ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
.. Odgadł go!
odgadł!
Powtarzając ten wyraz pospieszył zaraz protonotariusz kierując się ku tumowi , który cały dzień do późnej nocy stał otworem.
Kościół był pusty, jedna lampa gorejąca wiecznie płonęła przed ołtarzem.
W pośrodku, na czterech grubych słupkach kamiennych oparty, stał nieforemnie wyciosany grobowiec, na kształt skrzyni ogromnej, zawierający zwłoki króla Mieszka.
Tu także dwie lampki paliły się rzucając mdłe światełko.
Przy tumbie tej znalazł wchodzący ksiądz Petrek klęczącego z głową o kamień opartą mnicha.
Gdy na szelest kroków jego podniósł się nieznajomy, blada twarz jego okryta była łzami, ręce mu drżały.
Szybko, żegnając się, wstał od grobowca ujrzawszy księdza i uspokojony podszedł ku niemu.
Na Boga litościwego!
zawołał doń ksiądz Petrek, uchodźcie co najprędzej...
ksiądz opat podejrzenie ma, a raczej...
chytry wzrok bazyliszka, poznał was...
znalazł w rysach waszych i głosie podobieństwo do króla...
powiedział mi: To jeden z synów Ody...
Kazano mi was ściągnąć do zamku albo do mnie...
dla badania...
Uchodźcie niezwłocznie...
spieszcie...
Ja powiem, żem was nie znalazł, nie widział...
Na podzamczu znajdziecie schronienie...
I do ucha mu się nachylając szeptać coś zaczął.
Mnich ręką skinął obojętnie.
Ale mam ja tu wiernych naszych sług dosyć, rzekł uśmiechając się, bądźcie spokojni o mnie...
Bywajcie zdrowi...
Bóg z wami.
Ksiądz Petrek stał jeszcze we drzwiach tumu, gdy mnich szybkim krokiem wyszedłszy z kościoła, z widoczną miejsca świadomością, ciasnymi przejściami udał się w głąb zamku i z oczów mu zniknął.
Odetchnął protonotariusz lżej i powolnym krokiem do swojej celi powrócił.
Niedługo potem pacholę przyszło od księdza opata z wezwaniem księdza Petrka do niego.
Cóżeście uczynili?
Gdzie mnich?
zapytał Aron.
Ruchem rąk rozpaczliwym odpowiedział posłany.
Nigdzie ani śladu!
... I ja, i służba kościelna w tumie, około niego na próżnośmy mnicha szukali...
ani na grodzie, ani na drodze, ani w okolicy śladu ni wieści nie dopytaliśmy.
Znikł...
nie wiem jak...
Znikł!
szepnął Aron.
Popatrzył pilno na księdza Petrka i z dziwnym twarzy wyrazem dodał.
Nie ma więc potrzeby nikomu o nim wspominać...
rozumiecie; tym bardziej, iż trochę winy na was spada, żeście o duchownym obcym natychmiast znać mi nie dali...
Ksiądz Petrek chciał się tłumaczyć, lecz opat dał znak ręką, by za milkł.
Bóg z wami...
idźcie w pokoju!
Rozdział 6.
Ksiądz Petrek oprócz swych obowiązków pisarza, którymi wiele do czynienia nie miał, bo w wolnych chwilach nawet przepisywanie kanonów bardzo szło opieszale spełniał też inne duchowne na zamku posługi, nie tak może z gorliwości wielkiej, jak raczej, aby się wcisnąć wszędzie i dowiedzieć o wszystkim, co go obchodziło.
Najmniejsze drobnostki nie były mu obojętne.
Obchodzić był zwykł więzienia niosąc pociechę duchowną winowajcom i skazanym, nawracał po trosze rozpuszczonych wojaków, apostołował między czeladzią pogańskimi jeszcze przesiąkłą przesądami.
Służba zamkowa męska i niewieścia wszelkich stopni była mu poufale znajomą.
Mimo pozoru wcale nie ujmującego, przebiegły człeczyna umiał sobie jednać ludzi rozmaitymi przysługami, dobrym słowem, datkami i dla niego chętnie się wszystkie usta otwierały.
Znano też jego stosunek z opatem Aronem, u Bolesława wszechwładnym, przyczyniało się to do nadania mu powagi.
Nie było więc dziwnym ukazanie się księdza Petrka w żadnym zaKątku zamkowym, prawo wnijścia swobodnego, które suknia sama dawała, służyło mu wszędzie.
Domyślano się tam często rozkazów z góry, gdzie ich wcale nie było.
Ksiądz śmiało korzystał z przywilejów swego stanu i położenia pewien, że mu tego nikt za złe nie weźmie.
Nie zadziwiło też nikogo, gdy ksiądz pisarz, jak go pospolicie na dworze nazywano, tegoż dnia wieczorem błądząc po podwórzach znalazł się u wnijścia do ciemnic.
W szyi otwartej siedział w kożuchu stróż więzienny, a naprzeciw niego oprawca...
Pierwszy z nich jadł coś z garnka, który starannie kulił między kolanami, drugi mu się przypatrywał.
Byli z sobą w dobrej z dawna przyjaźni.
Zobaczywszy księdza przed sobą oba natychmiast powstali.
Ryba na bok usunął garnuszek, przyszli przyklękując pocałować go w rękę i odebrać błogosławieństwo.
Ksiądz się zwrócił do kata.
Gdzie Jaksowie siedzą?
zapytał jakby omyłką.
Ryba i kat popatrzeli na siebie.
Ano ich do dnia jeszcze wyprowadzono na stracenie!
ozwał się Ryba.
Stracono ich?
spytał ksiądz Petrek
|
WÄ
tki
|