Zapadło to, co w takich chwilach zwykło zapadać — grobowa cisza...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
I ja mia- łem grobow± minę, bo nagle zrozumiałem, że kończ± się najpiękniejsze dni mego życia. Tyle jeszcze ciekawych rzeczy miałem zobaczyć, tyle przeżyć tych pięk- nych dni, a tu bęc! Trzeba wracać. Byłem bliski płaczu, lecz nie mogłem sobie pozwolić na mazanie się przy wujaszku. Zacisn±łem tylko zęby, a im mocniej zaciskałem, tym bardziej chciało mi się płakać. — Czy... czy musimy koniecznie wracać? Wujaszek żachn±ł się gniewnie. — Powiniene¶ zrozumieć, że jestem za ciebie odpowiedzialny! Nie mam po- jęcia, co znowu strzeli ci do głowy. — Daję słowo, że nic mi już nie strzeli... — Ba, to się tylko tak mówi! — Postaram się, żeby mi nic nie strzeliło. Wujaszek mierzwił chwilę palcami rud± brodę. Naraz spojrzał łagodniej. — A prócz tego... nie mamy już pieniędzy. — To sprzedajmy aparat fotograficzny... Przecież wujaszek ma drugi w do- mu. — A je¶li nie znajdziemy kupca? — Pogadam z Ivem, może... — Nie musisz się fatygować — powiedział i łypn±ł oczami. — Wczoraj już obgadałem cał± sprawę na ¦w. Stefanie. Jest pewien Francuz, który chciałby mieć taki aparat. — Hurrra! — zawołałem rado¶nie. Przejrzałem w jednej chwili grę wujasz- ka. Kochany czarodziej, najpierw się naburmuszył, dał mi porz±dny paternoster, a wszystko dlatego, żeby póĽniej usprawiedliwić sprzedaż aparatu. Miły chytrus, szkoda gadać! Miły chytrus tymczasem zastopował mnie. — Nie masz się z czego cieszyć! Te pieni±dze wystarcz± nam jedynie na po- wrót. Nie będziemy przecież wracali piechot±. Tak, Marcinku, niestety, jeste¶my bankrutami... Przykro mi, że tak się stało. Sytuacja rzeczywi¶cie bez wyj¶cia! Zegarek sprzedany i przejedzony i nie ma żadnych widoków, prócz fantastycznego widoku na skalist± zatokę. Ech, gdyby wujaszek nie wytrzeszczał tak oczu przed kamer± filmow±, byliby¶my nieomal milionerami, a tak, cóż nam zostało? Chyba tylko udawać pustelników. Byłem zupełnie przybity i wujaszek też był przybity, a w menażce tymczasem co¶ się pichciło i nozdrza drażniło wspaniałym zapachem. Wkrótce przekonałem się, że to wy¶mienita zupa rybna. Po zupie byli¶my trochę i na duchu pokrzepieni. — Trudno — powiedziałem — co¶my użyli, to¶my użyli. Nie można załamy- wać r±k. Wujaszek nic nie powiedział, tylko za¶piewał sobie jakie¶ bumstraradabum, prawdopodobnie z „Poławiaczy pereł" albo z „Wesołej wdówki". I zaraz inaczej spojrzeli¶my na ¶wiat. — Kiedy wyruszamy? — zapytałem. — Może jeszcze pobędziemy kilka dni. To zależy, ile mi ten Francuz da za aparat. Nie zd±żyłem dokończyć rozmowy, bo nadszedł Ivo. — Cze¶ć — powiedział. — Chcesz ze mn± łowić ryby? — ¦wietnie — odparłem. — Zaraz wezmę maskę i płetwy. Poszli¶my do zatoki. Ivo milczał. — Wyjeżdżamy — powiedziałem. — Szkoda. Bardzo cię polubiłem. — I ja ciebie. — Napiszesz do mnie, prawda? — Murowane! Przy¶lę ci zdjęcia naszego zastępu. Szkoda, że nie jeste¶ w Warszawie. — Albo że ty nie chodzisz do budy w Ćaćaku. — Wła¶nie. Dobrze