ďťż

Cisza jak makiem zasiał...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Cisza przed burzą w słoneczny dzień. We wspaniałych dniach jego dzieciństwa nigdy nie było tak cicho. Martwa cisza. Tam gdzie są żywi ludzie, trudno mówić o martwej ciszy. Nawet w samym środku nocy musi brzmieć szum życia. Ponad trzy i pół tysiąca ludzi nigdy nie może być całkowicie cicho. Zawsze pojawi się jakiś dźwięk: łagodny, zadowolony oddech młodej dziewczyny stłumiony przez wonne poduszki; niespokojne oddechy śniącego, który walczy ze smokiem na szczycie góry; wreszcie przywodzące na myśl miech silnika parowego chrapanie kucharza — ciągły, jednostajny szum. Za dnia hałas bywał zapewne ogłuszający, gdy każdy zajęty był swymi dziennymi zadaniami, zbyt licznymi, by je wymienić, nieodzownymi dla gładkiego funkcjonowania zamku. Ostatnie dni mobilizacji do wojny z sąsiednim królestwem Cranachanu musiały być imponujące. Ludzie biegający, gromadzący się, sprawdzający — przygotowywali się. Oczywiście, Klayth nie umiał wtedy nawet przeliterować słowa „wojna”, nie wspominając nawet o braku wiedzy, co słowo to oznacza. Ludzie odjeżdżali, i tyle. Był zbyt młody, żeby wiedzieć dlaczego. Jak przez mgłę pamiętał, jak w cichej konsternacji kroczył wśród wrzawy, blisko, ale poza nią, jak jesienny liść na powierzchni strumyka. To podniecenie, elektryczne napięcie w powietrzu — jakby jakiś wielki bóg potarł całym zamkiem o monstrualny wełniany pulower i próbował przyczepić go do sufitu. Ale to było inne od całej reszty — to było dogłębne podniecenie. Ostateczne podniecenie. Podniecenie marynowane tygodniami w delikatnej mieszaninie smutku, rozpaczy i prostego, staromodnego strachu. I nagle wszystko ucichło. W roku 1025 OG mężczyźni odeszli. Kobiety pozostały jeszcze przez parę dni, nie mając co z sobą zrobić po zakończeniu gorączkowych przygotowań. Małe ich grupki znajdowano szlochające po kątach. Stopniowo wszystkie odeszły, zostawiając tylko kilka do zajmowania się zamkiem i bezpieczeństwem króla. Stało się to trzynaście lat temu, gdy Klayth miał niewiele ponad cztery latka. Potem nie ruszył się stąd przez wszystkie te lata, gdy zamek pustoszał, aż w rezydencji zbudowanej dla czterech tysięcy osób pozostała tylko szóstka. Nic więc dziwnego, że przez większość czasu większa część zamku była, w rzeczy samej, w większości pusta. Teraz stał na środku jednego z setek położonych wyżej korytarzy i rozmyślał o ludziach, z którymi go pozostawiono. Dwaj ochroniarze, Bartosz i Matusz, prawdopodobnie mieli dość siły fizycznej, ale brakowało im predyspozycji umysłowych, by ustrzec go 15 przed jakimkolwiek chętnym i zdolnym zamachowcem. Mimo to byli wierni. Oddani Klaythowi i gotowi za niego umrzeć. Ale wierzył, że mają nadzieję, iż do tego nie dojdzie. On zresztą też. Był ponadto kucharz, Val Jambon, którego widywał przy rzadkich okazjach i który zawsze dostarczał najwspanialsze potrawy i przekąski. Kucharz miał córkę, Cukinię, młodą i o wstrząsająco rudych włosach. Klayth prawie nigdy nie spotkał się z nią twarzą w twarz, ale czasami szpiegował ją, gdy wykradała się do pobliskiego lasu. No i był jeszcze lord kanclerz, Snydewinder. Pełnił on następujące, podane tu bez szczególnego porządku, funkcje: głównego doradcy strategicznego, głównego księgowego, szefa rachunkowości, lorda kanclerza, doradcy podatkowego, nauczyciela... lista wydawała się nie mieć końca, jednak Klayth sądził, że to właśnie wchodzi w zakres obowiązków lordów kanclerzy. Wzruszywszy ramionami, ruszył pustym korytarzem w stronę biblioteki. *** „— Ta, której uda się umieścić stopę w tym oto sandale, jest prawowitą panią mego królestwa — oznajmił na całe gardło książę Chandon. Wszyscy goście przybyli na bal ruszyli do przodu, domagając się jego uwagi. Książę był najlepszą partią w całym królestwie. Wysoki — górował nad większością mężczyzn nawet bez butów turniejowych; Ciemny — grzywy czarnych włosów zazdrościli mu wszyscy mężczyźni, zarówno rycerze i ludzie z gminu, jak i spory odsetek dam dworu; Bohaterski — mistrzem turniejów, który mógł w uczciwym pojedynku pokonać każdego
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.