ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Zamarł stawiając krok na kolejnym
stopniu,
czując brud, i strach i zbliżanie się TEGO.
Kiedy podłoga zaskrzypiała, wrzasnął i obudził się, nim usłyszał dźwięk jej
dziecinnego,
szyderczego głosu. Leżał płasko na plecach w łóżku, ściskając kołdrę w
rozpaczliwym uścisku.
Po paru chwilach podniósł się i wytarł twarz rękoma.
Pokój był cichy i ciemny, o wiele ciemniejszy niż tamten dom, wtedy, ostatniego
dnia. Wstał
z łóżka nie włączając światła i podszedł do jedynego w pokoju okna. Było to już
czwarte
mieszkanie, odkąd przybyli na Środkowy Wschód, ale było takie same, jak
pozostałe. Małe,
znacznie mniejsze niż to, które mieli w czynszówce, otynkowane tandetnym
materiałem i było
w nim za mało okien. Nowoczesne mieszkanie w starym budownictwie dostosowanym do
nowoczesnego stylu życia z pomalowaną na biało stolarką. Przynajmniej to
mieszkanie było na
ósmym piętrze. Milo wolał mieszkać wysoko. Można było wszystko oglądać z góry.
Prawie
wszystko.
Mokra ulica biegnąca obok budynku odbijała światło latarń. Wcześniej padało.
Uniósł okno
do góry i przykląkł przy parapecie, nasłuchując wilgotnych westchnień
przejeżdżających od
czasu do czasu samochodów. Mżysty podmuch przedostał się przez roletę.
Po drugiej stronie ulicy coś wydobyło się spod jasnego kręgu, rzucanego na
chodnik przez
latarnię.
Kiedy zapalają się latarnie, trzeba iść do domu.
Bezdomny pies. Tam, po drugiej stronie to pewnie tylko bezdomny pies. Gdzieś
daleko
zawyła policyjna syrena, po czym gwałtownie umilkła. Usta Mila były wyschnięte,
kiedy zerkał
przez roletę. Była już zbyt późno pora do zabawy dla dzieci.
Ale jeżeli nie poszedłeś do domu po tym, jak zapaliły się latarnie, czy
oznaczało to, że już
nigdy nie musisz chodzić do domu, nigdy?
Znowu ten ruch, ale nadal nie mógł wyraźnie go dostrzec. Jakiś skulony cień
wymijał
chyłkiem krąg światła na chodniku, ale nieporadnie, sztywno. Chciał się bawić,
ale nie było
z kim, bo wszyscy już spali, wszyscy prócz Mila.
Rozciągnął palce na parapecie i opuścił głowę w dół. Za późno już dla dzieci na
zabawę.
Jakichkolwiek dzieci. Latarnie uliczne...
Coś rozbłysło na krótko w świetle, po czym wycofało się w ciemność. Spocone
palce Mila
prześlizgnęły się po parapecie. Zabawa już się skończyła. Nie musiał kryć i być
TYM. Nie
musiał. Znalazła go, ale nie zaklepała go na mecie, a wszystkie światła zapaliły
się. Zabawa
skończyła się i taka pozostawała od lat. To nie było w porządku.
Postać wykonała kolejny nerwowy ruch. Nie musiał widzieć jej wyraźnie, żeby
dostrzec to
charakterystyczne ułożenie jej głowy, z szyją nadal przechyloną w pytającym
geście, skrzywiony
lecz wciąż solidny kucyk, brudne białe trampki. Kolejna policyjna syrena zawyła
na ulicy parę
przecznic dalej, ale nie zdołała całkiem zagłuszyć głosu małej dziewczynki
śpiewającej
subtelnym głosem, bo przecież jest już późno.
Ene, due, rabe Bocian połknął żabę Raz, dwa, trzy Wychodź T-Y!
Ene, due, rabe Bocian połknął żabę...
Zatkał uszy, żeby tego nie słyszeć, ale wciąż dobiegały do niego wyśmiewające
się z niego
głosy. Nikt nie został wyliczony, nikt już nigdy nie zostanie wyliczony, bo on
miał kryć, on był
TYM i wymigał się od swojej kolejki.
Wychodź, Milo. Wychodź, wychodź, wychodź. Kryjesz, jesteś TYM. Jeszcze mocniej
przycisnął dłonie do uszu, ale to tylko uwięziło jej głos w jego głowie i
sprawiło, że zabrzmiał
jeszcze donośniej. Wtedy zaczął szarpać rękoma roletę, krzycząc: Nie kryję!
Nie kryję! Nie
jestem TYM, zabawa skończona, a ja nie jestem TYAF.
Jego słowa zawisły w powietrzu, orbitując wokół niego. Dało się słyszeć głuche
stukanie
w ścianę za łóżkiem. Milo! Zabrzmiał stłumiony senny głos jego matki. Jest
czwarta nad
ranem, czemu tak wrzeszczysz?
Osunął się na podłogę, opierając bezsilnie głowę o parapet. To, to... sen,
mamo
powiedział schrypniętym głosem ze ściśniętym gardłem. To tylko zły sen.
Wiatr potargał mu włosy, studząc pot, który spłynął mu po szyi. Z wiatrem
przyfrunął
śmiech, lekki, beztroski, szyderczy śmiech. Wiedział, że Angie spogląda w górę
na jego okno
i szczerzy swoje małe ostre zęby w uśmiechu.
Boisz się dziewczyny zabrzmiał śmiech. Boisz się dziewczyny...
Chłopiec przyglądał się kieszeni jego spodni, a Milo zdał sobie sprawę, że przez
całą drogę
pobrzękiwał drobniakami nawet się nad tym nie zastanawiając. Pomyślał, że mógłby
dać chłopcu
ćwierćcentówkę, ale matka ostrzegła go zapewne przed przyjmowaniem słodyczy i
pieniędzy od
obcych. Najprawdopodobniej nie wolno mu było nawet rozmawiać z obcymi. Ale
większość
dzieci była zbyt ciekawska, żeby słuchać tych zakazów. I tak były zaprogramowane
na udzielanie
odpowiedzi dorosłym, toteż wystarczyło zapytać je o coś i wkrótce można było
nawiązać
zwyczajną rozmowę. Jeśli nie popełniło się błędu ofiarując im pieniądze lub
cukierki, dzieci
uznawały, że są bezpieczne
|
WÄ
tki
|