- E...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
.. nie. Oczywi¶cie, ¿e nie. - Niezdecydowanie spogl±da³ na swoje stopy, jakby przypominaj±c sobie, ¿e musi wkrótce kupiæ now± parê kapci. Jeden z palców wy³azi³ prawie na wierzch. - Nie wysz³abym za ciebie, gdyby¶ tak robi³ - warknê³a. - To jest niezdrowe. Ci ch³opcy Marstonów napchali g³owê Benjamina g³upimi pomys³ami. Bêdziesz musia³ porozmawiaæ o tym w szkole. Nigdy nie robi³am czego¶ takiego, gdy by³am dziewczynk±. Nie ¶ni³abym o takiej... profanacja. Rzeczywi¶cie, pomy¶la³, i nie robi³a¶ nic wiêcej od tamtego czasu, poza narzekaniem i obgadywaniem innych. - Có¿, mo¿e powinni¶my zej¶æ na dó³ Fay. Musimy porozmawiaæ. Odwróci³ siê, s³ysza³ jak pod±¿a za nim, czu³ niemal jej ¶widruj±cy wzrok na plecach. Ale niefortunnym pomys³em by³a rozmowa o tym, gdy¿ na pewno milcza³aby tylko, odmawiaj±c dyskusji na temat czego¶ "brudnego": to twoja dzia³ka, Arthurze. Ty jeste¶ jego ojcem. I nagle Arthur poczu³ dziwn± dumê i rado¶æ. 139 W jednej przynajmniej sprawie Benjie okaza³ siê normalny. I to ju¿ tego wieczoru, gdy w³o¿y³ rêkê pod spódnicê pani Waite-Gardner. Arthur nie myli³ siê w podejrzeniach. Ich niedorozwiniêty syn rzeczywi¶cie mia³ pragnienia seksualne. Ale mog³y siê one staæ niebezpieczne. Benjie potrzebowa³ dozoru. A teraz byli na wybrze¿u walijskim, w Blue Ocean. Wynajêta agencja dopilnuje wys³ania pocztówek z po³udnia Francji; ka¿dy z s±siadów, z którymi utrzymywali kontakty, otrzyma jedn±. To by³a obsesja Fay. Arthur zgadza³ siê z jej dziwactwami, gdy¿ nie mia³ wyboru, ale czai³ siê w nim zawsze strach. Ba³ siê, ¿e Fay pewnego dnia odkryje, i¿ jest on tylko asystentem menad¿era w domu towarowym. Widzieli wyj¶cie kraba z jeziora z okien swego mieszkania. Benjie dr¿a³ z podniecenia, wyba³uszy³ w zachwycie du¿e, okr±g³e oczy. Jego rêce zmieni³y siê w pistolety i ch³opak zacz±³ na¶ladowaæ strzelaninê. - Pif... pif-paf... pif - Benjie wydawa³ piskliwe d¼wiêki, które imitowa³y jakby w westernowym stylu ¶wist kuli. - Pif... pif-paf... pif... Ale skorupiak by³ niepokonany. Widzieli, jak omija³ dzieciêce karuzele i szed³ ku sklepom. Dwa ostatnie wystrza³y Benjie'go i stwór znikn±³ z pola widzenia. - To... straszne. - Fay, blada i dr¿±ca, osu- 140 nê³a siê na ³ó¿ko. - Och, Arthurze, co mo¿emy zrobiæ? Jeste¶my uwiêzieni na tym kempingu z tysi±cami innych, zwyk³ych ludzi. Wiedzia³am, ¿e fotoreporterzy z prasy krêc±cy siê tutaj ca³y dzieñ, zrobili nam jakie¶ zdjêcie, które pójdzie do gazet. Ludzie mog± nas rozpoznaæ. Jak wyja¶nimy to naszym s±siadom? Arthur westchn±³. To rzeczywi¶cie by³aby katastrofa, ale przecie¿ mo¿e siê zdarzyæ rzecz jeszcze gorsza - gigantyczne kraby zaatakuj± kemping. - Trafi³em go - Benjie sapn±³ od okna. - Widzieli¶cie te wszystkie, opadaj±ce z niego kawa³ki skorupy? - To by³y kule ¿o³nierzy, ty g³upi ch³opcze! - odpar³a Fay. - A nawet oni nie mogli go zabiæ. - By³y moje - Benjie odwróci³ siê, twarz pociemnia³a mu nagle z gniewu i Arthur musia³ szybko interweniowaæ. Ta g³upia krowa Fay mo¿e z ³atwo¶ci± wpêdziæ ch³opca w jeden z jego agresywnych nastrojów i to bez sensownego powodu. - To by³y twoje kule, Benjie - przemówi³ Arthur uspokajaj±co. - Widzia³em, jak trafia³y w kraba. Nastêpnym razem próbuj celowaæ w te odra¿aj±ce mordy. Nie ma na nich pancerza i mo¿esz dobrze