ďťż

Z tego co mówią inspektorzy ochrony, cały dom to wypalona skorupa, a ten piękny, olbrzymi ogród został całkowicie zniszczony...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zawahał się. Usiadł wygodnie w swoim fotelu i spróbował zebrać myśli. Trudno się mówiło do pustego ekranu. - Edi, ta wojna za daleko zaszła. Muszę coś zrobić, żeby ją powstrzymać. Walka przeniosła się do Selene, a na to nie mogę pozwolić. Gdyby ogień rozprzestrzenił się poza ogród Humphriesa, mogłoby tu zginąć wielu ludzi. A może wszyscy, gdyby wymknął się nam spod kontroli. Nie mogę pozwolić na ściąganie tu takiego zagrożenia. Muszę ich powstrzymać. Tak, powiedział sobie Stavenger. Muszę ich powstrzymać. Czas przestać przyglądać się z boku, czas działać. Ale jak? Jak powstrzy- mać dwie najpotężniejsze korporacje w Układzie Słonecznym przed zamienieniem Selene w pole bitwy? Muszę znaleźć jakiś sposób, pomyślał. W przeciwnym razie wszystko zniszczą. Wiadomość Stavengera dotarła na pokład Elsynoru. Edith Elgin widziała troskę na przystojnej twarzy męża, głębokie zmarszczki świadczące o zatroskaniu. W głębi duszy jednak nie posiadała się z radości. Fuchs tu leci! Nie ma wyjścia. Ma przyjaciół wśród skalnych szczurów. W końcu przedostanie się na Ceres, przynajmniej po paliwo i zapasy. Aja tam będę i zrobię z nim wywiad! Była tak podekscytowana, że zerwała się z krzesła, na którym siedziała oglądając wiadomość od męża, wyszła z kabiny i ruszyła na mostek. Muszę się dowiedzieć, o której godzinie zadokujemy na Poczwarce, pomyślała. I spytać, czy kapitan dostrzegł jakieś inne statki zmierzające w tym kierunku. Fuchs może i wyłączył namiar, ale na ekranie będzie go widać, skoro opuściliśmy chmurę radiacyjną. Lars Fuchs istotnie leciał na Ceres, wyłączywszy radiolatarnic i telemetrię. Z rękami założonymi do tyłu, twarzą w bolesnym gry- masie, spacerował tam i z powrotem po mostku Halseya, czując, jak różne myśli kłębią mu się w głowie. Statek nie sprawiał żadnych problemów, zadziwiająco gładko, jak na pierwszy lot w głębokim kosmosie. Jego systemy były na tyle zautomatyzowane, że ich czwórka wystarczała za załogę. Ramię Nodona goiło się, a Sanja zapewnił, że na Poczwarce będzie na nich czekać nowa załoga. Fuchs został oficjalnie wygnany z habitatu skalnych szczurów prawie dziesięć lat temu. Ale może pozwolą mi zostać na orbicie parkingowej. Przez dzień albo dwa. Żebym mógł wziąć załogę i zapasy. I co potem? W Pasie czeka na mnie Nautilus, a teraz ten nowy statek. Czy znajdę dos'ć ludzi, żeby obsadzić oba? Humphries będzie mnie ścigał z całych sił. Fuchs skinął głową. Niech ściga. Niech mnie szuka w całym Pasie. Aż go wykrwawię. Nie zabiłem go, ale mogę go uderzyć tam, gdzie najbardziej boli: w jego księgi rachunkowe. Każdy statek, który za mną wysyła, to koszt, który zmniejsza mu zyski. Każdy statek HSS, który zniszczę, zwiększa liczby po stronie "winien". Wykrwawię go do cna. Aż mnie zabije, pomyślał. Ta wojna może się skończyć tylko w jeden sposób. Już nie żyję. Powiedział mi to całe lata temu. Zauważył odbicie swojej twarzy w jednym z wygaszonych ekranów mostka. Przepełnione goryczą oblicze z cienką kreską za- ciśniętych ust i głęboko osadzonymi oczami jak węgle. Dobrze, powiedział do swego odbicia. Zabije mnie. Ale dużo go to będzie kosztowało. Łatwo się nie poddam. Tanio też nie. Wielki George Ambrose z niepokojem wykręcał palce, siedząc przy stole konferencyjnym. Jego fotel był dla niego odrobinę za mały, jego szerokie ramiona w ogóle się w nim nie mieściły; musiał się trochę skulić. Po paru godzinach zaczął odczuwać ból. A spotkanie ciągnęło się już od wielu godzin. Rada Poczwarki, jak rzadko, nie mogła dojść do porozumienia. Rada zwykle służyła do przystawiania pieczątek na decyzjach George'a. Nikt z członków rady nigdy nie chciał ponosić jakiejkolwiek odpowiedzialności. Byli wybierani losowo przez komputer habitatu i musieli przez rok pełnić obowiązki członka rady. Każdy z ośmiu mężczyzn i kobiet chciał wra- cać do swoich zajęć, do domu albo obejrzeć film w pubie. Woleli być gdziekolwiek, byle nie w tej sali konferencyjnej, i nie spierać się. George pomyślał, że pub to całkiem dobry pomysł. Może powinniśmy tam przenieść nasze posiedzenia. Upić ich wszystkich i niech wtedy głosują. Ten problem był jednak poważny. I należało do niego podejść na trzeźwo. Pancho ostrzegła George'a, że Lars Fuchs znajduje się na pokładzie statku lecącego do Pasa. Nie trzeba było geniusza, żeby zauważyć, że gdzieś musi nabrać zapasy, a jedynym takim miejscem była Ceres. - A może wcale nie przyleci - rzekła jedna z członkiń rady, zdenerwowana kobieta w modnym pulowerze, w którym było więcej dziur niż materiału. - Może porwie jakiś statek albo dwa i ukradnie zapasy. W końcu jest piratem. -1 przede wszystkim dlatego go wygnaliśmy - rzekł z obojętną miną siedzący koło niej operator magazynowy
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.