ďťż

ZZZiiiipppaaaa babach! Hoover nadal jechał, ale to była jedynie przepalona na wylot skorupa...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- ...ouu, co za maszynka! - Max wyszczerzył zęby - już widzę jak moi zamawiają te zabawki. Oookaay! Dzięki za wsparcie, panowie de monterzy i reszta Adminu. Od tej linii ja przejmuję batutę. Wiecie coś na temat boga Cybów? Podobno knuje w tej okolicy. Knuje i poluje. Ostatnio na mnie. Taka prewencyjnie sprytna bestia. Musi być dużej klasy SI czy Artie, noo? - Ja nic nie wiem - kierowca ciężarówki kujnął łokciem swojego zaszokowanego walką partnera - i ty też, prawda Bud? - Tam byli ludzie, na litość boga... - Czyjego, Bud? - Max położył sobie rurę cempela na barkach i zarzucił na nią dłonie imitując ukrzyżowanie - tylko mi nie mów, że plotka kłamie. - Plotka nie kłamie, ale ile w niej prawdy... Pip pip pip pip pip - nadrzędne i wiercące w uszach zawodzenie alarmu zwykle cichego Infokomu, ukrytego wewnątrz kabiny, przerwało zdanie. - Kto? Kto? On?! - kierowca odbierający transmisją dostał ogromnych oczu i podając aparat Maxowi, wymownie pokazał na ucho - do ciebie. - Taaa? - Max przyjął aparat jak węża i trzymając skosem oraz pół metra od twarzy wysłuchał czym plują fale eteru. - Maaxx Noortoon. My ci dajemy trzy godziny na opuszczenie miasta. - Maaxx Noortoon. My nie zabijamy biolo... bez potrzeby... - Maaxx No... - Fuck you! - Max złożył aparat i rzucił na kolana kierowcy - wy chłopy to czasem nie macie rozeznania co tutaj tak śmierdzi? - Ryby. Duże i od głowy - mruknął Bud - a w kanałach jakieś nowe gówno jakie produkuje jedna z tych tajnych fabryk pod miastem. My nie mamy dostępu do poziomów prywatnych czy terenów nie Adminu. - Myślałem, że to jest odpad z kryla. Cuchnie jak zgniłe śledzie. - Nie. Fabryka kryla jest za miastem. Tak. To ma rybi fetor. - A ty masz na imię Bud - Max westchnął i pokręcił głową - i to jest jedyna rzecz, obok cempela, o której nie wiedziałem. No dobra. Pryskaj. Wasza obecność tutaj już nie jest wymagana. - Ale my musimy naprawić podstację. Kurwa twoja mać, czemuś ty to poniszczył... co ci przeszkadzały głupie przełączniki? - Mnie nie, ale to był jedyny sposób ściągnięcia broni. Ten wasz pojazd ma udarowe lance, maserowe łomy, laserowe piły i wiertła. Nic co jest do użycia na duże odległości, ale dobre, gdy na bliskie. - Mogłeś to dostać prosto z naszego magazynu... - Nie mogłem. Raptem godzinę temu romansowałem z kobietą poza moimi możliwościami i rabowałem bank zupełnie nie spodziewając się, że ktoś chce mnie zabić... i niestety nadal chce. A teraz improwizuję i gram jak umiem i to jest bardzo niebezpieczna partia szachów z Artie. Przegrywający... umrze. - Artie to maszyna. Co ty pieprzysz? Ja wiem... - słowa utknęły w zdecydowanym sprzeciwie kolegi wpadającego mu w zdanie. - Ty wiesz gówno. Zostaw go, Bud! Jedziemy. On może mieć rację bo ludzie mówią, że jebane cyby knują i kopią dołki - kierowca słyszał dość i widział dość i wyraźnie miał dość - ...pryskamy... - Jedźcie na manualnym - poradził Max - auto można sterować zdalnie. - To tutaj, nie - kierowca zakręcił kierownicą - ja dawno rozmontowałem cały automatyczny system sterowania radiem. Strasznie nie lubię jak mi komputer zagląda przez ramię... - Kto lubi - Max zasalutował jednym palcem i zawracając do tyłu, pomaszerował w kierunku Centrum Zarządzania. Jedynego budynku, który miał fizyczny kontakt ze środowiskową kopułą