ďťż

Iwan Wiesałowicz przepadł bez wieści...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nikt o nim nie słyszał. Jest i jednak wieczna sprawiedliwość, która sprawia, że każdy występek nosi w sobie zarodek odwetu. Z MURSUK DO KAIRWAN TEDETU — To jest niemiecki efendi, o którego przybyciu doniósł mi mój klient z Trypolisu, — powiedział Manasse Ben Aharab, przedstawiając mnie swojej córce. Dziewczyna podała mi dłoń i powiedziała: — Witamy cię u nas, efendina. List, który otrzymaliśmy, powiedział nam wiele o tobie. Dowiedzieliśmy się, że przewędrowałeś świat wzdłuż i wszerz i więcej przeżyłeś i doświadczyłeś, niż wielu innych. Cieszyłam się na twoje przybycie; żyjemy tu bardzo samotnie, ponieważ nie mamy nikogo komu moglibyśmy być przyjaciółmi. Zostań na długo, na bardzo długo w naszym domu, którego jestem panią! Postaram się, żeby spodobało ci się u nas. Dziewczyna była piękna. Gdy jej ojciec zaprowadził mnie do niej, podniosła się z miękkich sof z czerwonego aksamitu, obiegających dookoła cztery ściany pokoju. Nosiła szerokie spodnie z białego jedwabiu, które były przychwycone do jej kostek złotymi klamrami, a w biodrach podtrzymywane bladoniebieską szarfą przetykaną bogato złotem. Nagie, mieniące się różowo stopy tkwiły w ślicznych, jedwabistofioletowych pantofelkach. Wokół górnej części ciała ciasno przylegała kurtka z ciemnoniebieskiego jedwabiu, która zamiast guzikami zesznurowana była szczerozłotymi łańcuszkami. Niebieskoczarne, gęste włosy opadały szeroko w długich, ciężkich warkoczach; błyszczały w nich szpilki o wielkich, srebrnych główkach, a nad czołem błyszczał luźny diadem ze złotych monet różnej wielkości. Na małych dłoniach lśniły pierścienie, których wartość była z pewnością wielka. Nie było to jednak bogactwo, które mogło mnie zafascynować. Można być bogatym w doświadczenie, poważanie innych oraz wykształcenie — a także mieć pieniądze, i właśnie to bogactwo jest samo w sobie najmniej wartościowe. To zewnętrzne bogactwo wspierał tu jednakże wyraz majestatu i dostojeństwa, który kładł się na misternie zarysowanych ustach; jedynie z migdałowate wyciętych, błyszczących oczu padało spokojne, szczere, zadumane spojrzenie, które bardziej jeszcze, pozwalało wysnuć wniosek o jej intelekcie i uduchowieniu. Poza tym Rachela, bo tak nazywała się dziewczyna, liczyła dopiero piętnaście wiosen; jest to jednak wiek, w którym mieszkanki gorącego Południa uchodzą już za dorosłe. Przybyłem z Trypolisu od Mursuk, stolicy prowincji Fezzan, i zatrzymałem się u bogatego żydowskiego kupca Manasse Ben Aharaba, dla którego miałem rekomendacje. Manasse podjął mnie z wielką gościnnością i uczynił wszystko, abym zamieszkał w jego domu, gdzie uważano mnie niemalże za syna. Miało to wyjątkową zaletę: kupiec żył bowiem z dala od ludzi i świata, przypuszczalnie z tego powodu, że ludność Mursuk składała się głównie z Mahometan, którzy, jak wiadomo, darzą Żydów o wiele mniejszym szacunkiem, niż chrześcijan. Muzułmanin uznaje Chrystusa za największego proroka po Mahamecie i nie potrafi wybaczyć Żydom, że ich przodkowie ukrzyżowali Isa Ben Marryam, to jest Jezusa, syna Marii. Manasse był wdowcem, a Rachela jego jedynym dzieckiem. Oboje czynili wszystko, co w ich mocy, by uprzyjemnić mi pobyt w Mursuk. Znalazłem więc gościnne, o jakiej nie śniłem w tej afrykańskiej oazie. W związku z tym, że moja podróż miała mnie zaprowadzić daleko w głąb pustyni, byłem zmuszony podjąć najpierw kilka krótkich, a potem coraz dalszych wypadów, by ponownie przyzwyczaić się do pustynnego klimatu, a każdej z tych wycieczek towarzyszyło zatroskane pożegnanie, podczas gdy mój powrót wzbudzał zawsze szczerą i niewymuszoną radość. Aby w moich wyprawach nie być zupełnie sam, wyszukałem sobie towarzysza, przy czym Manasse Ben Aharab polecił mi jednego ze swoich służących, imieniem Ali. Ów był jeszcze młody, miał nieco ponad dwadzieścia lat i był bardzo przydatnym człowiekiem. Mówił wieloma dialektami arabskimi i nie miał rodziny, która wiązałaby go z określonym miejscem. Był wierny, oddany i co najważniejsze, szczery. Miał tylko jedną wadę, która sprawiała mi więcej radości, niż zmartwień: przeczytał kilka książek i w skutek tego sądził, że jest bardzo uczonym człowiekiem. Uważał się również za wielkiego bohatera, jakkolwiek zgodnie z prawdą trzeba zaznaczyć, że niewątpliwie odznaczał się odwagą. W związku z poczuciem własnej wartości nie był zadowolony z prostego imienia Ali i, jak to jest w zwyczaju na Południu, w niezbyt stosownej chwili zaczynał rozprawiać o swoich przodkach, dołączając do swojego nazwiska imiona najbliższych pradziadów. Wtedy nie nazywał się po prostu Ali, lecz Ali el Hakemi Ibn Abbas er Rumi Ben Hasis Omar en Nasafi Ibn Sadek Kamil el Batal
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.