Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
B.K. Lowenthal by³ ostatecznie tylko cz³owiekiem i móg³ siê pomyliæ. Czy¿ Grenlandia nie le¿a³a miêdzy dwoma morzami? Wystarczy³oby wiêc odchylenie spowodowane przez jak±¶ okoliczno¶æ natury atmosferycznej, by przedmiot tylu po¿±dañ wymkn±³ siê ludzkiej chciwo¶ci.
Osobisto¶ci±, której by nie zadowoli³o takie rozwi±zanie, by³ pan Ewald Schnack, delegat Grenlandii na Konferencjê Miêdzynarodow±, który znajdowa³ siê w¶ród pasa¿erów „Mozika”. Jego kraj mia³ siê staæ najbogatszym pañstwem ¶wiata. Kasy rz±dowe nie by³y dostatecznie liczne ani do¶æ pojemne, by wch³on±æ tyle trylionów !
Szczê¶liwy naród, w którym nikt nie bêdzie p³aci³ podatków i gdzie zostanie zlikwidowane ubóstwo! Wzi±wszy pod uwagê m±dro¶æ rasy skandynawskiej mo¿na by³o przypuszczaæ, ¿e ta olbrzymia masa z³ota bêdzie wydawana z najwiêksz± roztropno¶ci±. Spodziewano siê, ¿e rynek pieniê¿ny nie dozna zbyt wielkiego wstrz±su wskutek z³otego deszczu, jakim Jowisz zala³ niegdy¶ piêkn± Danae* je¶li wierzyæ opowiadaniom mitologicznym.
Pan Schnack mia³ siê staæ g³ówn± osob± na pok³adzie. Dean Forsyth i doktor Hudelson nikli wobec delegata Grenlandii. Pa³ali wspóln± nienawi¶ci± do reprezentanta pañstwa, które nie pozostawia³o im ¿adnego udzia³u — choæby dla zadowolenia pró¿no¶ci — w ich nie¶miertelnym odkryciu.
Odleg³o¶æ z Charlestonu do Uperniviku mo¿na oceniæ na trzy tysi±ce trzysta mil, to jest ponad sze¶æ tysiêcy kilometrów. Przebycie jej mia³o zaj±æ oko³o piêtnastu dni, ³±cznie z postojem w Bostonie, gdzie „Mozik” zaopatrzy³by siê w wêgiel. Je¶li chodzi o zapasy ¿ywno¶ci, zabrano ilo¶æ wystarczaj±c± na przeci±g kilku miesiêcy, jak to zrobi³y i inne okrêty zmierzaj±ce w tym samym kierunku, gdy¿ wskutek nap³ywu ciekawych nie mo¿na by³o nikomu zapewniæ utrzymania w Uperniviku.
„Mozik” pod±¿y³ najpierw na pó³noc, wzd³u¿ wschodniego wybrze¿a Stanów Zjednoczonych. Lecz nazajutrz po wyje¼dzie, zostawiwszy za sob± przyl±dek Hatteras, najdalej wysuniêty cypel Pó³nocnej Karoliny, wyp³yn±³ na pe³ne morze.
W lipcu pogoda jest zazwyczaj piêkna na tych wodach Atlantyku i dopóki wiatr wia³ z zachodu, parowiec, os³oniêty brzegiem, ¶lizga³ siê po spokojnym morzu. Czasem jednak, na nieszczê¶cie, zaczyna³o d±æ z pe³nego morza i wtedy ko³ysanie i falowanie powodowa³y swe zwyk³e skutki.
Podczas gdy pan Schnack mia³ silny organizm, jak przysta³o na trylionera, inaczej przedstawia³y siê sprawy pana Forsytha i doktora Hudelsona. By³a to ich pierwsza podró¿ morska i p³acili Neptunowi* hojny okup. Mimo to ani przez chwilê nie ¿a³owali, ¿e dali siê wci±gn±æ w tê przygodê.