nakrywającą całe miasto. W istocie był to centralny nośny filar całej dachowej konstrukcji nad miastem. Filar obudowany plastrem klockowatych modułów służących jako lokale na biura i stacje pamięci głównego Artie. Co znów, dalej, nie było prawdą, jako, że główny Artie był kolekcją regionalnych i dzielnicowych SI martwiących się o swoje ćwiartki sieci wielkiego koła informatyczno zarządzającego miasta Dawson. Ludzie nazywali to Admin. Cyby nazywały to ... Dominion. Max nazywał to ... kłopoty. Trzy godziny łaski dane przez kogoś tam. Bez znaczenia czy był to Admin, czy Dominion. - Oni mi nie dali parolu, ale wabik. Chcą mnie stuknąć na do widzenia. Idąc pustymi ulicami, Max zastanawiał się gdzie są wszystkie cyby, taksówki, roboty i nawet ... ludzie. - Powinni być przechodnie. To jest pora dla biolo. Sam środek dnia. Przechodząc obok szarego bloku z miniaturowym napisem na skromnej tabliczce - Apteka - Max zatrzymał się przy drzwiach i stanął twarzą w twarz z bardzo starym i skurczonym człowieczkiem uporczywie szarpiącym klamką od wewnątrz. To były antyczne, jedno taflowe drzwi z krystalitu i nie soleksowe. Niestety, jak prawie wszystko w tym mieście, zautomatyzowane i pod kontrolą niewidocznego elektronicznego cerbera. - Pomóc panu? - Max musiał przyłożyć usta do szpary i krzyknąć by być usłyszanym wewnątrz. Staruszek, początkowo przestraszony, zdecydował się potaknąć ale zaraz zmienił zdanie widząc co planuje jego wybawca. - Nie! Nie! Bez rozbijania. To jest antyk. - Ja tylko tnę zamek - Max napierając kolanem na dolną połowę, przyłożył Niwelator do solidnego metalowego bloku klamki i nastawiając na minimalny wataż i zasięg, sproszkował uparty rygiel. Drzwi odskoczyły potrącając staruszka i Max wpadając do środka, sam dodał swoje kilogramy do uderzenia. Efekt był taki, że obaj potoczyli się po wytartym dywaniku. - Zwariowałeś?! - dziadek pomimo widocznych oznak wiekowości był pierwszy na nogach i zaskakująco dziarsko pyskaty - jaka ślamazara. - Przepraszam. To te wszystkie hormony i steroidy jakimi mnie nafaszerowano przed odlotem z Marsa - Max sycząc podniósł się na jednej nodze masując zbite kolano - tutejsza grawitacja nadal płata mi psikusy a moje mięśnie przedobrzają w innym cięższym otoczeniu... a pan to kto? Klient? - Właściciel - staruszek podparł chwiejącego się mężczyznę - chodźmy do środka. Takie stłuczenia należy badać i opatrywać na miejscu. - Nie, nie, nie... wszystko w porządku - Max oponował bez przekonania i dał się prowadzić, kuśtykając. Zbite kolano. Niby drobiazg a taki problem. I to właśnie teraz kiedy jego motoryczne funkcje mogły zadecydować o wygranej czy... trumience. - No siadaj, przybyszu i opowiadaj. Ja tylko zbiorę utensylia... okład z borowej wody i kilka dni leżenia wykurują cię bez śladu... - Ja nie mam kilku dni na zbyciu - Max podwinął nogawkę i ocenił sino różową opuchliznę tuż pod rzepką - drobiazg. Owinę bandażem i biegnę dalej. Ma pan elastoplast? - O ja mam wszystko. Muszę. To jest jedyna apteka w mieście. Proszę, tutaj jest kompres i reszta - dziadek przysunął mały wózeczek z szafką i napisem - Pierwsza Pomoc. - Mmm, co za zapach - Max wciągnął nosem powietrze - zioła. Mięta. - A tak, zioła. Ja popieram naturalne leczenie - staruszek uśmiechnął się i pokazał na własną pierś - reklama dźwignią handlu. Ja mam sto osiem lat i nadal jestem w obiegu. Dzięki zielarstwu
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.