trafiæ. Skorzystaj w przysz³o¶ci z mojej rady. 141 Benjie odwróci³ siê z powrotem do okna. Patrzy³ na zewn±trz. Cisza. Nie mo¿na by³o zgadn±æ, nad czym siê zastanawia. Móg³ nawet zupe³nie zapomnieæ o krabie. Ale Benjie nie zapomnia³. W snach, które mia³ tej nocy, prze¿ywa³ ów epizod na nowo. Olbrzymi stwór wy³ania³ siê z wody. By³ wiêkszy, du¿o wiêkszy ni¿ na jawie; grad ku³ wyszczerbia³ jego pancerz, ale nic poza tym. ¯o³nierze uciekali, pozosta³ tylko on. S³ysza³ gdzie¶ g³os matki: "Uciekaj, Benjamin. S³yszysz mnie, uciekaj, nim ciê ten potwór dostanie. On ciê zje". "Spieprzaj!" - Benjie nie czu³ strachu. Krab zatrzyma³ siê patrz±c na niego niepewnie. Zdawa³ sobie widocznie sprawê z si³y ognia r±k-pistole-tów. Wiedzia³ te¿ pewnie, ¿e by³ on inny ni¿ pozostali ludzie. Stawa³ siê nadcz³owiekiem. Teraz krzycza³. Nawa³nica plugawych stów, których nauczy³ siê od Marstonów, przeplata³a siê z gradem strza³ów i ¶wistem ku³. Celuj±c dok³adnie tam, gdzie mu doradza³ ojciec, posy³a³ swe wyimaginowane kule w tê groteskow±, niemal podobn± do ludzkiej, twarz. Krew! Ciek³a z rozwartej gêby, zalewa³a szkar³atem oczy tak, ¿e skorupiak nic nie widzia³. Chwiej±c siê wali³ na ¶lepo szczypcami. Woda dooko³a pieni±c siê, zabarwia³a siê na purpurowo. Pif-paf... pif-paf... Przewróci³ siê, zanurzy³ czê¶ciowo, macha³ i uderza³ szczypcami. S³ab³ coraz bardziej. 142 Benjie zbli¿y³ siê ku niemu, wci±¿ s³ysz±c krzyk swojej matki: "Benjamin, wracaj natychmiast". "Zamknij siê, ty g³upia krowo". Zanim dotar³, krab by³ martwy. Z pewnym trudem Benjamin Thompson wspi±³ siê na pancerz, utrzyma³ równowagê i wzniós³ rêce-pistolety w górê, we w³asnym zwyciêskim salucie. Reflektory o¶lepia³y go tak, ¿e nic nie widzia³. Zreszt± nie musia³, gdy¿ s³ysza³ wiwatuj±cy t³um. Byli tu teraz wszyscy wczasowicze, burzliwe okrzyki g³uszy³y cholerne protesty jego matki. Benjie-Zbawi-ciel by³ oklaskiwany; tam gdzie zawiod³a armia, on triumfowa³. Poziom adrenaliny we krwi wyra¼nie wzrós³ i zaczê³o mu siê krêciæ w g³owie. - Benjamin, czy wszystko w porz±dku? "Spieprzaj, ty krowo!" - Powróci³ do rzeczywisto¶ci. Sylwetka matki rysowa³a siê w drzwiach sypialni. - Uh-huh - wyda³ pomruk niezadowolenia. Nie zabi³ kraba. Jeszcze nie. Strzela³ tylko we ¶nie. - No, za¶nij teraz i nie my¶l o krabach. Jak tylko bêdzie to mo¿liwe, wyjedziemy st±d do domu. I nie próbuj... robiæ czegokolwiek! - Zamykane drzwi stuknê³y. Ogarn±³ go gniew. Jeszcze siê odegra. Gdy wszyscy bêd± oklaskiwaæ jego zwyciêstwo, jej nie bêdzie obok. Nie bêdzie dzieli³a jego s³awy. Jest bez szans. W jego dziwnym mózgu skrystalizowa³ 143 siê ju¿ plan. Dostanie kraba, rozwali go na kawa³ki swymi gro¼nymi pistoletami. Pif-paf... pif-paf... Podniecenie zaczê³o powracaæ, a wraz z nim nastêpne, bardzo przyjemne uczucie. Rêce powêdrowa³y pod prze¶cierad³o i w ci±gu kilku sekund Benjamin zapomnia³ o gigantycznym krabie. Nie zamierza³ jednak jeszcze spaæ. Gordon Smallwood obserwowa³ w t³umie, jak zatrzymuje siê ma³a kawalkada wojskowych samochodów. Poczu³ siê za³amany, a ogarnia³ go coraz wiêkszy niepokój. Ci uzbrojeni ¿o³nierze byli przedstawicielami prawa. Otworz± ogieñ, je¶li protestuj±cy bêd± próbowali wydostaæ siê z kempingu. Ustalono wojenne regu³y. Gordon by³ ubrany w sztruksy i nylonow± koszulkê
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.