by nam było. — Może przyjedziesz znowu na przyszły rok? — Może... jeżeli mnie wujaszek zabierze. Ale po tym wczorajszym, to chyba nie. — Bardzo się gniewał? — Nie. On nie potrafi gniewać się poważnie. — Moja mama była o mnie spokojna. Wiedziała, że sobie dam radę; tylko ten Szwed narobił straszliwego rabanu, zaalarmował wszystkie stacje ratunkowe od Baru po Hercegnovi. Zeszli¶my do zatoki. Woda leżała gładko. Odbijała zarysy skał i ciemne czu- pryny pinii. W miejscu gdzie dochodziła do skał, widać było ławice rybek i kol- czaste motki jeżowców. Małe kraby wypełzały z wody na skały. I dwie wielkie mewy kr±żyły w powietrzu. Ivo zrzucił z siebie ubranie — Powiedz — zapytał — miałe¶ porz±dnego pietra? — Miałem. — Ja też. Każdy w takim wypadku miałby stracha. Ciekawe, dlaczego popły- n±łe¶ ze mn±? — My¶lałem, że razem będzie nam raĽniej... I głupio mi było, że ty sam... U¶miechn±ł się łagodnie, położył mi rękę na ramieniu. — Dobrze zrobiłe¶. Nie wiem, czy sam dałbym radę. Dziękuję ci. — Głupstwo! To ja ci powinienem podziękować. Pamiętasz, wtedy kiedy nas minęła łódĽ, zdawało mi się, że już po mnie. Gdyby nie ty... — Nie ma o czym gadać — przerwał mi. — Ja też byłem już dobrze wy- pompowany. ¬le obliczyłem odległo¶ć. Grunt, że tak się skończyło. — Usiadł na skale, wolno zakładał płetwy, potem wzi±ł krótki dziryt i skrzynkę ze szklanym dnem. — Do czego potrzebna ci ta skrzynka? — zapytałem. — Magiczny przyrz±d — odparł. — Łapiesz w ni± ryby? — Nie — roze¶miał się. — Pod wod±, gdy jest fala, załamuje się ¶wiatło i trud- no zobaczyć dno morza. Szkło wyrównuje te załamania. Chcesz, to zobaczysz. — Wiesz, że nie umiem dobrze nurkować. — Nie martw się, nauczę cię. Do nauki nurkowania potrzebny jest nurek i głęboka woda. Wody było pod dostatkiem, brakowało jedynie nurka, więc, chc±c nie chc±c, zgodziłem się. Po naszej nocnej przygodzie poszedłbym z Ivem wszędzie. To morowy kolega: nie natrz±sał się, tylko od razu przyst±pił do nauczania — co, gdzie i jak. Po kilku próbach doszedłem do dna. Podniosłem z dna kamień i wypłyn±łem z nim na powierzchnię. — No widzisz! — uradował się Ivo. — Mówiłem ci, że to nie takie trudne. Nie mogłem się nacieszyć! Otworzył się przede mn± nowy ¶wiat — milcz±- cy, zielonkawoniebieski, tajemniczy, pełny najrozmaitszych niespodzianek. Skały pod wod± tworzyły piękne groty. Były całe poro¶nięte fantastycznymi wodoro- stami; jedne, fioletowe, wiły się jak włosy, inne, czerwone jak korale, tworzyły zwarte kolonie. A w¶ród nich uwijały się małe, zwinne rybki. Najwięcej było jeżowców. Ich kolczaste kłębki wygl±dały w wodzie jak sztuczne kwiaty. Próbo- wałem nawet zerwać taki jeden „kwiatuszek", niestety, tak się pokłułem, że już nigdy więcej nie spróbuję. Głębiej rozwierała się wodna przepa¶ć. Toń była coraz ciemniejsza; jej błę- kit przechodził stopniowo w granat, a dalej — w czerń. Dno opadało gwałtownie jak ¶ciana. Najprzyjemniej było odwrócić się w wodzie na grzbiet i spojrzeć do góry
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.