ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Tylko wówczas, rzucając na szalę przyjaźń wielkiego króla, będzie mógł kupić raz jeszcze bezpieczeństwo Jerozolimy. Ta myśl nie dawała Jeremiaszowi spokoju, aż wreszcie postanowił zgodnie z nią postąpić. Nie powiedział o tym nawet Baruchowi. Sam wmieszał się pewnego ranka w opuszczający miasto tłum. Ale poznano go przy bramie. Zerwały się krzyki i drwiny. -- Gdzie twój Nabuchodonozor? -- wrzeszczała jakaś kobieta. -- Hej ty, fałszywy wieszczku! -- szydzono. Dwaj chłopcy wzięli garść błota i ulepiwszy zeń kule cisnęli nimi w Je-
281
remiasza. Jedna z kul rozprysła się na policzku proroka. Tłum wybuchnął śmiechem. -- Niech cię Chaldejczyk ratuje! -- wołano. Poskarż się, Nabuchodonozorowi! Zacisnąwszy usta Jeremiasz szedł dalej. Ani słowem nie odpowiedział swym prześladowcom. Mimo to popchnięto go niespodziewanie tak mocno, że o mało nie upadł. Potem jakaś dziewczyna wyrwała mu laskę i uciekła z nią, chichocząc złośliwie. Było mu trudno iść, musiał wyciągnąć ręce jak ślepiec. Zamglonym wzrokiem widział przed sobą jasny wykrój bramy. Lecz kiedy miał ją mijać, jakaś ciężka ręka chwyciła go za ramię. -- Ach, to ty!? -- usłyszał wypowiedziane z niebywałą nienawiścią słowa. Zobaczył przed sobą wykrzywioną gniewem młodą twarz przywódcy strażników. Oczy tamtego mrużyły się gniewnie, krótkie zaciśnięte zęby ukazywały się spomiędzy wykrzywionych warg. -- To ty? Uciekasz do Chaldejczyka?! Jeriasz zawołał dwóch strażników i kazał im prowadzić Jeremiasza. Sam ruszył przodem. Nadeszła chwila, kiedy mógł wreszcie dokonać pomsty za śmierć dziada, zemsty, której nie dopełnił w tamtą noc, gdy próżno szukał proroka w pustej jaskini. Podniecenie wystąpiło mu na twarz czerwonymi wypiekami. Szedł szybko, nie myśląc o tym, że strażnicy, aby nie zostać w tyle, pędzili i popychali Jeremiasza. Robili to zresztą z uciechą. Stary prorok zataczał się, potykał, wreszcie upadł. Kopnięciami i uderzeniami włóczni zmusili go do powstania. Po paru krokach upadł znowu twarzą na leżący kamień. Rozciął sobie brew i gdy powstał, jaskrawoczerwona smuga przecinała mu policzek. Pędzili go znowu, pokrzykując: -- Prędzej, służko Nabuchodonozora! Jeriasz zaprowadził swego więźnia do Elmadama, który właśnie przebywał w otoczeniu Rahotepa i wodzów judejskich. Dzikie zadowolenie tryskało z twarzy młodego dziesiętnika, gdy powiedział o ujęciu Jeremiasza. Taki sam błysk zapalił się zaraz w oczach Elmadama. W izbie zapadła cisza. Syn Hera spojrzał pytająco. Nikt nie zabierał głosu. Wtedy zapytał złowrogo: -- Co należy robić z tym łotrem? Zdania były podzielone. Jedni wzruszali pogardliwie ramionami, inni milczeli. Tylko nieliczni poczęli krzyczeć: -- To fałszywy wieszczek! Szpieg babiloński! Odbierał ducha ludziom,
282
mówiąc, że nie powinni walczyć z Nabuchodonozorem! Zabić go! Zabić go! -- Macie słuszność! -- syknął Elmadam. Dawne urazy odżyły w nim na nowo. Wszystkie życiowe klęski, o które oskarżał Jeremiasza, stanęły mu przed oczyma. -- To szpieg! Zabijmy go! Los proroka zdawał się przesądzony, bo choć nie wszyscy żądali dla niego śmierci, nikt jednak nie miał chęci wystąpić w jego obronie. Jeriasz zatarł ręce. Powiedział niskim, pulsującym nienawiścią głosem: -- Pozwólcie, że ja go zabiję... Nieoczekiwanie Rahotep, któremu tłumaczono rozmowę, potrząsnął swą łysą głową. Krótkim gardłowym ,,nie" narzucił swe zdanie. Kazał mówić tłumaczowi: -- Nie ma się co śpieszyć z zabijaniem... -- odszukał wzrokiem niską, prawie karlą postać pisarza Jonatana. Wskazał na niego palcem: -- Wystarczy, że szpiega każecie obić, a potem oddacie Jonatanowi... Już on go przypilnuje... No co? Zdanie Rahotepa było zawsze rozkazem. Usłyszawszy je Jonatan zachichotał okrutnie, ukazując w śmiechu swe czarne, rzadkie zęby.
Pod domem Jonatana znajdowała się ciasna, zimna i wilgotna nora, tak niska, że człowiek wzrostu Jeremiasza nie mógł w niej prosto stanąć. Służyła dawniej do przechowywania wina. Ale teraz wina tu nie trzymano. Loch służył tajemniczym celom związku ,,Czcicieli Isztar", tajnej mafii, która działała od dawna w Jerozolimie. Jej przywódcą był Jezoniasz, zaś Jonatan -- zaufanym wykonawcą jego rozkazów. Dom pisarza stał na uboczu i był dobrze strzeżony przez kilku muskularnych niewolników. Nawet podejść do niego nie było wolno. Jeremiasza wepchnięto do środka. Stoczył się po kamiennych schodach, kilkakrotnie uderzając o nie głową. Zbito go kijami i rzemiennymi batami, tak że całe ciało miał pokryte pręgami opuchlizny i krwią. Upadłszy leżał bez ruchu, ciężko łapiąc powietrze. Boleśnie wpatrywał się w ciemność. Nie pozostawiono go w spokoju. Jonatan zeszedł do lochu w towarzystwie niosącego pochodnię niewolnika. Kopnął leżącego. Kazał go polać wodą. Upewniwszy się, że Jeremiasz jest przytomny i może go słuchać, za-
283
siadł na ławie i począł mówić. To była najokropniejsza tortura, jaką można było zadać więźniowi. Karzeł wiedział, czym może zranić proroka. Drwił zeń, z jego wiary, z jego miłości do ludu, z jego proroctw, z Jahwe... Był szydercą zawziętym i doświadczonym. Zdawał się czytać dokładnie myśli swego więźnia. Krzywiąc się podobnie jak ta ohydna gliniana figurka, którą Jeremiasz zapamiętał w tłumie zwyciężonych bóstw z pałacu Nabuchodonozora, rozdrapywał jedne za drugimi bolesne wątpliwości, które od lat tkwiły, podobne ułamanym grotom, w sercu proroka. -- Ładny z ciebie wieszczek! -- drwił. -- Wieścisz same klęski
|
WÄ
tki
|