G

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
, co pewnie oznacza³o Roksana Grabar. Zajrza³em do szuflady. Æma tkwi³a na swoim miejscu. Zabra³em ubranie, latarkê, prowiant, koc i zszed³em do baru. Roksana czyta³a tym razem wiersze. - Dziêkujê - u¶miechn±³em siê do niej i pos³a³em ca³usa. - Na zdrowie - odpowiedzia³a. Korzystaj±c z cienia otaczaj±cego dworek przeszed³em na jego ty³y, potem k³adk± przez potok, obszed³em wie¶ i od strony pól zakrad³em siê do ko¶cio³a. Znalaz³em sobie ustronne miejsce w k±cie, miêdzy murem a pniem grubego drzewa, z widokiem na ty³ i boki ko¶cio³a. Zak³ada³em, ¿e w³amywacz bêdzie omija³ obficie o¶wietlone wej¶cie. Okry³em siê kocem robi±c z niego maleñki namiot. Zostawi³em tylko niewielki otwór, przez który widzia³em teren. Popija³em gor±c± kawê, zagryza³em j± kanapkami i czeka³em, sam nie wiem na co. Oko³o pó³nocy zacz±³ si±piæ deszcz. Przemoczy³ mnie do pierwszej. O drugiej oczy zaczê³y mi siê kleiæ. Mo¿e nawet przysn±³em. O trzeciej zmêczony wpatrywa³em siê tylko we wskazówki zegarka, staraj±c siê wzrokiem popêdzaæ czas, by ta trudna, zimna noc czym prêdzej siê skoñczy³a. O czwartej zbudzi³ mnie dziwny szmer. Podnios³em g³owê. Jaki¶ cieñ przesun±³ siê miêdzy nagrobkami. Wydawa³o mi siê, ¿e widzê ciemniejsza plamê ko³o przypory i bocznego wej¶cia do ¶wi±tyni. Wy¶lizn±³em siê z koca, niezgrabnie wsta³em na zdrêtwia³ych nogach. Poprawi³em czarny kaptur bluzy i zacz±³em siê skradaæ. Nagle poczu³em silne uderzenie w plecy. Upad³em, ale zd±¿y³em siê odwróciæ, by zobaczyæ szpetn± twarz jakiego¶ cz³owieka, a potem dosta³em drugi cios, po którym straci³em przytomno¶æ. *** Przypuszcza³em, ¿e obecno¶æ Paw³a na cmentarzu w³a¶nie tej nocy jest zbêdna. We wsi szybko siê pewnie rozesz³o, ¿e w „Rancho” zatrzyma³o siê dwóch obcych. Wie¶æ ta dotar³a do namiotu cyrkowego „Titanica” i mog³a zaniepokoiæ w³amywacza. Na jego miejscu przyczai³bym siê i obserwowa³ nowych ludzi. Do pó¼na czyta³em ksi±¿kê o sztuce ¶redniowiecznej. Zmêczony zasn±³em przy lekturze. Obudzi³em siê, gdy na dworze si±pi³ deszcz. Mia³em nadziejê, ¿e Pawe³ zrezygnowa³ i wróci³ do hotelu. Wtedy jednak przysz³a mi do g³owy zupe³nie inna my¶l. - Mo¿e w³amywacz uderzy w³a¶nie dzi¶? - powiedzia³em sam do siebie. - Zwróci na nas uwagê organów ¶cigania. To my jeste¶my nowi, a wiêc podejrzani. Szybko wsta³em, ubra³em siê i wyszed³em z pokoju. Na dole spotka³em Roksanê. By³a ju¿ ubrana w krótki p³aszczyk. Czarne w³osy splot³a w niezgrabny kucyk. - Pan te¿? - przywita³a mnie pytaniem. - Co „te¿”?! - zdziwi³em siê. - Chod¼my - dziewczyna poci±gnê³a mnie za rêkê na zewn±trz. Sz³a szybko holuj±c mnie. - Mam przeczucie, ¿e co¶ z³ego sta³o siê panu Paw³owi - t³umaczy³a. - Jest pani czarownic±? - Moja mama wró¿y z kart tarota. Mo¿e odziedziczy³am po niej zdolno¶æ przewidywania? Szybko dotarli¶my pod ko¶cielne wzgórze. Wspinali¶my siê ¶cie¿k± do furtki w murze od strony wsi. Nagle Roksana przystanê³a. - Czujê jak±¶ dziwn± moc - szepnê³a. - Czaj± siê tu z³o i zwierzêcy strach... Nie rozumia³em jej tajemniczych s³ów i przyspieszy³em tym bardziej, ¿e zza muru dobiega³y mnie jakie¶ niepokoj±ce odg³osy, szybkie kroki, czyj¶ st³umiony krzyk. Wbieg³em na teren przyko¶cielnego cmentarza w sam± porê, by ujrzeæ tylko dziwne cienie umykaj±ce miêdzy drzewa. Wiedziony instynktem pod±¿y³em w k±t, w którym sam bym czatowa³ na z³odzieja. Pawe³ le¿a³ tam bez czucia. Bez s³owa wskaza³em go Roksanie. Podejrzewa³em, ¿e to przebudzenie bardzo bêdzie odpowiada³o mojemu podw³adnemu. Sam ostro¿nie przeszed³em siê po cmentarzu. Bez skutku. Obszed³em ¶wi±tyniê - nie znalaz³em ¶ladów w³amania. Gdy znowu natkn±³em siê na Roksanê i jeszcze lekko oszo³omionego Paw³a, od strony bramy podbieg³o do nas kilku miejscowych mê¿czyzn. Byli uzbrojeni w wid³y, grabie, trzonki do ³opat i mieli gro¼ne miny. - Patrzcie, czarownica przyprowadzi³a hieny cmentarne - us³ysza³em z mroku. - Pewnie jak±¶ czarn± mszê tu odprawiali - doda³ kto¶ inny. - Pilnujcie ich, a ja sprawdzê, czy groby s± ca³e - mrukn±³ kto¶. - Po co siê bawiæ? Zróbmy im porz±dne lanie, a tê czarn± jêdzê to trzeba wypêdziæ... - Spokój! - do rozmowy w³±czy³ siê organista, który nadszed³ z drugiej strony. - Znam ich, nic z³ego by nie zrobili. - Ta czarna... - Zaraz pójdzie do domu. T³umek roze¼lonych mê¿czyzn niechêtnie rozszed³ siê. - Kto¶ widzia³, jak po cmentarzu krêc± siê jacy¶ ludzie i wezwa³ s±siadów - t³umaczy³ organista. - Musicie mi jednak wyt³umaczyæ, o co tu chodzi, bo oni - znacz±c± wskaza³ na wie¶ - z ochot± wróc±. Uradzili¶my, ¿e pójdziemy do „Rancho”, gdzie wszystko opowiemy organi¶cie
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.