ďťż

Tylną ścianę domu stanowiła pionowa skała...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— To jest ten wasz Dom na Szczycie Góry? — zainteresował się Conan. — Tak, to Taj Czanra i pałac kajbona — odpowiedział Kin Bo. — Z prawej strony jest miejska brama. Konie trzeba będzie zostawić na dole, ciężko by im było wspinać się pod górę. Poza tym, nie ma takiej potrzeby. Miejskie tarasy łączyły się ze sobą licznymi schodami, tworzyły jak gdyby zwężającą się spiralę. Konie rzeczywiście musiałyby obejść całe miasto, żeby wspiąć się na górę. Od przedostatniego tarasu do pałacu prowadziły szerokie wysokie schody. Przestronne półpiętra pomiędzy schodami ozdobiono kamiennymi smokami i lwami, które z jakiegoś powodu miały nie lwie, lecz psie mordy i Silla śmiała się do rozpuku, widząc ich roześmiane paszcze i zawadiacko podwinięte ogony. Już z daleka widzieli zgromadzony na drugim półpiętrze pstry tłum dworaków witających przyszłego wybawcę księstwa. Ustawili się w wielki półokrąg. W środku stał książę ubrany w obszerne, czarne, od spodu czerwone, wyszywane złotym jedwabiem szaty. Biel spodniej odzieży pięknie kontrastowała z jego brązową skórą i gęstymi, granatowoczarnymi włosami. Gdy malutki oddział dotarł do drugiego półpiętra, książę — jeszcze całkiem młody — zbiegł po stopniach na spotkanie Conana. — Nareszcie! — wykrzyknął po turańsku i Cymmerianin marszcząc brwi zatrzymał się. Książe był smagłym, niezwykle pięknym mężczyzną o delikatnej budowie. Wystające kości policzkowe i prosty, szlachetny nos zdradzały domieszkę obcej, najprawdopodobniej turańskiej lub iranistańskiej krwi. Przyglądając mu się, Conan zauważył, że władca Taj Tsonu nie jest zwyczajnie chudy, lecz wyniszczony długotrwałą chorobą — zbyt widoczna była każda kosteczka delikatnych, jakby kobiecych rąk, zbyt jasnym, zbyt gorączkowym płomieniem paliły się ciemne, lekko skośne, duże oczy. Gdyby nie chudość, Conan zapewne poznałby go od razu. Ale musiał jeszcze raz usłyszeć ten miękki, głęboki głos, by upewnić się ostatecznie: — Czemu milczysz, mój un–baszi, ponury i surowy, jakby musnął cię swoim skrzydłem Duch Szarych Równin? Nie poznałeś mnie? — Julduz!! — zaryczał na całe gardło Conan i bez ceregieli ścisnął świętego księcia w swoich niedźwiedzich objęciach. — Porywacz jeńców i narzeczonych! Nie myślałem, że ten list jest od ciebie! A jak się miewa piękna Feira? — Zobaczysz ją dzisiaj, oczywiście, jeśli wypuścisz mnie i pozwolisz złapać oddech — odezwał się Julduz, obecnie zwany Taj Juenem, książę i duchowy władca Błogosławionej Ziemi. — A może najpierw poznasz mnie ze swoimi towarzyszami? Długo do nas wędrują wieści ze stolicy, ale o tym spustoszeniu, które uczyniła wasza szajka, już słyszałem! To zapewne piękność Turanu — Silla? — Książę z uśmiechem skłonił się zaczerwienionej dziewczynie. Ta tylko wzruszyła ramieniem, nie wiedząc, jak odpowiedzieć na podobne powitanie. — No, to jest Kinda — Conan wypchnął karzełka, który z godnością barbarzyńcy, mającego świadomość, że jego ród pochodzi od bogów, powściągliwie skinął głową i cofnął się. — Wojownik rzadkiej siły i umiejętności z Hyrkańskich stepów. A to Sagratius Meil, nasz duchowy nauczyciel i spowiednik. Najchętniej prowadzi rozmowy z młodymi dziewczętami i beczułkami dobrego wina. Mitra kazał mu wędrować po świecie i sprowadzać na dobrą drogę zbłąkanych, a ja, jak wiesz, jestem najbardziej zbłąkaną duszą w całej Hyperborei! — zakończył ze śmiechem Conan, klepiąc giganta po ramieniu, za co dostał przyjacielskiego kuksańca pod żebro. — Jeśli twoja wiara jest występna albo też czarne wątpliwości gryzą twoją duszę — powiedział Meil — przyjdź do mnie wieczorkiem, a ja opowiem ci, jak piękny jest miłościwy Mitra! On, który dobry jest dla wszystkich swoich dzieci, nie pozbawi ciebie swojej łaski! — Nie omieszkam skorzystać z twojego serdecznego zaproszenia — powiedział, uśmiechając się Taj Juen. — Teraz wy jesteście moimi gośćmi. Zapewne zmęczyła was podróż. Idziemy. Mamy jeszcze co najmniej cztery dni. Przez cały czas obserwuję wojsko zingarskiego księcia i znam każdy jego ruch. Po obiedzie opowiem ci, jakimi siłami tu rozporządzam i przekonasz się, jak są one znikome… Mówiąc to, kajbon zrobił zapraszający gest i zaczął powoli wchodzić po schodach do domu; Conan z towarzyszami udał się za nim. Gdy zrównali się z dworakami, zastygłymi w pokłonach na półpiętrze, Taj Juen machnął ręką, co najwidoczniej oznaczało pozwolenie na oddalenie się. Mimo to co najmniej dziesięciu ludzi, zachowując pełną szacunku odległość, poszło w ślad za księciem i jego gośćmi. — Rzeczywiście jesteś chory, Julduz? — zapytał cicho Conan, patrząc na zmizerniałą twarz przyjaciela. — Twój śmieszny staruszek, zdaje się, że zwą go Kin Bo, mówił, że masz gruźlicę. Powinieneś więcej polować, nie jeść trawy i liści, lecz mięso, najlepiej surowe. — Nauka Świętego Paddy zakazuje zabijać, Conan — powiedział Taj Juen. — Nie polujemy i nie jemy mięsa, nie jemy ptactwa ani ryb. Jednak tobie nikt nie zabroni zabijania zwierza na moich ziemiach. Jeszcze nie zwariowałem, żeby zmuszać Conana z Cymmerii do jedzenia wyłącznie liści! — roześmiał się
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.