jaką staruchę chodzi, Conan spojrzał na dziewczynę i aż się cofnął. Przed nim stała pomarszczona, bezzębna, chuda jak szkielet starucha i z zachwytem patrzyła na króla wyblakłymi, ropiejącymi oczami. Na cienkiej, brązowej nodze wiedźmy kołysał się stalowy łańcuch. Właścicielka spochmurniała, zasunęła zasłonę i podeszła do klatki z ptakiem. - A to się rozgadał, łobuz jeden! Ciebie to już na pewno nikt nie kupi. Komu jesteś potrzebny, Ptaku Mówiący Prawdę? Nikt nie lubi prawdy. Siedź cicho! - Z tymi słowami Zirina narzuciła na klatkę dużą, jaskrawą chustę, ptak ćwierknął urażony, pokręcił siei ucichł. Tymczasem stary Kaltus szukał czegoś w leżącej na podłodze stercie broni. Wreszcie z triumfalną miną wyciągnął ogromny miecz z prostą, niezdobioną rękojeścią, w szerokiej, skórzanej pochwie. - Po to właśnie przyszedłem. Oto on, Cudowny Miecz - Pogromca Demonów! Masz monetę. Miecz jest mój! - Rzucił Zirinie pieniądz, a ta chwyciła go w locie i pospiesznie zaproponowała Kaltusowi cudowną kolczugę i magiczną tarczę. - Nie, kupiłem już to, czego potrzebowałem! A teraz ugość nas swoim winem, i tak nigdy ci się nie skończy! Zirina podała im z uprzejmą miną złote puchary, sama zaś wzięła ołowiany. Kaltus spojrzał uważnie na Conana, potem na puchar, potem znowu na Conana. - Nie, gospodyni, król nie będzie pił z tego pucharu. Sobie weź złoty, a jemu daj ołowiany! - Nie uchodzi, aby gość pił ze zwykłego pucharu! To hańba dla mojej gościnności. Zresztą król na pewno nie zechce pić z takiego ohydnego naczynia. Ale Kaltus zdecydowanym ruchem odebrał jej puchar, wsunął go w rękę niczego nie rozumiejącego Conana, po czym zaprowadził go do wielkiego lustra, wiszącego obok drzwi: - Popatrz uważnie, królu, a wszystko zrozumiesz! Z lustra patrzyła na Conana smagła twarz młodzieńca z potarganymi włosami i pierwszym puszkiem nad górną wargą. Obok niego stał bardzo do niego podobny trzydziestoletni wojownik, potężny, barczysty, z ogromnymi mięśniami na rękach i piersiach. - Co to za cuda? - wykrzyknął Conan i młodzieniec w lustrze powtórzył ruchy jego warg. - Zwyczajne magiczne lustro, które pokazuje starców jako mężów w sile wieku, a młodych jako chłopców... Nie patrz jednak na twarz, tylko na szyję. I na puchar... Widzisz? Conan przyjrzał się uważniej i zobaczył, że wzór magicznych znaków na czarodziejskiej obroży jest taki sam jak wzór na pucharze. Tego właśnie szukał! Wylał wino na podłogę, szybko wyjął monetę i położył ją na stoliku. Na twarzy Ziriny nie było teraz śladu po cudownej urodzie. Wykrzywiona złością czarodziejka popatrzyła na króla z nienawiścią. - I tak się stąd nie wydostaniesz! - zasyczała. - Zostaniesz tu na zawsze i ozdobisz Wielki Kolec! Czerwone wargi rozpłynęły się na połowę twarzy i na Conana patrzył teraz ohydny potwór z płonącymi oczami i ostrą szczeciną włosów. Brązowe worki piersi zwisały na brzuch, grube, słoniowe nogi tupały gniewnie, wstrząsając podłogą. - Obrabowali! Pobili! Straż! Chwytajcie ich! Szybciej! Conan nie czekał, aż przybiegną brzęczące żelazem potwory, tylko rzucił się do drzwi. Za nim biegł żwawo stary Kaltus. Słońce było już bardzo nisko, postukujące kamiennymi liśćmi drzewa rzucały długi cień. Cymmerianie pomknęli w stronę bramy. Conan przyciskał do piersi puchar, a Kaltus obejmował swój miecz. Na bazarze za nimi zapanował straszliwy harmider i zgiełk. Najwidoczniej strażnicy zgubili ślad i szukali teraz we wszystkich kramach. - Królu, póki oni przetrząsają bazar i nie depczą nam po piętach, musisz mi pomóc - wydusił Kaltus, wyjmując z pochwy miecz. - Miecz jest w moich rękach, ale mnie nie będzie się słuchał. Przeczytaj szybko, co jest napisane na klindze! Conan przyjrzał się uważnie świetlistej stali i odczytał na wpół starty napis. - Tu jest napisane "Mahgran!" Dlaczego kupiłeś właśnie miecz, a nie Ptaka Mówiącego Prawdę? - Wiedźma miała rację, prawdy nikt nie lubi, a miecz... Takimi mieczami walczyli bogowie i demony. Zaraz zobaczysz, jak nam pomoże. - Starzec machnął mieczem nad głową i wskazał Conanowi strażników i tłum innego plugastwa, pędzących w ich stronę. - Wrogowie idą! Mahgran! - wykrzyknął. Miecz drgnął w jego ręku jak żywy, po ostrzu z trzaskiem przebiegła cienka jak żmijka błyskawica i klinga przemieniła się w trzepoczącą wiązkę ognia. Palce Kaltusa rozchyliły się, ale miecz nie wypadł z jego rąk, lecz wzbił się w górę i sypiąc iskrami, pomknął naprzeciw wyjącej tłuszczy
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.