ďťż

Ryszard wsunB klucz do zamka drzwi wej[ciowych; wszedB gBadko, cho do[ ciasno, jednak nie chciaB si obróci

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zamiast tego ze skrzynki na listy rozlegBy si dzwiki jakiego[ dziwnego instrumentu klawiszowego, chyba celesty, grajcego molto mar-cato melodyjk znan mu pod tytuBem Balls to Mr. Bangel-stein. Po szesnastu taktach, co zabraBo caBe dwadzie[cia sekund, muzyka si urwaBa, Ryszard wycignB klucz z zamka, a policjanci nadal nie okazali ani [ladu zdziwienia czy rozbawienia, lecz drzwi pozostaBy zamknite.  Czy zna pan jaki[ inny legalny sposób dostania si na teren tej posesji, doktorze Vaisey?  spytaB posterunkowy Blackett. 308  Obawiam si, |e nie. Hm, chocia| mogliby[my obej[ dom, podsadzi jeden drugiego przez mur i spróbowa wej[ od strony ogrodu, ale szczerze mówic, podejrzewam, |e nie mieliby[my tam wikszego szcz[cia ni| tutaj.  Musz wyzna, |e i ja tak podejrzewam, sir.  Czy sdzi pan, sir, |e kto[ spBataB panu co[ w rodzaju psikusa?  spytaB drugi policjant.  Odpowiedz zale|y od tego, co si uwa|a za psikus. Prawda jest taka, |e ostatnio mieli[my z |on pewne nieporozumienia. ZabrzmiaBo to tak jak hasBo do zawieszenia ognia.  Ach tak, wszystko jasne, sir, rozumiem, nie trzeba nic wicej wyja[nia, w porzdku, sir, sprawa zaBatwiona  powiedziaB Blackett, zanim obaj si ulotnili.  Gwoli formalno[ci prosz tylko w cigu trzech dni przedstawi na posterunku przy ulicy Bolitho swoje prawo jazdy i kwit ubezpieczenia i podatku drogowego. Je[li je pan jeszcze kiedy[ ujrzy na oczy  dokoDczyB, po czym wsiadB do samochodu obok Freely'ego. Gwoli formalno[ci Ryszard nacisnB dzwonek i pokiwaB tylko gBow, gdy odpowiedziaBa mu cisza. Przez okna nie daBo si zobaczy nic ciekawego. OdszedB spod drzwi i usiadB za kierownic TBD, konstatujc ze zdziwieniem fakt, |e Kor delia okazaBa si zdolna do zorganizowania tego, co najwyrazniej zorganizowaBa, oraz |e gdyby ujawniBa wcze[niej te swoje zdolno[ci, by mo|e prze|yliby ze sob jakie[ milsze chwile, a w ka|dym razie ciekawsze. Pózniej przekrciB kluczyk w stacyjce i doznawszy czego[ w rodzaju ulgi, |e gest ten nie spowodowaB wysadzenia samochodu w powietrze, odjechaB. Kiedy po kilku godzinach wróciB w to miejce, zd|yB ju| co[ zje[ i wypi, a po drugiej stronie ulicy staBa Anna. PrzeszBa przez jezdni, pokazaBa mu dwa wycelowane ku górze kciuki i zatrzymaBa si przy drzwiach wej[ciowych, on za[ zaparkowaB samochód tak, |eby w razie potrzeby mo|na byBo szybko odjecha. WysiadB i podszedB do [ciany w miejscu, gdzie kilka dni wcze[niej Anna wspinaBa si na gór.  Gotowa?  zapytaB.  Nie sprawdzisz najpierw tego klucza?  Nie ma sensu.  Skd mo|esz by taki pewny? MógB si przecie| zaci albo twoja |ona mogBa znów zmieni zamek, kto wie? 309  Po co, u licha, miaBaby robi co[ takiego?  Nie mam pojcia, kochany, ale z tego, co o niej wiem, wynika, |e jest do[ ekscentryczna. Anna nie odchodziBa sprzed drzwi
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.