ďťż

Efekt tej stylizacyjnej syntezy najlepiej określić Witkacowskim pojęciem „sylwety"...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Do niej sprowadzają się zgrupowane szczegóły, ona lub też jej krawędź jest nośnikiem wartości stylizacyjnych czy ściślej — dekoracyjnych. Ten nowy sposób komponowania widoczny jest nawet w olejnym Krajobrazie z kwitnącymi drzewam z 1911 roku, który Witkacy namalował posługując się swobodną plamą barwną, nie stosując konturu i zacierając granice pomiędzy kształtami na sposób niemal akwarelowy. Droga, tak ważny w malarstwie realistycznym komponent iluzjonistycznej perspektywy, tutaj umyka w bok, znika pośrodku obrazu znacząc ślad słabszej, diagonalnej osi kompozycji, którą jak echo powtarzają przy drożne zarośla i pola w górnej partii obrazu. W przeciw' nym kierunku rozwija się najmocniejsza w obrazie forma, grupa żółto kwitnących drzew narastająca na kształt sunących obłoków. Efekt całej kompozycji sprowadza się, do gry amorficznych wprawdzie, ale wyrazistych, chmu- 54 rzastych plam barwnych, przesuwających się w różnych kierunkach w poprzek płótna. Przyjrzyjmy się jeszcze rozplanowaniu kompozycji z serii bretońskiej: Fala przy brzegu9. Zrazu podobieństwo z morskimi pejzażami Slewińskiego jest uderzające: ten sam motyw, ten sam nieomal kadr urwistego wybrzeża w Dóelen. Ale wiadomo, że właśnie podczas wakacyjnego pobytu w gościnie u Slewińskiego w Bre-' tanii, odkrywa młody malarz w istocie naturalistyczną koncepcję sztuki swojego mistrza, którego tylko niektóre obrazy przyjmują stylistykę podziwianego Gauguina. Pejzaże morskie Slewińskiego są właśnie studiami „dalszych i bliższych planów", bezkresnych horyzontów i może tylko tym przekraczają realistyczne studium w stronę modernistycznego symbolizmu. W wersji Witkacego ta na-strojowość znika, obraz nie wciąga też widza w bezmiar przestrzeni. Niebo, horyzont, fale i skały, o które się rozbijają, są wyraźnie określonymi formami-płaszczyz-nami, które od góry obrazu „spadają" ku jego dolnej krawędzi. Horyzont jest umieszczony wysoko, jego lewą połowę wyznacza styk morza z niebem, z prawej zaś strony morze od nieba oddziela wdzierający się wąski klin urwistego brzegu obejmującego wody zatoki. W ten sposób rozmieszczenie form wyznaczających horyzont ustala kierunek „czytania" kompozycji, przypominający ruch spadającego liścia, zakosami, od krawędzi do krawędzi. Ruch ten, na początku powolny, nabiera rozpędu: kolejny skos wyznacza w połowie obrazu linia załamywania się fal. Grzbiet fali wprowadza jednak nowy, własny kierunek, zgodny ze swym wyobrażonym biegiem: wyznaczają go smugi białej piany. Od tego momentu rozpoczyna się kulminacja: ruch fali zderza się z najmocniejszymi formami kompozycji, z dwoma masywnymi sylwetami skał, wypełniającymi dolne narożniki obrazu. Ich obecność wprowadza silne, przeciwne do górnego układu kierunki. Wypadko-55 wą tych wszystkich sił jest prostopadle w dół wlewająca się masa wody, rozdzielająca obie skały. Zamiar Witkacego jest wyraźny: rytmy nie służą uprzestrzennieniu kompozycji, a odnoszą się do płaszczyzny, na której odbywa się „zobaczenie" i „czytanie" kompozycji, jako dynamicznego układu: od krawędzi do krawędzi, od jednego kierunku do zetknięcia z drugim, od formy do formy, które swymi sylwetami zderzają się ze sobą. W tym miejscu struktura przestrzeni danego motywu nie gra istotniejszej roli poza tą, że dostarcza pomysłu, materiału i wiąże odczuwanie kierunków w obrazie z doświadczeniem, jak „naturalny" rozpęd fali, „naturalna" twardość i bezwład, opór skały. To już całkowicie odmienna koncepcja obrazu — inny system odniesienia — i mimo pejzażowego tematu bliższa późniejszym fantastycznym kompozycjom, aniżeli studyjnym obrazom z natury wedle realistycznego klucza. Zmianie ulega również paleta barwna Witkacego, W swych pierwszych realistycznych studiach pejzażowych Witkacy nie wykraczał w stosowaniu koloru poza poprawność, kierując się za wskazaniami ojca „prawdą motywu" i powtarzając obiegowe już w tym czasie impresjonistyczne wzorce, jak „niebieskie cienie". Zmiana kolorystyki nastąpiła nie bez wpływu zapewne malarstwa Slewińskiego i — przede wszystkim — Gauguina. Portrety olejne ojca, Marii Witkiewiczowej (w zbiorach prywatnych) czy Ignacego Wasserberga (Muzeum Narodowe w Krakowie) przypominają w kolorycie paletę Slewińskiego, z jej subtelnymi, matowymi zestawieniami różu, fioletu, zieleni, rudych brązów i szarości. Lecz to stłumienie barw w obrazach Witkacego bardziej wynika z przejętego za Slewińskim zwyczaju niegruntowania płótna „na gładko", aniżeli z chęci odebrania im intensywności. Mimo matowej powierzchni obrazy te odznaczają się silnym nasyceniem, żywą głębokością tonów, np. zieleni i błękitów w Pejzażu z Olczy z 1908 roku 56 (w zbiorach prywatnych), czy czerwieni i zielem w Autoportrecie z 1913 roku (Muzeum Narodowe w Warszawie). Dają wrażenie bogactwa, kosztowności, baśniowego nawet przepychu, lecz nie na tyle, byśmy całość zobaczyli jako ekspresyjną mozaikę barw, jako mieniącą się niby klejnotami powierzchnię, jak to jest u Mehoffera
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.