Nie trzeba dodawaæ, ¿e niedyspozycja, skazuj±ca astronomów na zupe³n± bezsilno¶æ, zosta³a wykorzystana przez parê narzeczonych, którzy nie ulegali morskiej chorobie. Tak wiêc nadrabiali stracony czas, gdy ojciec i wuj jêczeli ¿a³o¶nie pod mdl±cymi razami perfidnej Amfitryty. Narzeczeni rozstawali siê jedynie dla niesienia pomocy chorym. Jednak, nie bez pewnej wyrafinowanej chytro¶ci, rozdzielili miêdzy siebie pracê. Gdy Jenny pociesza³a pana Deana Forsytha, Francis Gordon tymczasem dodawa³ otuchy doktorowi Hudelsonowi.
Gdy ko³ysanie by³o s³absze, Jenny i Francis wyprowadzali dwóch nieszczêsnych astronomów z kabin na ¶wie¿e powietrze, sadzali ich na wyplatanych fotelach na górnym pok³adzie niezbyt daleko od siebie, staraj±c siê stopniowo zmniejszaæ jeszcze ten dystans.
— Jak siê pan czuje? — pyta³a Jenny okrywaj±c pledem nogi pana Forsytha.
— Fatalnie! — wzdycha³ chory nie bardzo wiedz±c, kto do niego mówi.
A Francis opieraj±c doktora na wygodnie u³o¿onych poduszkach powtarza³ uprzejmym tonem, jakby nigdy nie zosta³ wygnany z domu przy ulicy Morissa:
— Jak tam zdrowie, panie doktorze?
Dwaj rywale przebywali razem na pok³adzie kilka godzin, maj±c tylko niejasne pojêcie, ¿e znajduj± siê obok siebie. Dla obudzenia w nich iskierki ¿ycia trzeba by³o, by pan Schnack przeszed³ niedaleko, spokojny, st±paj±cy pewnie jak majtek z bocianiego gniazda, który drwi z ko³ysania statku. Zadziera³ nosa jak cz³owiek, który ma tylko z³ote sny i który wszystko widzi w z³otych barwach. S³aby b³ysk pokazywa³ siê wtedy w oczach pana Forsytha i pana Hudelsona, którzy znajdowali do¶æ si³y, by mruczeæ nienawistnie pod nosem.
— Rabu¶ meteorów! — szepta³ pan Forsyth.
— Z³odziej bolidów! — szepta³ pan Hudelson.
Pan Schnack nie zwraca³ na to uwagi; nie raczy³ nawet spostrzec ich obecno¶ci na pok³adzie. Chodzi³ tam i z powrotem pogardliwie, z pewno¶ci± siebie cz³owieka, który znajdzie w swym kraju wiêcej pieniêdzy ni¿ potrzeba na stokrotne sp³acenie d³ugów publicznych ca³ego ¶wiata.
¯egluga odbywa³a siê jednak w warunkach na ogó³ pomy¶lnych. Mo¿na by³o przypuszczaæ, ¿e inne statki, które wyruszy³y z portów wschodniego wybrze¿a, d±¿± na pó³noc kieruj±c siê do Cie¶niny Dayisa, a inne jeszcze, o tym samym celu podró¿y, przep³ywaj± w tym momencie Atlantyk.
„Mozik” min±³ z daleka Nowy Jork i steruj±c na pó³noco-wschód p³yn±³ ku Bostonowi. Rankiem trzydziestego lipca rzuci³ kotwicê przed stolic± stanu Massachusetts. Jeden dzieñ wystarczy³, by zape³niæ ³adowniê, co by³o konieczne, gdy¿ w Grenlandii nie mo¿na odnowiæ zapasów paliwa.
Choæ warunki ¿eglugi nie by³y najgorsze, wiêkszo¶æ pasa¿erów ucierpia³a mocno z powodu morskiej choroby. Piêæ czy sze¶æ osób da³o za wygran± i rezygnuj±c z dalszej podró¿y wysiad³o w Bostonie
|
WÄ…tki
|