ďťż

Nie licząc cichego szumu generatorów, na statku panowała martwa cisza...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Kilku uzbrojonych członków załogi stało przy relingu i obserwowało morze. Podwodne reflektory włączone były przez całą noc, a obraz z kamer wideo, zainstalowanych pod powierzchnią morza, odbierano przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Gdzieś tam był człowiek, który chciał go zabić. Nie wiedział tylko, że jego cel tak naprawdę już jest martwy. Jej kajuta była w takim stanie, w jakim ją zostawiła. Po łóżku walały się kapelusze, bluzki, szale i kostiumy kąpielowe. Usiadł wśród tych rzeczy, sam już nie wiedząc, czemu tu przyszedł. Nie mogąc się powstrzymać, wziął jej poduszkę i przycisnął ją do twarzy. Wciąż czuć było na niej zapach jej perfum. Boże! Zamglonymi od łez oczami zobaczył leżący na stoliku notatnik z adresami i przypomniał sobie, po co tu przyszedł. Otworzył go na literze S, ale nie znalazł tego, czego szukał. Sprawdził pod T. Tak, to tu. Tatuś, l kierunkowy 225. Luizjana. Nawet widok słów pisanych jej ręką był nie do zniesienia. Kiedy wertował notatnik, spomiędzy kartek wypadła mała koperta z jego nazwiskiem. Nie była zaklejona. W środku znajdowały się dwa małe zdjęcia. Te z medalionu jego matki. I wtedy przypomniał sobie, że obiecała zawsze go nosić. Pewnie wyjęła zdjęcia tego ranka. Nie chciała, żeby zamokły, kiedy pójdą popły- wać. 203 Przypomniał sobie złoty medalion, wiszący jej na szyi, kołyszący się między ich ciałami w rytmie, jaki sami tworzyli, spleceni na piachu przy omywającej brzeg pomarszczonej, jasnoniebieskiej wodzie. Daleko od rwącego, ciemnoniebieskiego nurtu. Zaklął szpetnie, czego nigdy nie robił, bo uważał, że dżentelmenowi to nie przystoi, i sięgnął po słuchawkę. Wstukał numer, który znalazł w jej notatniku. - Halo? - powiedział zaspany głos. - Czy to plantacja Seven Oaks? W La Roche, w Luizjanie? - spytał. - Tak. - Mówi Alexander Hawke. Chciałbym rozmawiać z senatorem Harle-1 yem Sweetem. - Drzemie na ganku, proszę pana. Za gorąco, żeby spać pod dachem, [ a senator nie lubi klimatyzacji. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mógłby mu pan powiedzieć, że to niezwykle pilna sprawa? - Skoro pan tak twierdzi, to oczywiście. Może pan chwilę zaczekać? | Spróbuję go obudzić. Alex przetarł oczy, wpatrując się w stojące na stoliku oprawione zdjęcie, przedstawiające go z Vicky. Objęci, stali obok Serpentyny w Hyde Parku. Nagle w słuchawce rozległ się tubalny głos, wyrywając go z zadumy. - Tu Harley Sweet. - Senatorze, nie mieliśmy okazji poznać się osobiście. Mówi Alexan-der Hawke. - Alex Hawke! No, cieszę się, że nareszcie mogę usłyszeć twój głos, synu. Córka dużo mi o tobie opowiadała. - Właśnie dlatego dzwonię, senatorze. Niestety, mam bardzo złe wieści. Zdarzył się wypadek. - Jak to? Czy coś się stało Vicky? - Senatorze, Vicky zaginęła. Na długą chwilę zapadła cisza. Alex trzymał słuchawkę przy uchu i patrzył otępiały na twarz Vicky na zdjęciu. - Zaginęła? To znaczy, nie żyje? Proszę mi powiedzieć, co się stało, panie Hawke. - Dziś po południu pojechaliśmy na piknik na małej wyspie. We dwoje, ja i Vicky. - Vicky jest moim jedynym dzieckiem. - Wiem, senatorze. Proszę mi wierzyć, wolałbym sam umrzeć niż przekazać panu tę wiadomość. - Mów dalej, synu. 204 - Zjedliśmy lunch. Potem zasnęliśmy na plaży. Kiedy się obudziłem, nie było jej. Pomyślałem, że może poszła na spacer po wyspie. Nie widziałem jej w wodzie, więc zacząłem szukać jej na plaży. Ja... - Proszę mówić dalej, panie Hawke. Wiem, że musi panu być ciężko. - Przepraszam, senatorze. Usłyszałem słaby krzyk od strony morza. Kilkaset metrów od brzegu jest głęboki kanał, oddzielający wyspę, na której byliśmy od innej, oddalonej o półtora kilometra. - No i? - Zobaczyłem ją. To była Victoria. Przebyła prawie dwie trzecie drogi. Porwał ją prąd. - I co pan zrobił, panie Hawke? - Popłynąłem do niej. Starałem się nie stracić jej z oczu. Ten prąd jest silny, skierowany na otwarte morze. - Nie mógł pan do niej dopłynąć? - Jestem dobrym pływakiem. Dałem z siebie wszystko. Wołała mnie, mówiła, żebym zawrócił, przynajmniej tak mi się wydawało
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.