ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Ale nie. To
tylko ulewa.
Ulewa sprawiła jednak, że chłopiec musiał zrezygnować z dalszego marszu. Po prostu nie
mógł brnąć pod wiatr dmący z siłą huraganu i zarazem pod prąd rozszalałych potoków wody.
Pomyślał, że jego rodzice oraz państwo Uranisowie, walczący teraz o ocalenie namiotów i
sprzętu oraz skarbów wydobytych z zatoki, muszą jeszcze dodatkowo martwić się o niego. Upadł
na kolana i spróbował mimo wszystko posuwać się dalej na czworakach. Podczołgał się w ten
sposób może metr, może dwa, ale więcej już nie zdołał. Przywarł płasko do ziemi i gorączkowo
zaczerpnął do płuc powietrza. Zakrztusił się wodą, zakaszlał i przez chwilę myślał, że zemdleje.
Ale nawaliłem przebiegło mu przez głowę. Powinien być z nimi. Pomagać im ratować
obozowisko i sprzęt. Chociaż pewnie zawczasu zabezpieczono przynajmniej łodzie i aparaty do
nurkowania. Tymczasem zagadał się jak idiota z
żeby to chociaż wiedział, z kim. Bałwan!
Raz jeszcze Bolek poderwał się, żeby na przekór wszystkiemu pobiec do obozu, ale w tym
momencie spadł na niego ciężar, który powalił go ponownie i przygniótł do ziemi. Podjął walkę z
nowym przeciwnikiem. Wkrótce jednak zdał sobie sprawę, że każdy jego ruch tylko pogarsza
sytuację. W ostatnim przebłysku świadomości pojął, że ten ciężar to niesiony wichrem i
nasiąknięty wodą namiot, który wylądował akurat na nim. Skłębione płachty otulały go ciasno.
Zaczął się dusić. Ale nawaliłem pomyślał jeszcze z rozpaczą i stracił przytomność. Dziwna
rzecz. Brnąc przez szalejącą wichurę i ścianę ulewy, wśród huku piorunów, gnany strachem o
rodziców i Eli, czyniąc sobie gorzkie wyrzuty, że nie wrócił w porę, Bolek nawet nie pomyślał o
szukaniu pomocy u czarodziejskiej piłeczki, która przecież wciąż tkwiła w jego kieszeni. I wcale
nie dlatego, że owa piłeczka zamierzała go opuścić. Po prostu nie pomyślał. To wszystko. Czuł,
że jest potrzebny swoim towarzyszom, a oni są potrzebni jemu. Nawet kiedy toczył swoją
ostatnią walkę o zaczerpnięcie tchu, nie przyszło mu do głowy, by mógł go uratować jakiś obcy
automat. Może należy to przypisać oszołomieniu, w jakie wprawiły go burza i
niebezpieczeństwo. A może w tym zapomnieniu przejawił się głębszy sens, który dałby sporo do
myślenia filozofom i innym uczonym, powtarzającym w zaciszach gabinetów odwieczne pytanie:
na czym właściwie polega człowieczeństwo?
Bolek siedział w otwartych na oścież drzwiach balkonu i patrzył na cichy, rozsłoneczniony
krajobraz otaczający osiedle. Upał nie zelżał ani odrobinę. W ogóle od momentu, gdy w tak
niezwykły sposób opuścił swój rodzinny dom, nic się nie zmieniło. Może tylko nad jeziorkami,
widocznymi pod ciemnym pasmem lasu, przybyło nieco ludzi, którzy z tej odległości i z
wysokości dziewiątego piętra wyglądali jak malutkie mróweczki.
Co to było? szepnął chłopiec rozglądając się półprzytomnie. Świecie, świecie! Co to
było?
Nikt nie odpowiedział.
Bolek odruchowo wciągnął do płuc powietrze. Ciągle jeszcze podświadomie czekał na nowy
grzmot, nowe uderzenie pioruna, ciągle czuł, jak się dusi, powalony przez huraganowy wiatr,
ulewę i omotany ciężkim, namokłym namiotem. Ale mijały sekundy i nic się nie działo.
Wszędzie panował spokój. Na ulicach i skwerach życie toczyło się powoli i leniwie, jak zwykle
w gorące dni podczas wakacji. Toteż chłopiec odetchnął spokojniej. Nagle drgnął i zaczął
gorączkowo szukać w kieszeniach spodni. Ale poza chusteczką do nosa, scyzorykiem, kłębkiem
cienkiego drutu, dwoma guziczkami i zębatym kółkiem ze złamaną ośką niewiadomego
przeznaczenia, nie znalazł absolutnie nic. Z kolei zaczął rozglądać się po balkonie. Podłoga, nie
licząc dwóch doniczek czekających na lepsze czasy, także świeciła pustką.
Bolek odwrócił się i wbiegł do pokoju. Na stole leżały poskładane mapy krajów, przez które
mieli przejeżdżać w drodze do Grecji, ale czarnej piłeczki nie było i tutaj.
Halo! zawołał zduszonym głosem. Automacie jeden, jeden, dwa, jeden, dwa, dwa!
chyba po raz pierwszy udało mu się tak gładko wymówić pełną nazwę kosmicznego
cudotwórcy. Gdzie jesteś?
Milczenie
|
WÄ
tki
|